Idee Karola Marksa a świat współczesny (1983) - w stulecie śmierci - Rozstania z utopią: rozdz....
Transcript of Idee Karola Marksa a świat współczesny (1983) - w stulecie śmierci - Rozstania z utopią: rozdz....
1
[Kazimierz Ślęczka Rozstania z utopią. Szkice o marksizmach, Polsce i świecie współczesnym
(1981-1984), rozdział I] (Tekst pierwotnie wygłoszony jako referat na zebraniu poświęconym 100-leciu śmierci Marksa w Klubie
Politycznym Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach w marcu 1983, następnie wygłoszony ponownie w ramach
sesji rocznicowej w Wojewódzkim Ośrodku Kształcenia Ideologicznego przy KW PZPR w Bielsku-Białej
(początek kwietnia 1983). Przyjęto do druku w „Colloquia Communia”, w całości objęty zakazem cenzury. W
wersji powielaczowej rozprowadzany w ramach Letniej Szkoły Nauk Społecznych ORNS ZSP latem 1983
roku.)
(Kazimierz Ślęczka)
Idee Karola Marksa a świat współczesny [marzec 1983]
Jeden z luminarzy polskiego marksizmu, który w odróżnieniu od wielu innych
powojennych przedstawicieli tego nurtu myślowego zwycięsko przeszedł przez wszelkie
kryzysy i do dziś uważa się za marksistę, w jednym z ostatnio opublikowanych artykułów
pisze, że jeśli skonfrontowanie marksizmu z rzeczywistością nie potwierdza prognoz
marksistowskich, to nie świadczy to bynajmniej o sfalsyfikowaniu marksizmu; już raczej –
marksistów.
Wygodny to punkt widzenia. Oto bowiem teoria może być prawdziwa, a zatem trafne
mogą też być prognozy z niej wysnuwane, mimo iż rzeczywistość nie jest z nimi zgodna. A to
dlatego, iż każda prognoza przyszłego stanu rzeczy opiera się nie tylko na czystej teorii, lecz
także na założeniu zaistnienia pewnych warunkow realnych. Jeśli one nie zaistnieją, prognoza
pozostaje elementem czystej teorii, pusto spełnionym. Sprawdzić teorię można tylko
wówczas, gdy uwzględniając realnie zaistniałe warunki połączy się je z teorią i wyprowadzi
na tej podstawie – tym razem już wiążącą – prognozę, prawomocnie wówczas konfrontowaną
z rzeczywistością. (Co prawda, miłośnik danej teorii czyli jej wyznawca nawet wtedy nie
ustąpi łatwo: Będzie wykazywał bądź że założone w prognozie warunki a warunki
rzeczywiście zaistniałe nie w pełni się jednak pokrywają, bądź że opisywana rzeczywistość –
rzekomo odmienna od prognozy – jest z nią zgodna, a tylko źle czy tendencyjnie
przedstawiona, bądź że perspektywa czasowa w prognozie jest dłuższa niż okres naszych
„nazbyt krótkotrwałych” doświadczeń, bądź wreszcie – choć przyjdzie mu to najtrudniej –
uzna, że teorię trzeba jakoś uzupełnić czy rozwinąć, co wszakże nie oznacza jej zmiany, ani
od niej odejścia.)
Jak już zaznaczyłem, wygodny to punkt widzenia, ale trudno mu odmówić słuszności. Z
teoriii dedukuje się wyłącznie teorię, jeśli nie włączy się do procesu dedukowania prognozy –
opisu określonych konkretnych warunków, faktycznie zaistniałych, lub których zaistnienie
czyni się przesłanką zastosowania prognozy. Wyjaśnienie tej sprawy przypisuje wspomniany
na wstępie autor pozytywistom (istotnie: wystarczy pomyśleć o słynnym schemacie Hempla-
Oppenheima), ale nie waha się, i słusznie, uznać tej tezy za prawdziwą. Dodajmy, iż zasadę tę
przypomniał już w swoim czasie – i to w sytuacji podobnej do współczesnej, kiedy to
sądzono, że rzeczywistość falsyfikuje teorię marksistowską – w pracy Zasady socyalizmu i
zadania socyalnej demokracji sam Edward Bernstein, ojciec rewizjonizmu, czyniąc z niej
niecny zresztą użytek: Radził bowiem zrezygnować z rewolucyjnej drogi do socjalizmu, gdyż
jego zdaniem konieczność takiej drogi prognozował Marks w innych warunkach, zaś w
zmienionych warunkach końca XIX wieku prognoza ta utraciła swą moc wiążącą. Nawet jeśli
omylił się w zastosowaniu przypomnianej prawdy metodologicznej, to sama ta zasada jest
słuczna (Czytelnik pamięta: Uczmy się choćby od samego diabła!): z samej teorii procesu
społecznego nie dedukuje się żadnych prognoz, te pojawiają się dopiero przy połączeniu
założeń teorii z „konkretną analizą konkretnej sytuacji” (Lenin).
2
Otóż błędem marksistów (pewnej ich części w pewnym okresie) stało się utożsamienie
teorii Marksa z opisem rzeczywistości społecznej, dotychczasowej i przyszłej . Być może
sprzyjał temu sam sposób wysławiania się Marksa – opisowy, a nie: warunkowy,
hipotetyczno-dedukcyjny. To, co w jego prognozie było opisem założonych przyszłych
warunków, warunków, które kiedy zajdą, to w zgodzie z tezami teorii doprowadzą do
zaistnienia prognozowanego stanu rzeczy, potraktowano jako bezwzględną przepowiednię
pojawienia się owych warunków i ich – zgodnych z teorią – następstw. Znikł cały tryb
warunkowy prognozy komunizmu i drogi do niego, prognoza naukowa zamieniła się w
przepowiednię, a Marks-teoretyk w Marksa-proroka.
Zarówno Bernstein, jak i Lenin, każdy na swój sposób, posłużyli się marksizmem jako
teorią (a nie kompletnym opisem tego, co było, jest i będzie), w dodatku teorią niepełną,
dopuszczającą dalszy rozwój zasobu kategorialnego, otwartą na dalszą konkretyzację a może
nawet zmiany, zdolną do rozwijania się wraz z rozwijającą się rzeczywistością społeczną; nie
potrafili tego natomiast uczynić teoretycy centrum II Międzynarodówki, którzy właśnie
deifikowali Marksa, a jego warunkową prognozę zamienili w bezwzględnie obowiązujące
(choć w praktyce, może właśnie dzięki temu, często niezobowiązujące) proroctwo. To samo
zrobił z marksizmem – przekreślając metodologiczną naukę wynikającą z roboty teoretycznej
Lenina – Stalin: I komunizm, i droga doń wiodąca (jedna jedyna) stały się bezwzględną,
żelazną koniecznością dziejową, której realizacja jest nieuchronna, czyli w ostateczności nie
zależy od konkretnych sytuacji, chociaż tylko poprzez nie może się dokonać.
A zatem spójrzmy na marksizm po leninowsku – jako na teorię procesu dziejowego, w
tym: teorię komunizmu i drogi doń wiodącej, w tym: teorię rewolucji, jako na teorię, którą
można posługiwać się w charakterze narzędzia politycznej praxis, a nie jako na bezwzględne
proroctwo tego, co tak czy owak się stanie. Przestańmy być na chwilę (jeśli takimi bywamy
bądź jesteśmy) wierzącymi wyznawcami pewnej doktryny religijnej o nazwie marksizm, a
stańmy się trzeźwymi – choć przywiązanymi do pewnego celu ostatecznego i pewnych
ideałów – politykami, politykami chcącymi korzystać w działaniu nie tylko ze
zdroworozsądkowego nosa, ale z teorii rzeczywistości (polityka naukowa!), politykami,
którzy poza celem bezpośrednio pragmatycznym: utrzymania się przy władzy, mają przed
oczyma cel merytoryczny sprawowania tej władzy: zbudowanie socjalizmu i komunizmu.
