Człowiek bez twarzy

37
[wydane w: Ewa Hyży (red.) Kobiecość? „Colloquia Communia” 1-2 (84-85), styczeń-grudzień 2008, s. 141-162] Kazimierz Ślęczka Katowice, 31 stycznia 2007 Człowiek bez twarzy? Impresja londyńska Prolog Pogodne październikowe popołudnie. Trochę nostalgicznej mgiełki. Stoję na Brick Lane i liczę kobiety z zasłoną na twarzy. Po dwóch godzinach pojawia się wreszcie jedna, w bocznej uliczce. Szybko podnoszę aparat. Boję się, że jeśli znajdzie się za blisko, pewnie się na mnie zdenerwuje? Widzi mnie, i nic. Mija mnie obojętnie. Nieduża, lekko przygarbiona, sylwetka niewidoczna pod luźną czarną, oczywiście sięgającą samych stóp suknią. Przechodzi przez ulicę i znika w sklepie. Rozglądam się dalej, ale w końcu znudzony i zawiedziony odchodzę. To przecież samo centrum muzułmanów z Bangladeszu, jak to możliwe? Owszem, kobiet w chustach na głowie widzę wiele. I ubranych tradycyjnie, i mniej lub bardziej po europejsku, zwłaszcza gdy chodzi o dziewczyny. Ale z kobietą o zasłoniętej twarzy dane mi było w tym dniu spotkać się tylko raz. Ciekawa rzecz. Anglicy używają jednego słowa w odniesieniu do chusty przykrywającej same włosy wraz z szyją, i do tzw. pełnej zasłony ukrywającej także twarz, dla nich to po prostu zasłona, the veil. Zasłona zasłania, może zasłaniać przed wzrokiem przechodnia tylko włosy, może zasłaniać więcej, całą

Transcript of Człowiek bez twarzy

[wydane w: Ewa Hyży (red.) Kobiecość? „Colloquia Communia” 1-2 (84-85), styczeń-grudzień 2008, s. 141-162]

Kazimierz Ślęczka Katowice, 31 stycznia 2007

Człowiek bez twarzy?Impresja londyńska

Prolog

Pogodne październikowe popołudnie. Trochę nostalgicznej

mgiełki. Stoję na Brick Lane i liczę kobiety z zasłoną na

twarzy. Po dwóch godzinach pojawia się wreszcie jedna, w

bocznej uliczce. Szybko podnoszę aparat. Boję się, że jeśli

znajdzie się za blisko, pewnie się na mnie zdenerwuje? Widzi

mnie, i nic. Mija mnie obojętnie. Nieduża, lekko przygarbiona,

sylwetka niewidoczna pod luźną czarną, oczywiście sięgającą

samych stóp suknią. Przechodzi przez ulicę i znika w sklepie.

Rozglądam się dalej, ale w końcu znudzony i zawiedziony

odchodzę. To przecież samo centrum muzułmanów z Bangladeszu,

jak to możliwe? Owszem, kobiet w chustach na głowie widzę

wiele. I ubranych tradycyjnie, i mniej lub bardziej po

europejsku, zwłaszcza gdy chodzi o dziewczyny. Ale z kobietą o

zasłoniętej twarzy dane mi było w tym dniu spotkać się tylko

raz.

Ciekawa rzecz. Anglicy używają jednego słowa w odniesieniu

do chusty przykrywającej same włosy wraz z szyją, i do tzw.

pełnej zasłony ukrywającej także twarz, dla nich to po prostu

zasłona, the veil. Zasłona zasłania, może zasłaniać przed

wzrokiem przechodnia tylko włosy, może zasłaniać więcej, całą

twarz z wyjątkiem oczu, albo i wszystko, nawet oczy. A słowo to

samo. Czy to tylko róznica stopnia? Widocznie tak to bywa

postrzegane, lub raczej było do niedawna, kiedy kobiety z

zasłoniętą twarzą spotykano tylko w krajach islamu, gdzie

stopnie zasłonięcia głowy bywają różne i występują często obok

siebie. Ot, ustopniowanie jednego zjawiska, „veiling”. Niedawno

zanurzyłem się w bardzo obiecującym zbiorze wywiadów z

muzułmańskimi studentkami, dziennikarkami i kobietami wolnych

zawodów, głównie w Australii i w Indiach, które w pewnym

momencie swego życia postanowiły przywdziać ową veil. Wnet

jednak okazało się, że zasłoną jest jedynie chusta na głowę, co

mnie zaskoczyło i rozczarowało, gdyż problemy, jakie to

stwarza, są nieporównywalne z konsekwencjami zasłonięcia

twarzy. Teraz, po sporach, które przetoczyły się przez

brytyjską prasę, brak tego zróżnicowania doskwiera samym

Brytyjczykom, stale muszą dodawać przymiotniki w rodzaju full

czy complete (veil).

„Pełna zasłona” to nie po prostu chusta na włosach. W

językach wyznawców islamu istnieją na ogół odrębne słowa na

różne zasłony wedle stopnia zasłonięcia głowy, i to bardzo

różne w różnych okolicach, choć rozpowszechniony w europejskiej

prasie hidżab oznaczać może u autorów wszystko, czym skromna

muzułmanka zasłania swe ciało przed pożądliwymi spojrzeniami

obcych mężczyzn. Dla jednych jest to tylko długa suknia, dla

innych pełna burka, w którą spowita kobieta jawi się już tylko

jako poruszająca się anonimowa postać ludzka. Ale nie do końca

anonimowa, jakby tego chciały niektóre feministki islamskie

(zwłaszcza europejskie konwertytki), które utrzymują, iż chcą w

2

ten sposób wyeliminować traktowanie ich jako przede wszystkim

kobiet, czyli wedle urody ciała i twarzy. Te anonimowe postacie

to na pewno kobiety.

Czy więc tylko różnica stopnia? różnica ilościowa?

Osobiście dostrzegam tu różnicę zasadniczą. Po zasłonięciu

twarzy następuje skok w zupełnie inną rzeczywistość. Twarz jest

czymś szczególnie podmiotowym, a zatem ludzkim, człowieczym. To

różnica jakościowa. Więcej, to już zasadnicza różnica ontyczna.

O fundamentalnych konsekwencjach antropologicznych. Później

dochodzę do wniosku, że i tu jeszcze możliwy jest kolejny skok

ontyczny: od zasłony z pozostawieniem widocznych oczu do

zasłony zakrywającej twarz całkowicie.

Przyjechałem po raz kolejny do brytyjskiej stolicy wczesną

jesienią. I jak co roku, zasiadłem przy wygodnym stole w

British Library do roboty, jakże przyjemnej! Czekało na mnie,

co było jasne, mnóstwo lektur. I zupełnie nowych, i porzuconych

lub odłożonych przed pół rokiem. Pracowałem dalej nad książką o

globalizacji kulturowej. Tutaj mogłem znaleźć wszystko, no,

prawie wszystko, co na ten temat napisano. Ale tym razem miałem

szersze ambicje. Wiele spotkań z rozpoznawanym zjawiskiem

czekało na mnie poza biblioteką, na ulicach i osiedlach

Londynu.

Przypadek sprawił, że biblioteka, w której pracuję nad

globalizacją kulturową, mieści się w metropolii najbardziej

wielokulturowej w świecie, w najbardziej globalnym mieście!

Nieźle już przygotowany teoretycznie ze znacznie bardziej

rozumiejącym zaciekawieniem rozglądam się dokoła. Widzę to, co

3

widywałem w Londynie już od ponad dwudziestu lat, ale dopiero

teraz zaczynam widzieć to naprawdę. Przeplatające się,

ocierające się o siebie, ale przeważnie mijające się chłodno i

obojętnie odmienne kultury. Etniczne, narodowe, religijne. Nade

wszystko religijne. Niektóre z nich jakby opancerzone. Niektóre

z nich kryjące jakvy mroczną jakąś tajemnicę. Nie, to nie

fantasmagoria. Po wybuchach w metrze londyńskim siódmego lipca

2005 roku subiektywne odczucie przemieniło się w obiektywną

pewność. Ba, zaskoczyło to nie tylko miłośników

multikulturalizmu. Także jego przeciwników, których

wielokulturowość uwierała w codziennym życiu, gdzie kulturowe

różnice stwarzają czasem pewne. niewygody. Ale żeby z tego

mogła wyniknąć zbrodnia? ludobójstwo? I to gdzie – w mieście

zachodnim chyba najbardziej życzliwym dla kulturowych

odmienności imigrantów. Tego jak się zdaje nie spodziewano się

nawet wśród tych ostatnich, zwłaszcza że atak nastąpił właśnie

ze strony całkowicie tu już zadomowionych (niestety jak się

okazało nie u-domowionych) dzieci czy wnuków, które tutaj się

urodziły, tu chodziły do szkół, tu dobrze opanowały język do

niedawna wyłącznych gospodarzy, tu pracowały.

Czyżby multikulturalizm zawiódł, poniósł porażkę? O

trudnościach, jakie rodzi, wiedziano od pewnego już czasu, ale

były, miały to być, trudności do pokonania, pewne

niedogodności, może i trudne do usunięcia, ale w każdym razie

możliwe do adaptacji lub zwykłego tolerowania. Kiedy nadzieje

na skuteczność polityki asymilacjonizmu zawiodły, postanowiono

obłaskawić imigrantów polityką multikulturalizmu. Potomkowie

4

twórców i panów dawnego imperium odczuwali potrzebę ekspiacji

za popełniony przez ich ojców grzech kolonializmu.

Dlaczego asymilacjonizm, zdawałoby się: sprawiedliwa

społecznie polityka kulturowa, zawiódł? Przecież to zupełnie

logiczne, iż goście, którzy nie wpadają tylko na chwilę z

wizytą, ale proszą, aby ich przyjąć pod dach na stałe, gotowi

są porzucić własne zwyczaje i przekonania burzące zastany tu

ład społeczny i po prostu przyjmują reguły życia gospodarzy, w

każdym razie w przypadku kolizji, wynikających z różnic

kulturowych. Okazało się, że zasada ta nieźle funkcjonuje,

dopóki imigrujących gości jest niewielu, a jeśli nawet wielu,

to reprezentują kultury zbliżone do kultury tubylczej (masy

imigrantów w Stanach Zjednoczonych rekrutowały się przez długi

czas głównie z Europy). Kiedy goście napływają masowo i

przedzierzgają się dzięki gościnności gospodarzy we współ-

gospodarzy, tracą zapał do upodobniania się do dotychczasowych

mieszkańców kraju. Już nie przyjmują z wdzięcznością kątów do

zamieszkania z dobrodziejstwem kulturowego inwentarza

gospodarzy, zaczynają przestawiać meble po swojemu, gorzej,

niektóre wyrzucają na ulicę, chociażby to były drogocenne

antyki. I żądają – już jako współgospodarze – aby im w tym nie

przeszkadzać! Mają przecież takie same swobody obywatelskie.

Takie myślenie narasta w pokoleniu pierwszych, urodzonych

już na miejscu, dzieci imigrantów, a szczególnie pogłębia się w

kolejnym pokoleniu, pokoleniu imigranckich wnuków. Dzieci mają

jeszcze nadzieję, iż – inaczej niż ich rodzicom (których

odmienności kulturowej nawet się czasem wstydzą) – uda im się

rozpłynąć w zastanym na miejscu społeczeństwie, upodobnić

5

zupełnie do tubylców, i wraz z tym uzyskać także zupełnie równe

z nimi uprawnienia. Są często rozczarowane i rozgoryczone,

ponieważ za często im się to udaje. Znajdują więc, wraz ze

swymi rodzicami, inne rozwiązanie: Tworzą społeczeństwa

równoległe: odrębne wspólnoty już nie tylko kulturowo-

religijne, ale także gospodarcze, edukacyjne, a nawet

administracyjne. Oczywiście funkcjonujące mniej lub bardziej

organicznie w całym, teraz już wielokulturowym społeczeństwie.

Np. Hindusi opanowują handel detaliczny. Ze sklepików Off Licence

otwartych przez dwadzieścia cztery godziny na dobę zadowoleni

są prawie wszyscy w całym społeczeństwie (z wyjątkiem

dotychczasowych sklepikarzy), podobnie jak z doskonale

wykonujących prace remontowe przybyszów z Polski, którzy z tego

sektora wyparli w ogromnym stopniu dotychczasowych wykonawców

tej usługi, nie tylko dlatego, że pracują taniej, ale głównie

dlatego, że pracują lepiej.

Dzieci owych imigranckich dzieci próbują jeszcze dalej

posunąć się w tym samym kierunku, co ich rodzice i dziadkowie.

Ich oczekiwania i żądania są znacznie lepiej ufundowane w

obowiązującej u gospodarzy zasadzie równych praw obywatelskich,

natomiast rzeczywistość społeczna nadal stawia opór ich

ambicjom. Czasem sytuacja bywa wręcz gorsza niż w przypadku

poprzedniego pokolenia. Pojawia się zjawisko społecznego

wykluczenia widoczne wyraźnie w stosunku do dzieci i zwłaszcza

wnuków imigrantów. Niektórzy spośród nich rezygnują z

beznadziejnych ambicji i szukają rewanżu. To spośród tego

pokolenia rekrutują się owi terroryści, powołujący się na

6

religię, odpowiednio do potrzeby rewanżu skrajnie

zinterpretowaną.

Wielka Brytania, głownie Anglia, jest szczególnym

poligonem doświadczalnym polityki multikulturalizmu. Tu

pozostawiono przybyszom całkowitą swobodę trwania we własnych

kulturach. Jedynym warunkiem zgody na stały pobyt było

respektowanie brytyjskiego prawa (jak się dzisiaj okazuje,

nawet na naruszanie tego wymagania władze brytyjskie

oportunistycznie, a może, hm, życzliwie, przymykały i nadal

przymykają oczy). Obywatelstwo brytyjskie można było otrzymać

nie znając języka angielskiego i nie mając pojęcia o miejscowej

kulturze i tradycji. Początkowo nie dostrzegano konfliktów na

tle wartości i norm, widziano za to wspaniałe wzbogacenie rynku

kulinarnego i estetyki ulicznej.

Rychło przyszło jednak pewne otrzeźwienie (choć nie u

upojonych postmodernizmem czcicieli wielokulturowości). Tu i

ówdzie zazgrzytało w trybach machiny społecznej, trzeba było

szukać smarów. Brytyjskim zwyczajem szukano rozwiązań nie tyle

systemowych, ile pragmatycznych i elastycznych, dopasowujących

się do każdej sytuacji z osobna. Na ogół z dobrym skutkiem o

tyle, że umożliwiało to dalszą w miarę płynną kontynuację życia

społecznego, w nadziei, że i w przyszłości „jakoś to będzie”.