Przyjmujemy taki punkt widzenia i w tej perspektywie spoglądamy na aktualną sytuację w
Polsce i w świecie, o której niektórzy mówią, że wystarczająco już sfalsyfikowała marksizm,
aby marksizm odrzucić; inni, że w każdym razie zmusza do takich refleksji, które zasługują
co najmniej na miano kryzysu marksizmu; choć są i tacy, którzy twierdzą, że marksizm – ten
sam teraz, zawsze i na wieki – jest oczywiście jedynie słuszną teorią i wszystko zawsze (a
więc i teraz) się z nim zgadza, a tylko ludzie małej wiary, ulegający wrogim podszeptom,
często też nie umiejący stosować marksizmu, upadają na duchu i wypierają się marksizmu,
obiektywnie służąc interesom wrogów socjalizmu.
Czy więc rzeczywiście „krach marksizmu”? Cóż takiego jest we współczesnej
rzeczywistości, co rzekomo czy naprawdę falsyfikuje marksizm? Wymienimy przykładowo
tylko niektóre zjawiska. Natychmiast też okaże się, że nie sposób oddzielić tu opisu owych
zjawisk od ich interpretacji, dlatego od razu pojawią się podwójne opisy i podwójne
interpretacje, i to przy sprowadzeniu – w trybie umownym – całej gamy możliwych stanowisk
do dwóch przeciwstawnych. Czytelnik zechce też wybaczyć czasem może kiepską retorykę
tych wywodów i przypominanie dobrze już dziś znanych argumentacji, ale o tę retorykę tu m.
in. pójdzie, o to, że jest to często właśnie retoryka, poprzez którą z niejakim trudem prawda
toruje sobie drogę.
(1) Dziś już widać – powiadają jedni – że po upływie tak wielu lat od zwycięstwa
rewolucji proletariackiej, w społeczeństwach realnego socjalizmu władzy nie sprawuje klasa
3
robotnicza, że więc władza polityczna nie uległa dotąd uspołecznieniu (przynajmniej w
ramach tej klasy) i nie ma widoków na rzekome obumieranie państwa. Przeciwnie, stale głosi
się tezę o umacnianiu się „socjalistycznej” państwowości i o potrzebie dalszego wciąż jej
umacniania, a samo to pojęcie „państwowości” kryje w treści rzecz skądinąd zupełnie jawną:
dyktatorską, monopolistyczną władzę partii komunistycznej. Nie klasa więc panuje, lecz
partia.
Temu przeciwstawiają się inni: To prawda, że bezpośredni udział klasy robotniczej, jak
zresztą innych klas i warstw pracujących, we władzy politycznej nie jest tak szeroki, jak tego
mogliby sobie życzyć komuniści, utrudniają to okoliczności obiektywne (np. wolno
postępujący zanik obiektywnych i subiektywnych różnic klasowych w społeczeństwach
socjalistycznych), ale w końcu nie to jest ważne. Istotne jest to, że władzę sprawuje partia
r o b o t n i cz a , partia k l a s y r o b o t n i cz e j , że więc pośrednio władza należy jednak do
klasy robotniczej i w ogóle do mas pracujących (miast i wsi). Można śmiało utrzymywać, iż
po zwycięskiej rewolucji proletariackiej klasa robotnicza p an u j e , choć bezpośrednio
r z ąd z i państwo kierowane i kontrolowane przez partię. Z czasem oczywiście różnica ta
zaniknie, wszyscy pracujący przejmą kontrolę nad partią i państwem, przez co te obumrą.
(2) Na to pada zarzut: A skąd ta pewność, że rządzące partie komunistyczne to partie
r o b o t n i cz e ? Doświadczenie polskie dobitnie pokazało, choć widać to już było wcześniej,
że klasa robotnicza w znacznej większości występuje przeciw rzekomo własnej partii.
Najlepszy też dowód to ten, że partia ta prowadziła wręcz antyrobotniczą politykę, rujnując
gospodarkę, tworząc przywileje dla wyróżnionej elity, w sferze politycznej niszcząc formy
instytucji robotniczej i społecznej kontroli władzy, w kulturze odchodząc od treści
socjalistycznych i od jej umasowienia itd., itp. Partie komunistyczne, powiada się, zdobywszy
władzę wytworzyły – zresztą w systemie scentralizowanego, totalitarnego etatyzmu nie mogło
być inaczej - rozbudowaną warstwę aparatu biurokratycznego (administracja państwowa +
partyjna + gospodarcza + wojskowa), która sama dla siebie stała się wartością nadrzędną,
stała się – mówiąc właśnie językiem Marksa – klasą (ciągle zresztą w dużym stopniu „klasą w
sobie”) o często antagonistycznych interesach względem klas pracujących produktywnie
(robotnicy i chłopi), można by zaryzykować nawet słowo: „wyzyskującą” je. W
społeczeństwach realnego socjalizmu mamy zatem do czynienia z nową formą własności
prywatnej – z kolektywną własnością prywatną w postaci własności państwowej, a więc ruch,
poczęty w sferze ideologiczno-teoretycznej z marksizmu, wyłonił nie pierwszą fazę
społeczeństwa bezklasowego (społeczeństwo klasowe bez klas antagonistycznych), lecz nowe
społeczeństwo antagonistycznoklasowe, rodzaj autentycznego kapitalizmu państwowego, ku
któremu zresztą ewoluuje może także Zachód, któż wie. Marksizm totalnie zawiódł, okazał
się zgoła przeciwcelowy w swym praktycznym zastosowaniu, sfalsyfikował się.
A na to powiadają inni: Konstatacje te dalekie są od opisu stanu obiektywnego. Prawdą
jest, że partia polska w dekadzie gierkowskiej zawiodła, ale zawiodło głównie – i tylko w
części – kierownictwo, wąska jak się teraz okazuje elita, która jednak potrafiła okresowo
podporządkować sobie, korzystając z centralistycznej struktury partii, uzasadnionej dawnymi
tradycjami i potrzebami dnia dzisiejszego, cały aparat partyjny i państwowy i zmusić do
przyzwalającej akceptacji masy partyjne, masy głównie przecież robotnicze (zresztą
nawpuszczano wtedy do partii mnóstwo elementów karierowiczowskich o obcej klasowo
proweniencji, które od dołu i od środka popierały błądzącą ekipę). Część tej ekipy
nieświadomie, a część świadomie odeszła od klasowej, robotniczej platformy w polityce i
zaczęła się zachowywać sama jak quasi-klasa, ale czyż może być klasą tak mała grupa? Może
i zaczęła ona stowarzyszać się z odradzającą się klasą drobnej burżuazji, może i miała w ten
sposób jakieś szanse przedzierzgnięcia się w część tej klasy i restytuowania w nowej postaci
wyzysku klasowego, ale o tym, że klasa robotnicza nadal, i właśnie dopiero w socjalizmie,
panuje, świadczy udany (choć jakże kosztowny) sprzeciw tej klasy, który pomógł zdrowym
4
siłom w partii (a jest ich tam znakomita większość) ożywić jej robotniczy charakter. Dodajmy
też, że nie należy przesadzać z rozmiarami odpowiedzialności byłej ekipy i popierającej ją
części aparatu. Zadziałały tu potężne uwarunkowania obiektywne: recesja świata
kapitalistycznego, seria kilku niepomyślnych lat dla rolnictwa itd. Gdyby nie to, może
udałoby się bardziej gładko sprowadzić kraj z tej bocznicy, na jaką zabrnął, z powrotem na
główny tor. Nie zapominajmy też o specyfice polskiej klasy robotniczej, o jej katolicyzmie,
co sprzęgnięte z faktem wyboru Polaka na głowę Kościoła ożywiło tę płaszczyznę polaryzacji
(zwłaszcza że partia ułatwia to zbędnym eksponowaniem ideologii antyreligijnej),
przyczyniając się do – istotnie występującego u części robotników – antypartyjnego
nastawienia połączonego z katolicyzmem czy zgoła klerykalizmem (w rozmiarach
przekraczających czasem to, co przez samą hierarchię kościelną uznawane bywa za
pożądane). Poza tym: toż to tylko dekada – czyż nie za daleko idące, zbyt pochopne to
uogólnianie? Któż zaprzeczy, że w ciągu 38 lat istnienia PRL zbudowano solidne podstawy
panowania klasowego klasy robotniczej? Któż zaprzeczy, że komuniści kierując krajem
odnieśli wiele sukcesów, potrafili zmobilizować energię społeczną do uzyskania wielkich i
trwałych osiągnięć (i gospodarczych, i socjalnych: likwidacja bezrobocia, ochrona zdrowia,
oświata, kultura itd.)? A że wiele zmarnowano ostatnio? To prawda. Że nie tylko ostatnio? To
fakt. Błędy i straty występowały w mniejszym lub większym stopniu w całym tym okresie.