W literaturze poświęconej multikulturalizmowi i

globalizacji kulturowej powtarza się od pewnego czasu niewiele

zmieniająca się lista różnic, które sprawiają wszystkim

kłopoty. Wszystkim, ponieważ usuwanie problemów może pójść

drogą albo zakazów określonych praktyk, albo ustępstw wobec

nowych kultur (de facto nadanie ich wyznawcom przywilejów

7

prawnych), albo być może w niedługiej przyszłości zakazy

dyktować będą dotychczasowym tubylcom niedawni przybysze w imię

własnych kulturowych norm. Przewodniczący Brytyjskiej Rady

Muzułmanów już radził innym Brytyjczykom, aby zamiast

krytykować wczesne i pod dyktando rodziców zawierane

małżeństwa, sami wypróbowali w praktyce ten obyczaj i

przekonali się, jakie błogosławione skutki przynosi. W końcu

ilość rozwodów we wspólnotach islamskich jest o wiele niższa od

rozwodów w środowiskach o kulturze zachodniej.

Co zgrzyta w wielokulturowym mechanizmie? Szereg

odmienności i różnic pozostaje czymś społecznie nieszkodliwym,

a może nawet pożądanym. Ot, jest bardziej kolorowo. Ale bywają

normy i wzorce kulturowe, które albo wprost prowadzą do

zachowań naruszających prawo krajowe, albo co najmniej

naruszają etykę i hierarchię wartości dotychczasowych

gospodarzy. W tej pierwszej grupie można wyróżnić takie

zachowania, które łamią prawo krajowe i wyrządzają przy tym

szkodę obywatelom także spoza danej wspólnoty lub utrudniają im

życie, oraz takie, które łamiąc prawo, zwłaszcza prawa

człowieka, wprawdzie dotychczasowym gospodarzom nie wadzą w ich

życiu (szkody wyrządzają tylko członkom własnej wspólnoty),

lecz naruszają ich głęboko zakorzenione aksjologiczne

przekonania i wzorce i obrażają ich ze względów moralnych czy

religijnych, czasem też estetycznych i innych.

Przykłady bywają różnej rangi. Autor szczególnie zasłużony

w zakresie badań nad wielokulturowością, hinduskiego

pochodzenia brytyjski urzędnik wysokiej rangi i badacz naukowy

Bhikhu Parekh w klasycznej już dzisiaj książce Rethinking

8

Multiculturalism (I wyd. 2000, II wydanie 2006) przedstawia listę

dwunastu szczególnie konfliktogennych typów zachowań,

prowokujących starcia także na polu politycznym i prawnym. W

przyjętej przez niego kolejności są to:

1. Obrzezanie kobiet

2. Poligamia

3. Muzułmański i żydowski sposób szlachtowania zwierząt

4. Kojarzenie małżeństw przez rodziców czasem wbrew woli

przyszłych małżonków (i, dodajmy, często jeszcze nieletnich)

5. Zawieranie małżeństw między krewnymi, w kulturze zachodniej

objęte zakazem kazirodztwa (dotyczy to głównie Azjatów)

6. Okaleczanie policzków i innych części ciała dzieci w ramach

obrzędów inicjacji (co dotyczy pewnych wspólnot afrykańskich)

7. Niewyrażanie zgody przez rodziców na udział ich córek w

zajęciach szkolnych, w których musi się odsłaniać ciało, jak

np. zajęcia z gimnastyki czy pływania (dotyczy muzułmanów)

8. Noszenie przez uczennice chust zakrywających głowy (również

dotyczy muzułmanów)

9. Odmowa zakładania kasku ochronnego w czasie jazdy na

motocyklu i przy pracy na budowie, a także odmowa zgolenia

brody w pracach związanych z przygotowywaniem i podawaniem

posiłków (dotyczy to Sikhów, którym religia zabrania

zdejmowania turbanu i golenia brody)

10. Odmowa posyłania dzieci do szkoły w ogóle, lub przerywanie

ich dalszej nauki szkolnej po osiągnięciu określonego wieku

(dotyczy Romów i Amiszów)

9

11. Domaganie się zgody na palenie zwłok na stosie,

rozsypywanie popiołów w rzece, a czasem na zatapianie zwłok w

rzece (dotyczy Hindusów).

12. „Podporządkowany status kobiet i wszystko, co się z tym

wiąże, włącznie z odbieraniem im szans na ich rozwój

osobowościowy w niektórych mniejszościowych wspólnotach” (II.

wyd., s. 264).

Ostatni punkt przytaczam w dosłownym przekładzie, gdyż

rzuca się w oczy jego bardzo ogólnikowa stylistyka. Znakomita

większość wcześniej wymienionych kolizji kulturowych ma także

związek z płcią, ze stosunkiem do kobiet, tak iż punkt 12.

sugeruje jedynie, że lista jest jeszcze długa. W samym tekście

nie brak oczywiście rozważań wokół sati czy mordowania żon,

córek i sióstr z powodu rzekomego pohańbienia ich rodzin.

Przytoczona lista ma szczególne odniesienie do kofliktów w

wielokulturowym społeczeństwie brytyjskim, ale jest nader

uniwersalna: Oto w całym zestawie głównych konfliktogennych

różnic kulturowych we współczesnych wielokulturowych państwach

zachodnich na pierwsze miejsce wysuwają się różnice w

traktowaniu kobiet i dzieci. Zachowania dorosłych mężczyzn

rzadko przysparzają problemów, jeśli nie dotyczą właśnie ich

stosunku do dzieci i kobiet.

Niektóre z inkryminowanych zachowań przynoszą szkodę

przede wszystkim członkom ich wspólnot, czasem nawet samym ich

wykonawcom, inne wyraźnie utrudniają życie także pozostałym

członkom społeczeństwa. Sikh w razie wypadku motocyklowego czy

upadku z rusztowania ryzykuje własnym życiem, choć, jeśli nie

zginie i znajdzie się w szpitalu, koszty leczenia poniosą

10

wszyscy podatnicy. Sikh kucharz czy kelner z brodą naruszałby

już wyraźnie dobro klientów. Ale problemy, które stwarza ta

akurat wspólnota etniczno-religijna nie stanowią żadnego

poważnego zagrożenia i są przytaczane w literaturze głównie ze

względu na ich czytelność i obrazowość.

Szczególnie trudny problem stwarzają zachowania, które w

mniemaniu pozostałych członków wielokulturowego społeczeństwa

szkodzą nie tyle ich wykonawcom, ani nie członkom społeczeństwa

spoza tej wspólnoty, ile innym członkom tejże wspólnoty, choć w

mniemaniu osób dotkniętych tymi zachowaniami tak może nie być.

Szczególnie drastycznym przykładem jest klitoridektomia, która

okalecza, narusza integralność fizyczną (i psychiczną)

poddawanych tej okrutnej operacji kobiet, a tymczasem przez nie

same przyjmowana bywa jako oczywisty zabieg nie tyle

chirurgiczny, ile religijny, niezbędny do tego, by w życiu

wspólnoty uczestniczyć jako prawdziwa, w pełni dojrzała

kobieta. W walce z tymi – często tylko wskutek wymuszenia –

jakoby dobrowolnie przyjmowanymi kulturowymi „obyczajami” szuka

się też innych, dodatkowych argumentów. Pokazuje się, że

inkryminowane zachowanie narusza dobro pozostałych członków

społeczeństwa, nawet jeśli przyjąć za dobrą monetę, że

obrzezywane same tego pragną. Kiedy w 1997 roku Londyńczycy

dowiedzieli się z prasy, że w Croydon, dzielnicy o szczególnej

koncentracji mieszkańców muzułmańskich, w państwowym szpitalu

wykonuje się operację klitoridektomii, we wrzawie, która z tego

powodu wybuchła, dało się słyszeć argument, iż dzieje się to za

pieniądze brytyjskiego podatnika, który przecież jest takim

operacjom głęboko przeciwny. Ta uboczna wobec istoty rzeczy

11

argumentacja pozwalała domniemywać, że jeśli ten zabieg

przeprowadzany bywa w prywatnych klinikach lub, zgodnie z dawną

tradycją, w domu, reszty członków społeczeństwa to po prostu

nie obchodzi i nie powinno obchodzić. Riposta popierających

klitoridektomię islamskich imamów i rodziców była oczywista:

Oni przecież także są brytyjskimi płatnikami podatku, a zatem

mają prawo domagać się od państwa finansowania tak ważnego w

ich normalnym życiu zabiegu. Przy okazji dorzucili, że dzięki

temu operacje przeprowadzane są fachowo, w sterylnych, nie

zagrażających życiu ani zdrowiu kobiety warunkach. No i

oczywiście, osoby poddawane tej operacji same jej pragną, a

jeśli to dzieci, to pragną tego ich rodzice, co oczywiście

wystarczy, gdyż – znów zgodnie z ich tradycją kulturową – o

tym, co dobre dla dziecka, decydują wyłącznie jego rodzice.

Chyba że i oni mają jakieś wątpliwości. Wtedy za rodziców

decyduje najlepiej znający prawdę imam.

W ogóle sytuacja dzieci jest w takich przypadkach nie do

pozazdroszczenia. Skoro ich zdanie się nie liczy, skoro o

wszystkim za nich mają decydować rodzice (czy inni krewni), to

cóż począć z takimi oto przypadkami – a nagłośniono ich

zaledwie kilka, ale znawcy przedmiotu mówią, że to tylko

wierzchołek góry lodowej – kiedy dziecko było przedmiotem

potwornych nieraz tortur (w rodzaju pojenia solą lub ostrymi

przyprawami przy równoczesnym odmawianiu napojów, znęcania się

fizycznego itp.), w celu wypędzenia tkwiącego w nim diabła.

Opętanie orzekał kapłan danej wspólnoty religijnej. W tym

wypadku chodziło o sekty chrześcijańskie z Afryki, o wyrażnie

synkretycznym, chrześcijańsko-animistycznym charakterze. Gdyby

12

nie to, iż umęczonym dzieciom udawało się (a czy zawsze się

udaje?) uciec w końcu do innych, nie opętanych takimi poglądami

członków wspólnoty, którzy sprawę przekazali w ręce policji,

szersze społeczeństwo, w tkance którego takie sekciarskie

ugrupowania funkcjonują, nigdy by się o tym nie dowiedziało.

Niestety, wielu zawziętych zwolenników polityki

multikulturalizmu ucieka przed takimi konkretnymi tematami w

abstrakcyjne zachwyty nad ubogacającą funkcją wielokulturowości

i w pienia o równowartościowości wszystkich kultur, i basta!

Różnorodność kulturowa to z całą pewnością wielkie

bogactwo danego społeczeństwa, i w ogóle ludzkości, a

rezygnacja z hierarchizowania kultur wedle osi hierarchii

wartości kultury zachodniej to na pewno chwalebny gest potomków

dawnych kolonizatorów. Ale czy wobec tego także i praktyki

klitoridektomii, i praktyki religijnego znęcania się nad

dziećmi (a może w końcu ich mordowania) także należy uznać za w

pełni uprawnione, byleby nie były stosowane wobec osób spoza

tych wspólnot? Czy wspólnoty mają wobec tego mieć prawo do

narzucania własnym członkom – w imię swobody religijnych

działań danej wspólnoty – norm i wzorów zachowania, które jak

się zdaje w istotny sposób naruszają prawa człowieka?

Tu uwidocznia się znany paradoks praw człowieka. Jest

wśród nich prawo do wykonywania własnych praktyk religijnych.

Czy wszelkich? I przez kogo: przez jednostki czy przez

dominujące nad nimi wspólnoty (co przekłada się na wolę

dominujących we wspólnocie autorytetów – rodziców, braci, mężów

i, w ostateczności, jakichś kapłanów czy innych reprezentantów

„woli wspólnoty”)? Ten coraz częściej roztrząsany konflikt

13

między prawami człowieka tzw. pierwszej generacji a

postulowanymi prawami człowieka trzeciej generacji można

oczywiście nieco osłabić, powiadając, że prawo do realizowania

własnych praktyk religijnych przysługuje tylko tym członkom

wspólnoty, którzy tego pragną, każdy ich członek musi mieć

swobodę wyboru – podporządkowania się prawom kulturowym danej

wspólnoty czy de facto jej opuszczenia. Brzmi to rozsądnie. W

praktyce zdarza się, że ojcowie i bracia wymierzają karę

śmierci córkom i siostrom, które ośmieliły się odejść od reguł

życia przyjmowanych w ich dotychczasowym kulturowym środowisku.

A poza tym pozostaje zawsze kluczowy problem w przypadku

dzieci: Czy to ich rodzice mają mieć uprawnienie do decydowania

w każdym przypadku o ich losie? Pod warunkiem wszakże, iż ich

wola mieści się w ramach uznawanych przez daną wspólnotę?

Zachodzi tu konflikt między kulturą zachodnią, która prawa

człowieka wytworzyła, a innymi wspólnotami kulturowymi, które

w imię praw człowieka domagają się zezwolenia na praktyki gwałcące

jednostkowe prawa człowieka. Teza o równowartościowości

wszystkich kultur ujawnia tu swe paradoksalne oblicze. Nic

dziwnego, iż rozważania takich przypadków bywają przez

miłośników skrajnego multikulturalizmu skrzętnie omijane. A cóż

dopiero powiedzieliby gościnni gospodarze państw zachodnich,

gdyby przyjęci do ich wspólnoty społecznej niedawni goście

zaczęli się domagać, aby wszyscy członkowie społeczeństwa, a

nie tylko oni, przybysze, żyli na ich modłę? Bo dotychczasowe

tubylcze zachowania obrażają na przykład ich odczucia

religijne? W końcu nie ma się co dziwić, iż wyznawców islamu

napełniają głęboką niechęcią, a nawet wstrętem, krzykliwe

14

dekolty wielu kobiet innych religii i kultur. Mogliby zażądać

zakazu takich strojów. A w końcu, dlaczegóż by nie, domagać się

noszenia zasłaniających przyzwoicie całe ciało kobiet szat,

włącznie nie tylko z chustą, lecz i z zasłoną na twarz?

Ale, podkreślmy, chodzi tutaj o konfliktogenne różnice

kulturowe. W większości wypadków owe różnice nie tylko nie są

groźne, ale rzeczywiście wzbogacają życie wyznawców pozostałych

kultur. Jakżeż rozrosła się oferta serwowanych publicznie

egzotycznych do niedawna potraw. Część Brytyjczyków uważa

dzisiaj curry za typowy składnik kuchni angielskiej. Jakżesz

bardziej interesująco wyglądają ulice wypełnione ciżbą w

strojach z całego świata, wystarczy przejść się Oxford Street.