Ale któż nie błądzi? Któż buduje bez strat i ofiar? Może Zachód?! Skończmy z tą demagogią.
Wreszcie: uderzmy się w piersi my, p o l s c y komuniści. Mamy powody do dumy narodowej,
ale musimy przyznać, że pewne potknięcia są specyficznie polskie. Jest problem
aktywizującej się czasem politycznie religijności, o czym już wspominaliśmy; nie zawsze
umieliśmy trafnie, realistycznie a nie po doktrynersku, rozwiązywać relację Kościół-państwo.
Jest problem prywatnego rolnictwa – byliśmy tu niekonsekwentni, kluczyliśmy, często
szkodząc sprawie bardziej niż gdyby pójść od początku stanowczo jedną drogą (choćby
powoli, bez gwałtu). Jest problem może specyficznie polskiej niegospodarności i braku
zdyscyplinowania – może i nam samym w partii cechy te nie są obce; nie umieliśmy
przeprowadzić skutecznej, globalnej reedukacji narodu pod tym względem. Mamy inne, nam
właściwe, przywary i wady, obok niewątpliwych zalet. Czy zatem można nasze często
specyficznie polskie problemy od razu uogólniać? Wyprowadzać z nich wnioski odnośnie do
socjalizmu realnego w ogóle? Nasi sąsiedzi mają często znacznie lepsze osiągnięcia w ramach
tego samego (sic!) systemu, a zatem czy można uznać, że system się skompromitował? Że
jest nienaprawialny? Poza tym powtórzmy: Jakże to mimo wszystko krótka perspektywa
czasu! Wszyscy na świecie mają takie czy inne trudności, dlaczegóż my mielibyśmy być od
nich wolni. Nic więc nie usprawiedlwia pochopnego wniosku, iż partie komunistyczne
przestały być robotnicze, same powołały do życia nową klasę wyzyskującą, tworząc zarazem
jej rdzeń. Są, tak jak były od początku, robotnicze, choć na niebezpieczeństwo klasowej
degeneracji nie mogą zamykać oczu.
(3) Może i są robotnicze w jakimś szeroko rozumianym sensie – powiadają na to – ale
często nie reprezentują bieżących interesów klasy robotniczej. Do tego, by je respektować, są
zmuszane od czasu do czasu przez samych robotników, czasem partyjnych, ale z reguły
dopiero bezpartyjnych (dopiero nacisk tych ostatnich dostarcza niezbędnego wsparcia
oporowi robotników partyjnych). Partie komunistyczne wykazują wręcz regularną, chciałoby
się rzec: strukturalną, słonność i gotowość do stałego poświęcania bieżących interesów klasy
robotniczej na rzecz jej dalekosiężnych interesów (kiedy to ta klasa ma zresztą przestać być
klasą, chodzi więc o interesy przyszłego społeczeństwa jako takiego, bezklasowego). Jak
przystoi na partię rządzącą monopolistycznie, przy uwiądzie reprezentacji innych grupowych
i klasowych interesów, partia rzeczywiście powinna mieć na uwadze i kierować się w swej
polityce interesem społeczeństwa jako całości, który to interes utożsamia się z interesem
klasowym robotników w dalszej perspektywie. Ale jakże często poświęcenia narzucane klasie
5
robotniczej okazują się przywilejami dla innych warstw i klas społecznych? Że potrzebnymi
aktualnie, bo jednak służącymi na dalszą metę robotnikom? A może jednak czasem (często)
niepotrzebnymi? Czyż partie komunistyczne nie za łatwo ussprawiedliwiają działania bieżąco
dla robotników niekorzystne? I o dziwo – korzystne dla samej warstwy zarządzającej? I dla
własności prywatnej? Dlaczegóż to potem, kiedy robotnicy podniosą bunt, okazuje się, że
poświęceń tych można było uniknąć, a przywileje dla nierobotników mogły być mniejsze?
Lub mogło ich w ogóle nie być? Partie komunistyczne powołują się na Marksowskie
rozróżnienie świadomości klasowej (niejako maksymalnie możliwej dla danej klasy) i
świadomości rzeczywistej, przeciętnej aktualnie u danej klasy, powołują się na Leninowską
teorię partii-awangardy świadomościowej klasy robotniczej, która to awangarda lepiej wie –
bo tylko ona to potrafi patrząc na społeczeństwo i świat globalnie i w perspektywie c a ł e j
klasy, ca ł yc h dziejów, a nawet całej ludzkości – co leży „naprawdę” w interesie klasy
robotniczej, w jej długofalowym interesie. Otóż rzeczywistość sfalsyfikowała tę teorię, bo
wykazała, że partie posługują się tą swoją rzekomą zdolnością lepszego klasowego widzenia
jako parawanem dla realizowania bieżących interesów innych klas (w tym i siebie), albo
nawet klas (i państw) obcych. Już lepiej, aby robotnicy swoje własne interesy wzięli
bezpośrednio w swoje własne ręce, np. w ręce prawdziwie masowych organizacji
robotniczych, właśnie robotniczych, takich jak związki zawodowe, ale autentycznie
niezależne, niż aby cedowali je na organizację elitarną, jaką jest partia, w dodatku otwarta na
członkostwo i wpływy wszystkich innych klas o sprzecznych często z robotnikami interesach.
Ale do tego partia nie chce dopuścić. Dlaczego? Bo boi się, iż zepchnięta wtedy zostanie do
roli li tylko jednej z sił politycznych, jednej z grup interesu, że utraci swą wyłączność władzy,
a może przez to i samą władzę. Czyż jednak dla dobra budowy ustroju socjalistycznego,
prawdziwie wyrażającego interesy robotników, nie byłoby lepiej usunąć z drogi strukturę
polityczną, która powstałą dla jego realizacji, ale okazała się do spełnienia tej funkcji
niezdolna? Czyż dla komunistów jest w końcu ważniejsze dobro partii, czy dobro klasy, którą
ta partia miała reprezentować? Może zresztą byłoby dobrze, gdyby rządzące partie
komunistyczne zeszły na powrót do płaszczyzny reprezentowania k l a s o w yc h interesów
proletariatu, odsunęły na dalszy plan przeswojony już sobie „ogólnospołeczny” czy
„ogólnonarodowy” punkt widzenia, dopuszczając go o tyle i reprezentując go o tyle, o ile nie
popada w sprzeczność z interesem własnej klasy; musiałyby co prawda wówczas zgodzić się
na jako tako swobodną grę sił politycznych, ale przecież z łatwością utrzymywałyby pozycję i
tak uprzywilejowaną, mając za plecami autentyczne poparcie własnej, najpotężniejszej w
społeczeństwie klasy. Ale to daremne rady, partie komunistyczne zapatrzone w rzekomo
ogólnonarodowy czy zgoła ogólnoludzki interes zatraciły już zdolność do reprezentowania
interesów klasowych rzekomo własnej klasy, a interesy te nie utraciły bynajmniej swej
odrębności, swoistości. Gdy na rozdrożach sposobów kontynuowania egzystencji całego
społeczeństwa interesy poszczególnych klas i grup społecznych popadają w sprzeczność, gdy
trzeba dokonać wyboru, czyim kosztem budować dalej socjalizm, partie komunistyczne z
łatwością poświęcają ów lekceważony przez nie „bieżący” interes klasy robotniczej (o który
wszakże nie ma się kto upomnieć, bo i związki zawodowe zostały podporządkowane
interesowi „ogólnemu”) na rzecz interesu zmitologizowanej „całości” społecznej, cyz obozu,
czy zgoła ludzkości, który zresztą często (choć wcale nie zawsze) okazuje się zbieżny czy
niesprzeczny z interesem jakiejś innej warstwy czy klasy społecznej. (Być może zdarzają się
też partiom komunistycznym decyzje zgoła bez-interesowne, bo trudno dalibóg przychodzi
wskazać jakikolwiek czy czyjkolwiek interes czy korzyść z nich wynikającą; w tym sensie ich
decyzje, polityka, są wtedy bezinteresownie niekorzystne dla wszystkich).
To już są czyste insynuacje lub bzdury – powiadają na to inni – po części też wroga
demagogia, zamykająca celowo oczy na realia. I proponują inny opis: Partia komunistyczna
to nie związki zawodowe. Marks miał rację: Interes ogólny, historyczny, klasy nie jest i nie
6
może być tożsamy z interesami bieżącymi dostrzeganymi w wąskim horyzoncie poznawczym
codzienności praktyki członków tej klasy. Tak jest i tak być musi, nieuchronnie. Klasa
robotnicza w swej masie, bez ideowego i teoretycznego przywództwa partii, nigdy by nie
przekroczyła swym programem i działaniem granic systemu, w którym żyje i w którym
skazana jest na wyzysk. Najlepszy dowód: partie socjaldemokratyczne, stoczywszy się do
granic horyzontu klasoweego codzienności proletariackiej czy co najwyżej do teoretycznej
świadomości klasowej burżuazji, nie potrafią wyprowadzić klasy robotniczej z ustroju
wyzysku klasowego, wyzwolić ją. Kiedy jednak pod przewodnictwem partii
komunistycznych rewolucje proletariackie powiodą się, rola partii nie przestaje i nie może
przestać być ogólna: Społeczeństwem nie można rządzić patrząc nie dalej końca klasowego
nosa. To prawda, że partie zmuszone są podejmować decyzje na bieżąco godzące czasem w
aktualne interesy klasy robotniczej, ale jest to nieuchronne (choć popełniano tu błędy) – dla
d o b r a tejże klasy. Jakże znieść klasy nie osiągnąwszy szybkiego postępu ekonomicznego i
wysokiego poziomu produkcji dóbr? A jakże to osiągnąć bez specjalnego uprzywilejowania
rozumiejących przeważnie tylko bodźce materialne specjalistów, kierowników produkcji,
rolników, rzemieślników? Awantury z kolektywizacją wsi polskiej w naszych warunkach
przyniosły zgubne rezultaty, bo nie obrano jednolitego kierunku postępowania, liczącego się z
realiami, a zarazem uzgodnionego z postępami przemian generalnych w produkcji. Rolnictwo
musi produkować żywność, obojętne jakim kosztem ideologicznym, bo komunizm albo
zbuduje się z żywych ludzi, albo nie zbuduje się go wcale, a już na pewno nie z samych
maszyn. A w przemyśle? Jego sukcesy wymagają stałego wzrostu wydajności pracy,
stosowania nowoczesnych technologii i metod organizacji pracy, podejmowania
odpowiedzialności i ryzyka trudnych często decyzji. Czyż można to osiągnąć wprowadzając
równość korzyści ekonomicznych? Rezygnując z uprzywilejowania szczególnie
newralgicznych i odpowiedzialnych funkcji w ramach tzw. „robotnika łącznego”, spełnianych
po części przez warstwę inteligencji nie zaliczaną w odczuciu społecznym do klasy
robotniczej? Jedynie rezygnując dziś z równości będziemy mogli przyśpieszyć jej
wprowadzenie w przyszłości. A dalej: aby budować komunizm, trzeba przede wszystkim, by
komuniści dzierżyli władzę, by utrzymywali się przy niej. Łączą się z tym określone koszty.
Istnieje potężna machina światowego kapitalizmu, stale dążąca do likwidacji władzy
komunistów. Nie czas teraz na zabawy w demokrację, na swobodną grę sił politycznych, na
jawność życia państwowego. Konieczne są też niepopularne decyzje, nie tylko ekonomiczne.
Trzeba być r ea l i s t ą ! Klasie robotniczej dobrze może służyć wyłącznie partia
r e a l i s t ycz n a , która – owszem – zmierza do realizacji komunizmu, ale nie po sekciarsku,
nie dogmatycznie, po doktrynersku dedukując swoje kroki z samej teorii bez liczenia się z
realiami. I partie komunistyczne są realistyczne, i d o b r z e przez to służą klasie robotniczej,
nawet wówczas, gdy robotnikom nie zawsze wydaje się to oczywiste, nawet gdy robotnicy
odbierają to we własnej świadomości jako działania przeciw nim, służące innym klasom.
Oczywiście błędem było za daleko idące podporządkowanie związków zawodowych partii, z
czego wynikła słuszna, choć uskrajniona i potem wykorzystana przez siły socjalizmowi
wrogie, reakcja mas. Nowe związki zawodowe powinny rzeczywiście w swej działalności
wysunąć na czoło reprezentowanie bieżących interesów robotniczych, ale traktując te bieżące
interesy jako podstawowy przedmiot własnych zainteresowań nie wolno im uważać ich za
wartość absolutnie nadrzędną – tą musi pozostać także w działaniu związków interes
długofalowy klasy robotniczej i wszystko, co mu najlepiej służy, a co jest głównym
przedmiotem troski komunistów w partii. Jednym słowem: istnieją tysiączne uwarunkowania
obiektywne, wśród nich kilka kluczowo ważnych, które partia musi uwzględniać, a zatem
partia musi prowadzić politykę realną, jeśli chce prowadzić politykę w ogóle. Lepiej budować
komunizm dłużej niż nie zbudować go wcale. A budować go realistycznie, to znaczy często:
stosować kompromisy, rezygnować z na pozór już możliwych kroków w stronę komunizmu,
7
czasem nawet cofać się, godzić na utratę pewnych już zdobyczy. Tylko na tej drodze można
liczyć na ostateczny sukces, jeśli ten sukces okaże się w ogóle możliwy.
Zdarzają się też zarzuty formułowane bardziej ogólnie i abstrakcyjnie. Na przykład:
(4) W komunizmie miała zostać – według Marksa – zniesiona alienacja, a tymczasem w
społeczeństwie realnego socjalizmu jakoś tego nie widać, pewne formy wyobcowania może
znikają, ale rozmnażają się i nasilają się nowe, a także niektóre dawne. W odpowiedzi czasem
próbowano negować te konstatacje, co przy wieloznaczności terminu „alienacja” jest
możliwe, ale jest raczej wybiegiem. Dziś, na ogół przy zgodzie na tę tezę, słyszy się w
odpowiedzi, że trzeba być wyjątkowym utopistą, aby spodziewać się szybkich postępów na
drodze znoczenia wyobcowania. Na to potrzeba czasu, a nade wszystko postępów w zbliżaniu
się do komunizmu. Kwestię zaś tego, czy w ogóle jest możliwy ustrój społeczny, w którym
znikłaby w ogóle alienacja, jak to sobie wyobrażał młody Marks kreśląc zarysy komunizmu –
kwestię tę można na razie z powodzeniem pozostawić do dyskusji czystym teoretykom jako
problem aktualnie akademicki. Dla partii komunistycznych jest to cel, ale odległy.
(5) Słyszy się też zarzut, iż komuniści przestali się w swej praktyce politycznej
odwoływać do kluczowych kategorii marksistowskiej metody, dialektyki, że po prostu nie
stosują marksizmu, nie są już marksistami. Na przykład zupełnie jakby zapomnieli, że
źródłem wszelkiego ruchu i rozwoju są wewnętrzne sprzeczności, tkwiące w rzeczy samej
(choć nadal tego nauczają na uczelniach i w ramach szkoleń partyjnych). Oto od lat usiłują
znieść nie tylko sprzeczności, ale zgoła różnice w poglądach, dzielące członków społeczeństw
socjalistycznych, czasem, zresztą bez skutku, dekretują już ich zniesienie („jedność moralno-
polityczną narodu, społeczeństwo bezklasowe itd.). Jakże więc – zgodnie z ich teorią i metodą
– ma się to społeczeństwo dalej rozwijać? A partia? Ze swą wewnętrzną jednością – czyż ma
zatrzymać się w rozwoju? Jeśli nie będzie się rozwijać od wewnątrz, jakże poprowadzi
społeczeństwo ku dalszemu rozwojowi? A przecież hasło jedności partii nie schodzi z ust
przywódcom i ideologom partii komunistycznych. I nie chodzi w tym stale głoszonym
nakazie jedności o dialektyczną jedność przeciwieństw, o dynamiczną, wewnętrznie
sprzeczną, ale przez to zwartą i elastyczną w działaniu całość, lecz o jednorodny monolit,
który niczym potężny ale martwy głaz ma toczyć się twardo i zdecydowanie, kierowany jedną
tylko, ślepą siłą, siłą ciężkości. Przecież komuniści nieustannie walczą ze sprzecznościami w
partii nie na drodze dopuszczania ich do głosu i dynamicznego rozwiązywania, lecz na drodze
ich wygłuszania, a gdy nie można już inaczej – wewnętrznego sterroryzowania członków,
wymuszenia jedności (zawsze wokół aktualnego kierownictwa, czy zgoła sekretarza
generalnego lub pierwszego). Jedno z dwojga: albo komuniści, nie stosujący metody
marksistowskiej, odnoszą sukcesy mimo wszystko, co stawia marskizm w dziwnym
położeniu, albo sukcesy te są pozorne, co nie kwestionuje wówczas słuszności metody
marksistowskiej, ale i tak kwestionuje marksistowski charakter partii.