W tym barwnym galimatiasie tu i ówdzie czarne plamy wyostrzają

jeszcze bogactwo barw. Te czarne plamy to przede wszystkim

pozawijane w czarne szaty od głów do stóp kobiety. Czy ich

strój to tylko jeszcze jedna moda? Jedni chodzą nieomal nago,

inni ubierają się do przesady, a niektórzy zasłaniają nawet

twarz – niechaj kwitną obok siebie kultury z całego świata! I

owszem. Ale czy zasłonięcie twarzy to też tylko jeszcze jedna

spośród wielu różnic w stroju? Jak różnica w obuwiu na

przykład?

Owych czarnych plam w kolorowym galimatiasie centralnych

ulic Londynu nie spotyka się wiele. Co innego chusta

zakrywająca włosy, do niej przybysz przywyka już po paru

dniach. Widywałem ją też, nader często, na głowach czytelniczek

w British Library. Nigdy jednak nie spotkałem w czytelni

kobiety z zasłoniętą twarzą. A kiedy, przed pięcioma laty, po

raz pierwszy spotkałem grupkę takich kobiet w dość uczęszczanej

15

części Londynu, zafrapowała mnie przede wszystkim egzotyka tego

zjawiska, znanego mi dotąd ze zdjęć i filmów. Ale pojawiło się

też – do dziś je pamiętam – jakieś niepokojące uczucie, którego

wtedy nie potrafiłem nazwać. Mimo całej ogłady „człowieka

Zachodu”, w dodatku filozofa, w dodatku mocno sympatyzującego z

postmodernizmem, nie potrafiłem całkowicie zamaskować mego

prowincjonalnego zainteresowania. Widziałem, że znały je dobrze

i raczej źle znosiły. Śpieszyły się, aby szybko zniknąć mi z

oczu. Dziś wiem, że chciały się szybko zanurzyć w podwórkach i

wąskich przejściach między domami pobliskiego osiedla

komunalnego. Konieczność jakaś zmusiła je do opuszczenia na

chwilę właściwej im strefy przestrzeni miejskiej.

Póżniej, znacznie później, miałem się przekonać, iż są

takie osiedla, i takie ulice, i takie place w Londynie, gdzie

czarne sylwetki, często też bez twarzy, są czymś zwyczajnym, a

spowite w czerń (lub jakiś ciemny poważny kolor) kobiety czują

się tam „u siebie”, i jako swojskie traktowane są przez

sprzedawców kiosków z warzywami i sklepów z „halal meat”, a

także przez inne, inaczej poubierane kobiety, z którymi

przystają na swobodne pogawędki. Czasem towarzyszą im

mężczyźni, czasem inne kobiety, czasem chodzą nawet same.

Mężczyźni, poza sprzedawcami, nie wdają się z nimi w rozmowy,

chyba że są to mężczyźni im towarzyszący.

Afera

Sprawa zasłony wybuchła dla mnie trochę niespodzianie.

Początek długiej publicznej debacie dało jednostkowe

16

wydarzenie. Rozmiar i sposoby reakcji świadczyły jednak o

nieincydentalnym charakterze sporu. Zorientowałem się, że temat

pojawiał się już kilkakrotnie wcześniej, ale z taką siłą chyba

po raz pierwszy. Powszechnie znana francuska awantura o chusty

na głowach uczennic dotyczyła w istocie czegoś innego,

obnoszenia się z symboliką religijną, w Anglii chusta w szkole

nie stanowi problemu. Czołówki brytyjskich mediów na wiele dni

minionej jesieni zajął temat nie zasłon w ogóle, lecz „nakryć”

szczególnego rodzaju: zasłon na twarz. Tu okazało się, że nawet

brytyjski multikulturalizm może wpaść na rafę. Wprawdzie się

nie rozbił, ale postanowiono go wyremontować już w zmienionym

stylu. Tak, jak było dotąd, na pewno już nie będzie.

W jeden dzień rozniosła się wieść, że w pewnej szkole w

Anglii, poza Londynem, pewna nauczycielka prowadziła zajęcia

szkolne nie zdejmując chusty z twarzy. I może nikt by o tym nie

usłyszał (może nie jest to odosobniony przypadek), gdyby nie

skargi uczniów, którzy żalili się, że źle słyszą i rozumieją

słowa ich pani. Pedagog, u którego boku była praktykantką,

poprosił ją zatem o zdejmowanie zasłony w czasie lekcji.

Odmówiła. Dyrektor szkoły nakazał zdejmowanie zasłony.

Odmówiła. Wobec czego zwolnił ją z pracy. Przeciw czemu owa

absolwentka studiów pedagogicznych złożyła odwołanie,

utrzymując, iż narusza się jej prawo człowieka do swobody

praktykowania własnych przekonań religijnych. Dodajmy, iż w

rozmowach, dzięki którym pracę w szkole otrzymała, występowała

z w pełni odsłoniętą twarzą.

W tym momencie wkroczyły brytyjskie media. Temat stał się

bardzo głośny. Rosło napięcie: Co teraz zrobi kuratorium? Czas

17

oczekiwania na jego decyzję skracano sobie dyskusją na temat

zasłaniania twarzy w ogóle. Zanim kuratorium odpowiedziało,

głos zdążył zabrać jeden z czołowych polityków brytyjskich,

były minister spraw zagranicznych, a obecnie szef izby gmin,

Jack Straw. Kiedy wreszcie kuratorium orzekło, że dyrektor

postąpił słusznie, dyskusja trwała już w najlepsze, i tylko

część jej uczestników powitała tę decyzję ze zrozumieniem. Z

różnych kręgów dały się bowiem także słyszeć głosy

rozczarowania, a nawet oburzenia. Oto odmówiono jednostce

ludzkiej jednego z przysługujących jej praw człowieka. Żebyż to

w sposób nieprzyzwoity obnażała własne ciało przy uczniach, to

mogłoby wywołać słuszny sprzeciw. Ale oto potępiono ukrywanie

ciała. Przecież do tego każdy ma prawo, nikogo tym nie

deprawuje i nie uraża. Tak powiadali obrońcy niezłomnej

nauczycielki.

Wracając do Jacka Strawa. W gazecie obejmującej zasięgiem

jego okręg wyborczy napisał – a tę wypowiedź nagłośniono

następnie we wszystkich centralnych gazetach i stacjach

telewizyjnych – iż od dwóch lat sprawowania poselskich

obowiązków w trakcie spotkań z wyborcami, jeśli są to kobiety z

zasłoniętą twarzą (a bywają nader częstymi interesantkami,

ponieważ w jego okręgu mieszka znaczna wspólnota muzułmańska),

prosi je o zdjęcie zasłony na czas rozmowy. I – ku późniejszemu

podenerwowaniu ich mężów, braci i ojców, kiedy się o ich

zachowaniu dowiedzieli – większość z tych kobiet posłusznie, a

niektóre nawet z wyraźną ochotą twarz swą odsłaniała. Straw

uzasadnił swoje postępowanie potrzebą bezpośredniego kontaktu z

rozmówcą, usiłującym przecież coś załatwić i do czegoś go

18

przekonać. Brak widoku twarzy deprymował go i utrudniał

porozumienie. Ostatnio minister spraw wewnętrznych RFN,

Wolfgang Schäuble, opowiada się wręcz za wprowadzeniem

całkowitego zakazu publicznego noszenia pełnej zasłony. Kieruje

nim taka sama motywacja. “Pełna zasłona – pisze – pozostaje w

sprzeczności z osiągnięciami europejskiej cywilizacji. Nie

można sensownie porozumieć się z osobą, która ją nosi… Przecież

komunikowanie się w ogromnym stopniu ma charater pozawerbalny”

(EUObserver.com z 25 stycznia 2007).