Ha, przyznajmy – powiedzą przynajmnie niektórzy komuniści – że zarzut to nie błahy.
Można by się wykrętnie tłumaczyć, dowodząc, iż w rzeczywistości jest inaczej, że jedność
partii to tylko jedność w działaniu, a nie w dyskusji przed podjęciem decyzji itp. Ale czyż
naprawdę nie jest tak, że mówiąc o jedności partii, a marząc o jedności narodu wokół partii,
mamy faktycznie na myśli niegodną dialektyków jedność monolitu? Nie tylko w działaniu,
ale i w mówieniu, a jakże byłoby dobrze, gdyby i w myśleniu? Ale rzecz na czym innym
polega. My w i em y – jako marksiści – że jedność taka jest nieosiągalna, że tak czy inaczej
będą się pojawiać i odradzać sprzeczności, i wewnątrz społeczeństwa (skoro są na zewnątrz),
i wewnątrz partii, m. in. w reakcji na sprzeczności wokół partii. Czyż jednak mamy tę walkę
przeciwieństw jawnie podsycać? jątrzyć? Wiemy, co wynikło ze Stalinowskiej tezy o
zaostrzaniu się walki klasowej. Już owa walka przeciwieństw, i klasowych, i nieklasowych,
sama, bez naszej zachęty, będzie czynić swoją dialektyczną powinność. Dlatego nasze
nawoływanie do jedności, nasze ogłaszanie jedności ma spełniać m. in. rolę tonizującą nazbyt
8
wybujałe i zaogione sprzeczności, które miast pchać społeczeństwo naprzod w rozwoju, mogą
je po prostu od wewnątrz rozsadzić, rozerwać na strzępy. Przecie nie wszystkie
przeciwieństwa w obrębie całości, o czym nasi adwersarze raczyli zapomnieć, utrzymują ją w
jedności i służą jej trwaniu. Ponadto, jedność w partii, nieosiągalną w poglądach i
przekonaniach, o czym wiemy, można przynajmniej uzyskać w działaniu, jeśli zachodzi tego
potrzeba, to nawet poprzez wymuszenie. A skuteczność działania partii to imperatyw w
praktyce nadrzędny. Czyż w obecnych warunkach kryzysu i zaognionych sprzeczności w
społeczeństwie i w świecie partia może sobie pozwolić na luksus – tworzącej li tylko
dialektyczną jedność – wewnętrznej walki przeciwieństw, zwłaszcza w działaniu? Tu
zmierzać musimy do nieosiągalnego zresztą w pełni ideału: partii w sposób zdyscyplinowany
realizującej jednolicie opracowane centralnie zadania. Zresztą: bardzo łatwo nawoływać do
bezpośredniego stosowania w praktyce ogólnikowych zaleceń teorii dialektycznej, ale jakże
często prowadzi to do doktrynerstwa lub demagogii. Nawet ogólna teoria sprzeczności
dialektycznych różnicuje rolę i typy sprzeczności i nakazuje zawsze dopiero w konkretnej
analizie sytuacji historycznej ustalać, które w danym momencie sprzeczności odgrywają rolę
centralną, nie przesądzając w sposób abstrakcyjny tego z góry. Jeśli się o tym zapomina,
pojawia się swoboda czysto manipulacyjnego, arbitralnego i demagogicznego
„wyprowadzania” każdego taktycznego, czy zgoła akcydentalnie wymuszonego kroku partii
wprost z ogólnej teorii sprzeczności (za Stalina na przykład za każdym węgłem i w każdym
geście czaił się wróg klasowy).
(6) Właśnie podniesiony przez nas zarzut – powiadają oponenci – ten mianowicie, że
sami komuniści nie stosują marksizmu, nie jest w naszej intencji zarzutem wobec komunistów
(choć sami oni stawiają sobie takie zarzuty) – robią oni po prostu to, co obiektywnie robić
muszą – lecz jest zarzutem, znów, wobec marksizmu. Otóż według marksizmu komuniści
mieli w trakcie budowy komunizmu kierować się niezawodną busolą – teorią marksistowską i
jedynie dzięki niej osiągać sukcesy (jak wiadomo, wszelkie odmienne od marksizmu teorie
komunizmu i dróg doń wiodących były przez marksizm definitywnie odrzucane), stosowanie
przez komunistów marksistowskiej teorii wkalkulowane było w samą prognozę drogi do
komunizmu. Nie stosują – a zatem prognoza ta szwankuje. Komuniści zresztą sami przyznają
– co właśnie zaznaczaliśmy – że od czasu do czasu marksizmu nie stosują, skoro od niego,
popełniając błędy, „odchodzą”. Czynią jednak z tej konstatacji taki użytek, który jedynie
udobitnia ich odejście od marksizmu w jeszcze głębszej jego warstwie, nie dostrzegają tu
pułapki teoretycznej, w którą sami wpadają. Oto twierdzą ni mniej ni więcej tylko tyle, że
niestosowanie przez nich w pewnych okresach i w pewnych sprawach marksizmu, czyli tzw.
„błędy”, są odpowiedzialne za pojawienie się pewnych obiektywnych, występujących w skali
społecznie masowej i względnie długotrwałych stanów, zwanych przez nich „wypaczeniami”.
A zatem błędy subiektywne czynią przyczyną tłumaczącą odejście w praktyce od właściwej
drogi budowania komunizmu, i tłumaczyć to ma nie zbłądzenie chwilowe i akcydentalne, lecz
zjawiska występujące często w skali nieomal globalnej, w dodatku pojawiające się regularnie.
Komuniści-marksiści, tłumaczący wykroczenia okresu stalinowskiego „kultem jednostki”,
wypaczenia życia partii w okresie gierkowskim odejściem od leninowskich norm życia
partyjnego (któryż to już raz słyszy się tę diagnozę!), krach gospodarczy – niestosowaniem
marksistowskiej ekonomii itd., otóż komuniści tacy są oczywistymi idealistami, a zatem –
niemarksistami! Odchodzić chwilowo od marksizmu, zapominać o jego wskazaniach, to w
końcu mozliwość obiektywna, ale zamiast szukać przyczyn tych odejść zwanych „błędami” w
obiektywnych prawidłowościach i zjawiskach nowego etapu historycznego, tłumaczyć te
właśnie obiektywne zjawiska owymi subiektywnymi błędami – i czynić tak wielokrotnie, po
każdym załamaniu czy kryzysie, to już doprawdy nie przypadkowy „błąd” (błędne
tłumaczenie błędów), lecz rezygnacja z fundamentu marksizmu, z metody i teorii
materializmu historycznego, rezygnacja z traktowania marksizmu na serio jako narzędzia
9
naukowej polityki. Albo ci pseudomarksiści mają rację, a więc rację ma pewna wersja
idealizmu, i wówczas marksizm został sfalsyfikowany w samej swej podstawie filozoficzno-
metodologicznej, albo ta podstawa marksizmu jest jednak zdrowa i wówczas marksizm
zostaje sfalsyfikowany jedynie w swej prognozie marksistowskiego charakteru partii
komunistycznych i naukowości ich polityki, albo wreszcie partie te nie są już komunistyczne,
tak jak przestały nimi być w swoim czasie partie socjaldemokratyczne, a powołująca się na
marksizm ich klasowa identyfikacja, a także historiozoficzna kwalifikacja obecnego
społeczeństwa jako socjalizmu budującego komunizm stają się zupełnie niepewne.
Tak… tu już cierpliwość marksisty-komunisty bliska jest wyczerpania. Lecz jeśli nie
przestał jeszcze marksizmu traktować poważnie, jeśli jeszcze mu ufa i chce się nim
posługiwać, zniecierpliwienie jego powinno mieszać się z zakłopotaniem: Przeciwnicy
marksizmu złapali go tutaj na faktycznym odstępstwie od teorii, którą wyznaje. Wprawdzie
zarzut znów nie dotyczy wszystkich komunistów, byli w końcu wśród nich i są nadal nie
tylko głosiciele idealistycznej teorii „kultu jednostki”, ale i jej krytycy, tak zresztą było i jest
w innych sprawach, ale mnogość tych zarzutów i pozostający w każdym wypadku
polemicznego ich zbijania jakiś osad nierozstrzygniętych do końca kwestii wyglądają
podejrzanie. Rodzi się jednak narastające zakłopotanie, choć nie ujawniane często ze
względów taktycznych, a czasem skrywane i przed samym sobą. Sytuacja ta każe się
zastanowić.
Można podnoszone na podstawie dotychczasowych doświadczeń budowania komunizmu
zarzuty przeciw marksizmowi uważać za stawiane w złej wierze (jako formę walki klasowej z
socjalizmem w dziedzinie ideologii), można wykazywać im pochopne skracanie perspektywy
czasowej, jednostronnie negatywne naświetlanie zjawisk, nieuczciwe przedstawianie faktow
(przy równoczesnym wybielaniu i koloryzowaniu Zachodu, skąd zwykle te głosy się słyszy,
lub którego wpływom się je przypisuje, gdy rozlegają się wśród nas), można skrzykiwać się i
zwierać szeregi pod hasłem, że wszystko jest w porządku lub prawie w porządku, wróg tylko
usiłuje rozmiękczyć komunistom ich mózg teoretyczny… Ale wszystkie polemiki,
kontrargumentacje i obrony pozostawiają po sobie jakąś dozę niepewności, świadomość
zastosowania pewnych ułatwiających wybiegów, rodzi się czasem lęk (to prawda, że
przeciwnicy chcą go w komunistach zasiać!), czy aby wszystko naprawdę jest w porządku.
Wrogów będziecie słuchać?! – hukną ci, którzy służbę w partii traktują jako prosty żołnierski
obowiązek, a samą partię – jako kadrowy oddział, powołany do nadawania kierunku walce
toczonej przez całą armię proletariatu. Nie bójmy się jednak przejrzeć w zwierciadle, które
przeciwnik podsuwa: Choć celowo wykoślawia ono oblicze komunistów, to jednak pozwala
dostrzec pewne rysy, które inaczej umykają uwadze (bo własne zwierciadło lubi nas
upiększać!) i po których dostrzeżeniu przestaje być do śmiechu.
Czy marksizm zbankrutował? Wielu komunistów boi się nawet zadać takie pytanie, a
przecież – skoro jest tworem ludzkim, przynajmniej za taki uchodzi – marksizm mógłby się
okazać omyłką Ale czy się okazał? To już sto lat od śmierci Karola Marksa, może miał on
nawet kiedyś rację, ale dawno temu?
Oczywiście komuniści nie chcą na to przystać i trudno się dziwić: Przecież marksizm
mają nadal wypisany na sztandarze swojej partii, łopoczącym nad ich głowami, mają go też w
zapisie statutowym, którym kierują się komisje kontroli partyjnej. Czy ma to być jednak
jedyny racjonalny powód upierania się przy prawdziwości (trafności, słuszności) marksizmu?
Gdyby przyjąć pewne wspólne obu stronom założenie, które towarzyszyło przytoczonym
wyżej ich zawiłym nieraz wywodom, szanse marksizmu wyglądałyby jak sądzę nie najlepiej.
Nie po to jednak je przytaczałem, aby rozstrzygać, po której stronie jest racja, lecz po to, aby
pokazać, do jakiej retoryki i krzątaniny myślowej prowadzi owo fałszywe jak mniemam
10
założenie. Każda ze stron chwyta jakąś część prawdy, czasem nawet poważną, ale z trudem ją
wypowiada w deformującym ją języku narzuconym przez niewłaściwą perspektywę.
Powróćmy do początku. Odstawanie rzeczywistości od prognoz marksizmu,
przypomnijmy, wywołane być może nie tyle fałszem teorii, ile niewłaściwym jej stosowaniem
- usiłowaniem wtłaczania rzeczywistości w nie dla niej przewidziane łożysko teoretyczne.
Osobiście sądzę, że jest to pierwsza i podstawowa przyczyna przedstawionych wyżej
zarzutów i trudności z ich zbijaniem, choć nie jedyna. Drugim powodem kłopotów z
marksistowską interpretacją współczesnej rzeczywistości jest traktowanie marksizmu jako
teorii uniwersalnej, dobrej na wszystko i nadającej się do rozwiązania wszelkich problemów.
Trzecim – uwikłanie marksizmu w rolę ideologicznego apologety dotychczasowych osiągnieć
komunizmu, co tym łatwiej się nasuwa, że obcy ideolodzy pełnią wobec społeczeństw
realnego socjalizmu rolę surowych, ale często nierzetelnych krytyków; gdy wrogowie
krytykują posługując się czasem też marksizmem, komuniści marksizmu nauczyli się używać
prawie wyłącznie do uprawomocniania rzeczywistości własnej praktyki. Ale to źle, bo
marksizm z istoty swej jest nade wszystko narzędziem krytyki, a co za tym idzie, powinien
też być instrumentem – brutalnej nawet, jeżeli trzeba – samokrytyki.
Na gruncie współczesnych ideologiczno-teoretycznych wykładni komunistycznych
realnego socjalizmu rzeczywistość społeczeństw socjalistycznych przedstawiana jest jako
budowa socjalizmu czy już komunizmu w pełni zgodna z prognozami i ideami Marksa
(ewentualnie z dodatkiem: skonkretyzowanymi przez Lenina). Tymczasem zaś byłoby
doprawdy czymś zdumiewającym, gdyby nasza rzeczywistość zgadzała się z
przewidywaniami Marksa dotyczącymi budowy komunizmu po zwycięskiej rewolucji
socjalistycznej, a to dlatego, że nie spełnione zostały pewne istotne założenia prognozy
Marksowskiej, wśród nich zaś nie zaistniał zwłaszcza jeden warunek. Warunek
fundamentalny, o kluczowym wprost znaczeniu: rewolucja socjalistyczne nie dokonała się
wcale ani od razu w całym świecie, ani przynajmniej od razu w czołowych krajach
kapitalistycznych. Zwyciężyła najprzód tylko w jednym, ogromnym ale zacofanym kraju, nie
była nawet w treści, bo nie mogła być, w pełni socjalistyczna. W następstwie tego faktu,
później z dołączeniem się jeszcze kilku również zacofanych społeczeństw, utworzył się
specyficzny układ w skali światowej: podział świata na dwa bardzo silne obozy, może o
nierównej sile, ale wystarczająco silne, by móc wzajemnie się zniszczyć i zniszczyć całą
ludzkość. Takiej sytuacji Marksowskie przewidywania dotyczące procesu budowy
komunizmu nie brały pod uwagę. Więcej nawet, także Lenin, który już zmodyfikował
przewidywania Marksa dopuszczając początkowe zwycięstwo w najsłabszym ogniwie: w
jednym, nie należącym do czołówki światowego kapitalizmu kraju, liczył na szybkie
dokonanie się rewolucji światowej, po której Rosja stanie się na jakiś czas znów li tylko
zacofanym krajem wśród społeczeństw socjalistycznych. Marksowski (i Leninowski) warunek
n i e z o s t a ł s p e ł n i o n y , a był to fundamentalny moment w rozważaniach nad procesem
budowy bezprecedensowej w dziejach ludzkości formacji społecznej. Zaistnienie innej
sytuacji niż przewidywana to zaistnienie nie po prostu „innej”, lecz d i am e t r a l n i e r ó ż n e j
sytuacji. Dlaczego?