Już nie jednostkowa sprawa nauczycielki, ale to

wystąpienie znanego bardzo polityka rozpętało istną burzę.

Sterty listów od czytelników uzmysłowiły mi dopiero wagę i

głębię poruszanego problemu. Telewizja kierowana potrzebą

poprawności politycznej poprosiła o wypowiedź grupkę

zakwefionych kobiet, które w sposób świadczący o znawstwie

dziennikarskiego rzemiosła wyraziły swe oburzenie

dyskryminacyjnymi praktykami. Ale stopniowo na czoło wybiło się

stanowisko, iż są sytuacje, w których zasłanianie twarzy

powinno być poprostu zabronione. A zatem nie domagano się

zakazu noszenia zasłon na twarzy w każdej publicznej sytuacji,

a jedynie w pewnych okolicznościach. Zaczęto podkreślać

wyjątkową rolę tej ewentualnej części garderoby: To właśnie

bowiem widok twarzy rozmówcy umożliwia wzajemne porozumiewanie

się ludzi. Oczywiście można w ramach swobód demokratycznych

pozostawić każdemu wybór opcji, w końcu w wielu wypadkach nie

musi się z innymi kontaktować. Ale jeśli już te kontakty

podejmuje, powinna panować symetria: Ty widzisz mnie, moją

twarz, ja widzę ciebie tak samo, widzę twoją twarz. W

19

przeciwnym razie powinienem móc odmówić kontaktów z tobą.

Czasem to jednak niemożliwe, kiedy za zasłoną kryje się

obywatelka, która chce załatwić coś w urzędzie, albo studentka,

która chce zdać egzamin, albo podróżna, która chce przekroczyć

granicę. A co począć z kierowczynią pojazdu, która właśnie

spowodowała wypadek? Tu już nie chodzi o prawo do

odwzajemnienia, tu chodzi o powszechny obowiązek ujawnienia

swojej tożsamości, przewidziany prawem.

Pojawił się paradoksalny wniosek: Kobiety mogą chodzić w

zasłonach na twarzy tylko w sferze prywatnej, w swoim domu.

Natomiast w sferze publicznej twarze powinny być odsłonięte.

Wszyscy to jesteśmy sobie winni, żyjemy w jednym

społeczeństwie. A zatem dokładnie na odwrót, niż tego chce

islam.

Argument nawiązywania pełnego ludzkiego kontaktu mógł

niektórym wydawać się nieco abstrakcyjny, natomiast wszystkim

trafił do przekonania argument natury bardzo praktycznej. Oto

właśnie wtedy wychodzi na jaw, iż jeden z czołowych terrorystów

uciekł jakiś czas temu z więzienia, po czym na paszporcie

swojej somalijskiej siostry wydostał się za granicę jako

zakwefiona muzułmanka. W dotychczasowej dyskusji pojawia się

nutka histerii. Jedna z dziennikarek, ubrana w muzułmańskie

szaty, z zasłoną na twarzy, wykonuje okrężną podróż lotniczą i

niczym nie niepokojona na Heathrow wkracza na powrót na

brytyjską ziemię. Home Office tłumaczy się. Owszem, przepisy

przewidują kontrolowanie twarzy podróżnej, ale opóźniłoby to

jeszcze bardziej odprawy lotniskowe. Dokonują więc takich

sprawdzeń tylko wyrywkowo. Postronni świadkowie opowiadają, że

20

przy odprawie samolotu arabskich linii lotniczych widzieli cały

sznur podróżnych z zasłoniętą twarzą, których nikt nie

niepokoił kontrolą wizerunku.

Te wydarzenia nadają sporowi zupełnie obiektywny wymiar, w

odróżnieniu od nacechowanej sporą dozą subiektywizmu

argumentacji Strawa. Na zagrożenie terrorystyczne uwrażliwieni

są w Londynie prawie wszyscy, włącznie ze wspólnotami

muzułmańskimi, które w razie kolejnych zamachów obawiają się

rykoszetowych konsekwencji dla siebie. Toteż głosy z ich strony

w obronie swobody zasłaniania kobiecej twarzy odzywają się

sporadycznie i niezbyt konfrontacyjnie. Zwłaszcza że przez

większość wyznawców islamu zasłanianie twarzy nie uchodzi za

normę religijną. Wyjątek stanowią wypowiedzi radykalnych

imamów, którzy nie kryją swej pogardy dla kultury zachodniej.

Są w mniejszości, ale prowadzą szkoły, w których Bóg jeden wie

(i trochę policja), co się wygaduje i do czego zagrzewa młodych

ludzi. To spod ich rąk wyszli lipcowi terroryści. Wbrew jednak

ich zaleceniom ogromna większość kobiet islamskich nie nosi

zasłon na twarzy. Tylko pewne tradycyjne wspólnoty muzułmańskie

upierają się przy tak surowej wykładni słów Proroka. Temat ma

na gruncie islamu długą już historię sporów teologicznych.

Ale w obronie noszenia zasłon na twarzy, a także

religijnego charakteru nakazu ich noszenia, obok wspomnianych

imamów, występuje bardzo stanowczo wspomniana wyżej grupka

muzułmanek z wyższym, zachodnim wykształceniem; wśród nich, co

nie dziwi, obecne są w sposób nadreprezentatywny konwertytki.

Przekonują brytyjskich telewidzów, że naprawdę ich do noszenia

owych zasłon nikt nie zmusza, że czynią to motywowane wyłącznie

21

własnym religijnym sumieniem. W ich wypadku zresztą łatwo w to

uwierzyć. Z sobie znanych powodów postanowiły jako dorosłe już

kobiety zademonstrować swą religijność, właściwe ich zdaniem

rozumienie islamu, i własne oddanie tej religii. Niektóre z

nich uważają za zupełnie niewłaściwą zachodnią etykietę stroju

i zachowania się kobiet. Prawda tkwi w islamie. Inne z nich –

tu już argumentacja staje się jakby zupełnie przewrotna –

puszczają oko do zdumionych słuchaczek: Są feministkami i

czynią co czynią ze względu nie tyle religijnego, ile ideowo

feministycznego. Gdzież indziej jeśli nie w feminizmie

krytykuje się sprowadzanie kobiet głównie czy wyłącznie do

ciała, do jego zdolności rozrodczych, do seksu i do urody. Oto

one mówią: enough is enough, dość tego, nie będziecie już mogli

oceniać nas na podstawie walorów naszej twarzy, a luźny i

kompletny strój ukryje także inne informacje o naszym ciele.

Stajemy się przez to człowiekiem, po prostu, a nie przede

wszystkim – kobietą. Stajemy się naprawdę wolne! Żądamy

oceniania nas wedle umiejętności i osiągnięć, a nie wedle

walorów cielesnych. A już całkiem sekretnym tonem niektóre

dodają, iż jeśli chcą coś zrobić dla emancypacji kobiet w

islamie muszą same demonstrować religijność, by móc docierać do

swych zakwefionych sióstr i ich braci. Kręci się w głowie od

tej argumentacji, nie pozbawionej przecież sensu. (A kto wie,

czy w przypadku dobrowolnych nosicielek zasłony nie występuje

tu jeszcze jeden możliwy powód: Jest to w końcu bardzo

intrygujący, czasem upiększający, wręcz jakoś kokieteryjny,

jeszcze jeden z możliwych, sposób ubierania się. Uprzednio

wypróbowały już z reguły inne style i mody.)

22

Ale jakikolwiek pogłębiony spór mogą prowadzić tylko

wykształcone kobiety z elity islamskiej. A jest ich niewiele.

Cała masa innych nosicielek zasłony to kobiety od początku

ukształtowane w obrębie właściwej im islamskiej kultury

etnicznej, bezrefleksyjnie wdrożone do pełnienia przewidzianych

dla nich ról domowo-rozrodczych. Albo nie widzą w ogóle

problemu, co najwyżej zauważają pewien kłopot w kontaktach ze

środowiskami zewnętrznymi, których zresztą same starają się

unikać. Albo może i pozbyły się już złudzeń co do natury i

funkcji owego – jakoby – religijnego nakazu, ale ani im w

głowie podnosić bunt w sytuacji pełnego uzależnienia od męskich

wyznawców ich religii.

Twarzą w … zasłonę

Nastała chłodniejsza pora roku, w Londynie utożsamiana z

zimą. Wprawdzie niektóre kwiaty nie przerywają kwitnienia, ale

dzień staje się paskudnie krótki i zniechęca do wypraw w dalsze

zakątki miasta. Poglądy wyrabiam sobie jedynie na podstawie

lektur gazet, trochę sporów radiowych i telewizyjnych. Temat

nieco przygasa, choć i tak wyjątkowo długo zajmował czołówki.

Czasem na chwilę ożywa, na przykład kiedy dziennikarze

docierają do faktu, że już kilka lat temu inny znany islamski

terrorysta uciekł z Anglii w kobiecym przebraniu, oczywiście z

zasłoną na twarzy,. Z zagranicy donoszą, iż zjawisko to znane

było już od dłuższego czasu. Ponadto w krajach islamu

szczególnie trudno odszukać terrorystów, gdyż właśnie chętnie

uciekają się do takiej przebieranki. Wydawało się, że wszystko

23

wraca do normalności i już tylko nieliczni domagają się zakazu

publicznego chodzenia z zasłoniętą twarzą. Ot, taki sobie

muzułmański obyczaj, jeszcze jeden z wielu, które w istocie

rzeczy nastręczają dające się pokonać trudności lub, o ile

rozgrywają się jedynie w obrębie wspólnot islamskich, mogą być

(i powinny! dla świętego spokoju!) zignorowane.

Niektórzy też sugerują, że nagłośniono problem o bardzo

małym odniesieniu społecznym. Gdzież te zakwefione kobiety

stwarzające na każdym kroku problemy we współżyciu społecznym?

Ile ich można spotkać na ulicach Londynu? Pewna dziennikarka

pakistańskiego pochodzenia przebiera się starannie wedle

dokładnych instrukcji udzielonych jej przez sprzedawczynie w

sklepie ze specjalną odzieżą muzułmańską i wyrusza na

całodzienną wędrówkę po mieście. Czuje się dziwnie osamotniona.

I skrępowana, gdyż najwyraźniej przechodnie zwracają na nią

uwagę. Czyżby to było takie rzadkie? Pije kawę z koleżanką,

która w pierwszej chwili myśli, że zbzikowała. Szczyt zdumienia

wywołuje, kiedy pojawia się w Narodowej Galerii Portretu. (Nie

dziwota. Weszła do wręcz szatańskiego dla muzułmanów

sanktuarium). Gdy mija dzień, jest raczej umęczona, może trochę

zawiedziona? Nikt jej nie dokuczał, nie ubliżał, nie zastępował

drogi. Obsługiwano ją wszędzie grzecznie i z należytą atencją.

A że przy tym przyglądano się dziwnie? Jej to dokuczało, ale do

tego można pewnie przywyknąć, może i to polubić. No i nie

spotkała ani jednej podobnie przyodzianej współwyznawczyni.

Czyż jest zatem powód do podnoszenia takiego alarmu? Skoro to

zjawisko marginalne, to najlepiej nie zwracać uwagi.

24

Jak łatwo spostrzec, nasza bohaterka chodziła po prostu po

tych samych ulicach i zaglądała do tych samych sklepów i

kawiarń, do których przywykła zachodzić na codzień, w dobrze

sobie znanych okolicach miasta. Tam takich kobiet po prostu nie

ma. Albo, skorygujmy, trafiają się rzadko. Londyńczycy często

poza centrum i strefą własnego zamieszkiwania słabo znają

Londyn. I myślą, że cały Londyn wygląda z grubsza tak, jak

znane im części miasta.

Ale przecież istnieją gdzieś dzielnice, pomyślałem sobie,

w których na zamkniętym niewielkim obszarze przebiega całe

życie kobiet w zasłonach. Tych miejsc postanowiłem po przerwie

poszukać. Brick Lane to był prymitywny błąd. To wprawdzie ulica

mieszkańców Bangladeszu, ale przemierzana przez rzesze

turystów. To trochę spektakl dla nich. Poza tym muzułmanie z

Bangladeszu należą głównie do tych, którzy nie uznają nakazu

zasłaniania kobiecych twarzy. Później, kiedy już nauczyłem się

poruszać zgodnie z mapą etnicznych skupisk, trafiałem na takie

ulice, gdzie na trotuarach aż tłoczno było od kobiet z

zasłoniętymi twarzami. Wystarczyło choćby zajrzeć na Mile End,

zwłaszcza w okolicę ulicznego targu. Ale zanim tam trafiłem,

wstrząs przeżyłem gdzieindziej, gdzie się go (dość głupio w

świetle późniejszej wiedzy) najmniej spodziewałem.

Wracałem z wędrówki po Wapping, gdzie szukałem dawnych

magazynów portowych, zamienionych obecnie w wytworne rezydencje

i biurowce. Z atmosfery dawnej portowej dzielnicy nie pozostało

śladu. Trochę zawiedziony rozpocząłem powrót najpierw linią

East London (tu przynajmniej odrestaurowano trochę tamtej

atmosfery na wyremontowanych niedawno stacjach), by w

25

Whitechapel przesiąść się na Hammersmith & City, łączącą

wschodnie przedmieścia z samym centrum Londynu. Whitechapel

kojarzyło mi się głównie z Kubą Rozpruwaczem, który niegdyś

siał terror w tej okolicy. Na stacji zabłąkałem się przypadkiem

na niewłaściwy peron, z którego metro odjeżdżało tylko w

przeciwnym kierunku, ku dzielnicom odleglejszym i jak później

się dowiedziałem, szczególnie intensywnie zamieszkiwanym przez

brytyjskich muzułmanów. Tego dnia nie szukałem jednak takich

kontaktów, nie wiedząc, iż właśnie wkroczyłem na ich

terytorium. Zaprzątał mnie tylko jeden problem: Czy jestem na

właściwym peronie? Dlatego zamarłem z wrażenia, jakbym ujrzał

diabła, kiedy mój wzrok poszukujący tablicy informacyjnej

natrafił nagle na przyglądającą mi się uważnie parę oczu

tkwiących w szparze między czarną zasłoną i chustą. I to z

bardzo bliska. Spotkanie, którego szukałem dotąd bezowocnie,

samo przyszło, i to w nieoczekiwanej chwili. (Notabene nie

udało mi się nigdy spotkać Sikha jadącego na motocyklu bez

kasku, choć wielu ich widziałem, w tym Sikha wsiadającego do

BMW. Czy oni w ogóle jeżdżą na motocyklach?)