Sądzę, że większość kłopotów z nieprzystawaniem procesu rzeczywistości do prognoz
teoretycznych i do rozbudzonych przez nie ludzkich nadziei wynika głównie z faktu
niezrealizowania się pierwszej, jak sądzę, przesłanki budowy komunizmu: rewolucji
socjalistycznej w skali światowej. Niezrealizowanie się drugiej przesłanki: przejęcia władzy
przez komunistów dopiero przy bardzo wysokim poziomie rozwoju sił wytwórczych (a nie w
krajach stosunkowo zacofanych, jak to faktycznie się stało) odgrywa, jak mi się wydaje, rolę
wtórną, choć zasadniczo jeszcze pogarsza skutki niezrealizowania się przesłanki pierwszej (o
tych przesłankach komunizmu mówią dobitnie, choć może wstyd przypominać, autorzy
Ideologii niemieckiej, por. s. 37 w MED., t. 3 [chodzi o słynny powrót „die ganze alte
11
Scheisse”]). Ale na rzeczywistość nie ma się co obrażać, ani udawać i wmawiać innym, że nie
jest taka jaka jest, rzeczywistość trzeba przede wszystkim zrozumieć. A pretensje do
komunistów świadczą o niebywałym przecenianiu czynnika subiektywnego w dziejach, o
przypisywaniu im nazbyt wielkiego zaszczytu autorstwa rzeczywistości społecznej, i to w
skali światowej. Niestety, nie oni głównie tę rzeczywistość tworzą, lecz raczej ona kształtuje
ich działania. Pod tym względem materializm historyczny nie utracił wciąż swego znaczenia.
Jakież są więc skutki niezrealizowania się pierwszej przesłanki Marksowskiej teorii
budowy komunizmu? Co przynosi z sobą utworzenie się dwublokowego systemu światowego
zamiast jednego jednorodnego systemu – „jednostki powszechnodziejowej”? Co oznacza dla
społeczeństw socjalistycznych fakt, iż pojawiły się one li tylko jako z j a w i s k o l o k a l n e w
obrębie światowego systemu kapitalizmu, rozpatrzywane przez autorów Ideologii niemieckiej
– pod nazwą „komunizmu lokalnego” – jako forma historyczna nie mająca szans w takiej
postaci na faktyczne zbudowanie komunizmu? Oznacza to bardzo wiele. Oto przede
wszystkim kraje zarządzane przez partie komunistyczne muszą sprostać kolosalnym
wymaganiom, jakie stwarza ciągłe zagrożenie wojną światową, totalną zagładą ludzkości.
Wszystkie inne względy muszą przy tym schodzić na dalszy plan. Wszystkie, a wśród nich
często dla istoty komunizmu najważniejsze. To oznacza zatem prymat rozwoju
ekonomicznego, jego możliwie najbardziej wyśrubowanego tempa, przed konsumpcją, przed
„bieżącymi interesami” ludzi pracy. To oznacza, w tych ramach, prymat przemysłu ciężkiego,
chemicznego, wydobywczego, ze wszystkimi niszczącymi środowisko i zasoby naturalne
skutkami, a w tych z kolei ramach – prymat produkcji zbrojeniowej, a więc także ze szkodą
dla możliwych korzyści z rozwoju tych przemysłów dla rolnictwa i dla konsumpcji. (To
oznacza oczywiście potem powstanie i umocnienie się potężnego lobby przemysłu ciężkiego,
najdotkliwiej bodajże deformującego harmonijność rozwoju gospodarczego i społecznego).
To oznacza dotkliwe ograniczenie rozwoju procesów demokratyzacji życia politycznego,
konieczność utrzymania w szerokim zakresie tajności działań partyjno-państwowych i
ograniczenie dostępu do informacji, bez których wszelki udział obywateli w rządzeniu staje
się fikcją. To oznacza pojawienie się nadrzędności interesów militarnych, gospodarczych i
innych całego bloku zjednoczonych we wspólnym zagrożeniu państw socjalistycznych, ze
zrozumiałą przewagą interesów centralnego ogniwa w tym systemie: państwa radzieckiego.
To oznacza… to oznacza bardzo wiele. Co gorsza, nie wiadomo dokładnie, jak wiele.
Oznacza to bowiem, że komuniści wraz z powołanym przez siebie aparatem
administracyjnym muszą spełniać, czy chcą tego czy nie chcą, także funkcje klasy
kapitalistów, zachowywać się quasi-klasowo (rozwijać siły wytwórcze kosztem maksymalnie
możliwego ograniczania konsumpcji, spychając przy tym na dalszy plan, w każdym razie gdy
to popada w konflikt z rozwojem sił wytwórczych, zaspokajanie rozlicznych aspiracji ludzi
pracy, ochronę środowiska itd., doskonalić i umacniać aparat militarno-państwowy itp.). A to
grozi także tym – co po części stało się rzeczywistością – że pod przykryciem tych
nieuchronnych imperatywów rozwijać się mogą samorzutnie swoiste, partykularne
ugrupowania, które w trosce o własne, partykularne interesy przekraczać mogą dowolnie
granice niezbędnych dla klasy robotniczej poświęceń i wyrzeczeń. Czyż trzeba kontynuować
dalej?
Skutki zatem dwublokowego (a ostatnio nawet trój- czy czwórblokowego) systemu świata
są tak zasadnicze, że uwzględnienie takiego uwarunkowania w prognozie Marksowskiej czyni
ją po prostu bezprzedmiotową (przynajmniej na razie) i w tym kontekście niefalsyfikowalną.
Czy to ma oznaczać, że teorię Marksa można dziś odłożyć do lamusa teorii może i
koherentnych i interesujących, ale nie znajdujących – wbrew pozorom – zastosowania w
świecie współczesnym? Odpowiedź na to pytanie musi być tak złożona, jak złożona jest
struktura marksizmu.
12
Marksizm Karola Marksa to oczywiście nie tylko prognoza komunizmu i drogi doń
wiodącej, choć temu głównie dotąd – m. in. ze względu na wagę ideologiczną oraz na istotną
rolę w ogłaszaniu falsyfikacji marksizmu – poświęcaliśmy uwagę. Marksizm to teoria procesu
dziejowego oraz związana ściśle z nią metoda czy raczej zbiór metod analizy rzeczywistości
społecznej i globalnopraktycznego oddziaływania na społeczeństwo. Marksizm to wreszcie
pewna filozofia, kryjąca się u podstaw tych metod i zbudowanej na ich podstawie teorii.
Marksizm to także pewne ideały, choć tu marksizm wpisuje się do pewnej długowiecznej
tradycji e t ycz n e j ludzkości: Są to ideały humanistycznej, uspołecznionej globalnie
ludzkości, panującej nad przyrodą i nad samą sobą przy równoczesnej maksymalizacji
wolności rozwoju jednostek – ideały komunizmu. Falsyfikacja czy ograniczenie
prawdziwości marksizmu może odnosić się do różnych jego warstw i składników w różny
sposób.
Niezrealizowanie się zakładanego przez Marksa prawie równoczesnego powszechnego
zwycięstwa rewolucji proletariackiej w całym świecie kapitalistycznym (pozostawiamy
kwestią otwartą, czy jest to założenie hipotetyczne, czy też stan prognozowany teoretycznie
na podstawie sytuacji ówczesnego świata, czy wreszcie przebieg procesu historycznego
wydedukowany z czystej teorii kapitalizmu albo w ogóle dziejów) można uznać za
falsyfikację Marksowskiej prognozy drogi do komunizmu lub i komunizmu w ogóle tylko
pod jednym warunkiem: gdyby uznać, że zaistnienie prognozowanego zjawiska powszechnej
rewolucji jest już w ogóle niemożliwe. Ale nie widać żadnych dostatecznych racji za tym
przemawiających. A jeśli tak, to czy nie należy uznać po prostu, że prognozowany przez
Marksa stan wstępny drogi do komunizmu jeszcze nie zaistniał? Że dopóki rewolucja
socjalistyczna nie dokonała się w całym świecie, dopóty nie dokonała się wcale, co najwyżej
w „fałszywej świadomości” niektórych społeczeństw, w ich ideologii? (Nawet Lenin nie
przypuszczał, aby komunizm można było zbudować w jednym kraju!) Że wciąż jesteśmy na
przedpolu wielkiej rewolucji światowej? To zaś, co dzieje się w krajach realnego socjalizmu,
to proces częściowo rozpatrywany przez Marksa pod hasłem „komunizmu lokalnego”, do
którego Marksowskie prognozy co do drogi do komunizmu stosują się tylko w ograniczonym
zakresie, proces przygotowawczy, dokonujący się „w łonie” światowego systemu
kapitalizmu, który to proces tak długo będzie musiał trwać na przedprożu komunizmu, aż
upadną czołowe potęgi świata kapitalistycznego? Wówczas Marksowskie prognozy
pozostawałyby nadal niesfalsyfikowane, co nie znaczy, że – nadal – prawdziwe, bo
prawdziwość prognoz może potwierdzić lub obalić tylko przyszłość. Kto wie, czy możliwość
ich falsyfikacji nie rysuje się dziś wyraźniej niż kiedyś. Oto bowiem wytworzony w świecie
współczesnym stan, przez Marksa zasadniczo nie rozpatrywany, może w efekcie mieć nie
samo tylko opóźnienie budowy komunizmu (opóźnienie w stosunku do oczekiwań młodego
Marksa, a później wielu kolejnych pokoleń komunistów, zwłaszcza młodych, nie zaś w
stosunku do zakładanego „rozkładu”, wedle którego miałaby poruszać się historia – kto
historii chce teoretycznie dyktować tempo, może być tylko fantastą). Stan współczesny, jeśli
potrwa dłuzej, może doprowadzić albo do zagłady całej ludzkości, co wydaje się bardzo
prawdopodobne (a co od biedy też dałoby się odszukać w Manifeście Komunistycznym wśród
alternatyw rozpatrywanych jako możliwe), albo do innego kierunku dalszej ewolucji
ludzkości, a mianowicie w stronę tzw. globalnego totalitaryzmu. Gdyby tak miało się stać,
prognoza Marksa na zawsze pozostałaby bezprzedmiotowa, bądź, jeśli traktować ją jako
bezwarunkową (czyli proroctwo), zostałaby sfalsyfikowana. Rozstrzygnięcie tej kwestii
pozostaje jeszcze przed nami i być może od wysiłku, od świadomej walki mas społecznych
ludzkości, w tym też od praktyki partii komunistycznych zależy, jak sprawy się potoczą.
Pozostałe składowe marksizmu mają status znacznie pewniejszy, choć nie da się ukryć
faktu, że i tu także świat współczesny i dalsze postępy rozwoju teoretycznego ludzkości
wymogły takie lub inne poprawki. Teoria procesu dziejowego w swej części retrospektywnej
13
wymaga szerszego uwzględnienia typów społeczeństw nie mieszczących się w ramach linii
europejskiej, choć Marks dostarczył tu zalążków świetnych i zapomnianych potem (czasem:
celowo) analiz. Nie wydaje się też, aby teoria walki klas miała być zawsze uniwersalnym
kluczem do zrozumienia sprzeczności społecznych, nie mówiąc już o całokształcie procesu
społecznego; być może istnieją społeczeństwa, w których nie ten podział odgrywał lub
odgrywa rolę wiodącą, a już na pewno nigdzie i nigdy nie wyczerpuje on istotnych treści
procesów społecznych. (Chyba że utożsamia się „aspekty klasowe” sprzeczności społecznych,
które nieomal zawsze dają się analitycznie wyróżnić w przypadku każdej sprzeczności, z
„klasowym charakterem” tych sprzeczności – ale wtedy tzw. „analiza klasowa’ zjawisk staje
się wytrychem, a nie kluczem do z r o z u m i e n i a procesów społecznych.) Jest w ogóle
oczywiste, z przyczyn, o których nie warto chyba mówić, że marksizm nie jest i nie może być
teorią wszechwyjaśniającą zjawiska społeczne. Są pytania, na które po prostu nie odpowiada,
bo na jego gruncie nie dają się one postawić (co nie oznacza – wbrew niektórym marksistom
– że nie mają one sensu lub że są źle postawione). Idąc dalej, jeśli chodzi o związane z teorią
procesu społeczno-dziejowego metody, często niedookreślone jak na współczesne standardy
metodologiczne, to były one i są stosowane z różnym skutkiem, także z powodzeniem. tu jest
możliwy przede wszystkim dalszy postęp, jeśli od upartego reprodukowania staroświeckich
formułek przejdzie się do ich współczesnej konkretyzacji. Efekty badań i działań
podejmowanych na tej podstawie same pokażą, co metody te są warte. Zwłaszcza godna
konstynuacji i dalszego rozwijania wydaje się metoda analizy klasowych (z poszerzeniem na
inne zbiorowospołeczne) uwarunkowań świadomości społecznej, głównie w sensie swoistych
perspektyw poznawczych wiązanych ze swoistą praktyką społeczeństw i ugrupowań
społecznych. Ale pierwszym i najważniejszym współczesnym zadaniem marksistów jest
dopracowanie się marksistowskiej (właśnie w sensie metodologicznym) analizy i teorii
współczesnej rzeczywistości świata. Obecnie marksiści-komuniści działają w półmroku
teoretycznym, często bardziej ufając własnemu węchowi politycznemu niż majaczącym
ledwie konturom teoretycznym świata (od teoretyków działacze oczekują zaś uzasadnień
teoretycznych ex post owych pragmatycznych kroków, uzasadnień o często wątpliwej
wartości teoretycznej, a spełniających głównie funkcje apologetyczne). Jeśli tu nie dokona się
postęp, to komuniści tylko szczęśliwym trafem mogą poprowadzic ludzkość, w zakresie, jaki
od nich zależy, we właściwym kierunku. Mogą też definitywie przestać być komunistami
nawet o tym nie wiedząc.
Wreszcie marksizm jako pewna koncepcja komunizmu w sensie celu etycznego ludzkości.
Otóż nawet gdyby teoretyczne prognozy marksizmu, przewidujące nieuchronne czy też
zbliżone do pewności nadejście w prognozowany sposób komunizmu, miały się okazać
chybione, uznawany w marksizmie ideał społeczeńśtwa prawdziwie ludzkiego nie przestanie
świecić blaskiem gwiazdy przewodniej dla całych rzesz ludzkości. Jest to zresztą gwiazda,
która świeci od zamierzchłych czasów i różne już nazwy nosiła, i świecić nie przestanie, póki
żyje na Ziemi człowiek nie do końca zniewolony przez jakis alienaujący system społeczny.
Jest to humanistyczny duch, duch humanizmu, który w swej wędrówce przez dzieje
samowiedzy gatunkowej ludzkości w marksizmie znalazł ostatnio siedzibę. Czy ostatnią
przed swym wcieleniem w rzeczywistość, czy i to ciało teoretyczne obumrze, zmuszając go
do poszukiwania nowego siedliska – to pozostaje sprawą otwartą. Może zresztą zginąć wraz z
całą ludzkością w przypadku wojny totalnej, lub zniknąć wraz z ostatnim człowiekiem
zdolnym go zrozumieć, gdyby ruch w kierunku zupełnego, totalnego zniewolenia ludzkości
zakończył się ostatecznym sukcesem, sięgając do najdalszych zakątków społecznej jaźni – bo
jest to duch śmiertelny.
Dlatego komuniści, skoro są marksistami, mają przed sobą teraz jedno kluczowe zadanie,
które przerosło cel główny, jaki sobie stawiali na początku, nie przekreślając go jeszcze, ale
jego realizację uzależniając od sukcesu w rozwiązaniu tego zadania: uchronienie ludzkości
14
przed totalną zagładą w wojnie termojądrowej, zachowanie gatunku ludzkiego w istnieniu.
Gdy to się powiedzie, a perspektywy nie wydają się jasne, wręcz przeciwnie: Strategia
stałego szykowania się do wojny, aby tej wojny unknąć, wydaje się na dłuższą metę
brzemienna w nieuchronną katastrofę – otóż gdy to się jednak powiedzie, będzie można
dopiero mówić o budowie komunizmu na serio, i to w walce z groźbą ewolucji ludzkości w
przeciwnym do komunizmu kierunku. Wówczas też można będzie dopiero w całej
rozciągłości powrócić do ewentualnie przydatnych wskazówek Marksa. Obecnie można
budować tylko zręby komunizmu, niejako ubocznie, na ile pozwala realizacja głównego
zadania, ale i w tym idee Karola Marksa mogą i muszą być pomocne: jako metoda krytyczno-
dialektycznej analizy struktury i dynamiki świata współczesnego i jako metoda ufundowanej
na tym praktyki globalnego oddziaływania na świat w możliwie zbliżonym do zamierzonego
przez komunistów kierunku.