To nie była przeciętna muzułmanka, jakich potem napotkałem

wiele. Strój bardzo zadbany, niczym nie wyróżniający się, ale

noszony z jakąś pewnością siebie i elegancją, z jakimś

świadomym poczuciem własnej godności. Wydawało mi się, iż

wyczuwam w głębi czarnych szat mocną osobowość. Świadczył o tym

właśnie jej wzrok. Nie spoglądała obojętnie gdzieś w dół i w

bok, jak to później najczęściej obserwowałem, lecz wytrzymywała

moje spojrzenie, ba, kiedy to ja grzecznie i szybko (pewnie i

płochliwie) skierowałem oczy w inną stronę, wiedziałem, że ona

26

nadal mi się bacznie przygląda. Przekonywałem się o tym

kilkakrotnie, bo jednak wracałem do jej twarzy, a raczej – do

braku jej twarzy. Do miejsca, gdzie twarz być powinna. Były tam

jednak owe oczy, a to mimo wszystko wiele. Oczy sprawiały, iż

moja wyobraźnia tworzyła na chybcika jakieś warianty możliwych

jej portretów, pewnie wszystkie diabła warte.

W oczach było jakieś wyzwanie. Może wracając do nich,

spełniałem jakieś oczekiwanie? Zauważała – tak mi się

przynajmniej zdawało – moje zaskoczenie i fascynację. Nie

przytrafiało jej się to po raz pierwszy. Sama na to

przygotowana, patrzyła na mnie uważnie i jakby z pewną… bo ja

wiem, pogardą? Po chwili wydało mi się jednak, że dostrzegam

też w jej wzroku jakiś smutek, może uraz? Nie bała się mojego

spojrzenia, przygotowana jakby na jakąś impertynencję z mej

strony. Przez moment pomyślałem wręcz, że mnie specjalnie

prowokuje.

Nie była dla mnie po prostu jakąś tam, jedną z wielu

przypadkowo spotykanych na ulicy czy w metrze kobiet. Nie

przyciągnęła mnie też niczym osobistym, godnym uwagi. Całe moje

zainteresowanie nią wywołane było czymś nie mającym w sobie nic

osobistego, tym czymś był rodzaj munduru, a mundury wyróżniają

nie poszczególne jednostki, lecz całe ich gromady. Była „jedną

z nich”. I tak też sobie zapewne myślała: Znów jeszcze jeden

cudzoziemiec, który zwraca na mnie uwagę jako wyłącznie na

egzemplarz przykładowy poszukiwanego typu. Z jednej strony

mogło to jej dogadzać, może właśnie rozpływanie się w grupie

podobnie ubranych istot było celem, który zamierzała osiągać. Z

drugiej strony, wiedząc o tym, mogło jej to dokuczać, że

27

zupełnie nie widzę w niej niepowtarzalnej osoby, człowieka

indywidualnego. Coś osobistego umieściła jednak tam, gdzie to

było jedynie możliwe i tak, jak to było jedynie możliwe: Jej

oczy były starannie oprawione w dość intensywny, ale w dobrym

smaku makijaż. Po co, skoro chciała ukryć osobistą urodę, skoro

miała niczym osobistym nie przyciągać do siebie uwagi?

Te wszystkie refleksje przemknęły wówczas przeze mnie w

tempie huraganu. Pełno znaków zapytania. Wiele możliwości. Do

końca nie mogłem zdecydować się na żadną z nich. Kim naprawdę

była, co myślała, o mnie, o sobie, o sytuacji? Tak, odpowiedzi

brakło z jednego istotnego powodu: Patrzyły na mnie same oczy,

jak spomiędzy belek jakiegoś ogrodzenia. Nic więcej. Nie było

twarzy. A wyraz oczu uzyskuje w miarę jednoznaczną

interpretację dopiero w oprawie całej, również wyrażającej stan

duchowy właściciela, twarzy. Oczywiście drążyło mnie też

pytanie, czy była piękna? Ale cena tego, aby uniknąć takich

oszacowań ze strony przypadkowo spotykanych mężczyzn, była

wysoka. Przestawało się być w ogóle kimś, określonym

człowiekiem, niepowtarzalną jednostką ludzką. Może stąd ów

smutek, który jak mi się zdawało w tych oczach był zadomowiony?

A może smutku w nich wcale nie było? Brak twarzy, brak

człowieka. No, dopóki są jeszcze oczy, mimo wszystko człowiek

jest, tyle że bardzo wieloznaczny i odindywidualizowany.

Zanim targany takimi wątpliwości zbiegłem do tunelu,

zauważyłem jeszcze, iż na peronie było więcej kobiet w

podobnych czarnych burkach z podobnie pozasłanianymi twarzami,

ale sprawiały na mnie wrażenie bardziej przeciętnych,

tradycyjnych, koszarowo zakwefionych muzułmanek.

28

Trafiłem na właściwy peron, a po chwili we właściwy

pociąg. Pociąg zmierzający ku centrum metropolii. Im bliżej

środka miasta, tym mniej w wagonie zwykłych szarych ludzi.

Pozostają zawsze obecni w Londynie turyści, których w trakcie

jazdy w tym kierunku przybywa. Dochodzą urzędnicy i

urzędniczki, z banków, z towarzystw ubezpieczeniowych, z

giełdy, śpieszące gdzieś w charakterze gońców dziewczyny, a

jeśli już ktoś jedzie w tym kierunku na zakupy, to zazwyczaj

wywodzi się z klasy średniej, biedniejsi kupują w centrach

handlowych na obrzeżach miasta i w innych godzinach, po pracy.

Jest też trochę tych, którzy przemierzają śródmieście tranzytem

z jednych podmiejskich dzielnic do drugich.

Gdy tak o tym wszystkim rozmyślam, na Liverpool Station do

przedziału wpada spora gromada podróżnych z dworca kolejowego.

Już tylko jedno miejsce naprzeciw mnie jest jeszcze wolne.

Przed nim bez nerwowego pośpiechu wyrasta sylwetka podróżnej.

Ma zamiar usiąść. Czyni to jakby z pewnym ociąganiem. Zanim

usiądzie, mam gotowy opis. To kobieta o bardzo smukłej

sylwetce, wysoka i… pięknie ubrana. I ta elegancja wyważonych i

wstrzemięźliwych poruszeń ciała. Nic z typowej w takich

przypadkach walki o miejsce, choć, dodajmy, w brytyjskim metrze

owa walka rozgrywa się w sposób nieporównanie bardziej

kulturalny, niż to widuje się gdzie indziej. Ta jednak kobieta

wyróżnia się wyraźnie nawet na miejscowym tle. Cóż, jak

powiedziałem już, sylwetka, ubiór, który zaraz dokładniej

opiszę… A co z nogami, elementem kobiecego ciała obdarzanym

szczególną adoracją przez mężczyzn? Nic z tego. Są ukryte w

sięgającej do samej podłogi spódnicy czy sukni. Z połyskującego

29

fioletem popielatego, prawie czarnego materiału. W delikatny

gałązkowy deseń. Wyżej suknia znika pod gustownym luźnym

swetrem, w takimż fioletowawo-czarnym odcieniu, tyle że

zdobnego w bogatszą gałęziankę. A wyżej? A włosy? A głowa?

Rzecz jasna głowa jest, ale tylko tyle można o niej powiedzieć.

Spowija ją bowiem chusta, równie starannie dopasowana kolorem

do reszty stroju. Aha, muzułmanka. Wiem już, jakiego typu urody

mogę się spodziewać, kiedy się odwróci, aby usiąść.

Wzrok mój pada najpierw na buciki, które teraz wysuwają

się spod długiej sukni. Tak, spodziewałem się tego, są ładne i

delikatne, srebrzą się wraz z dodatkami w odcieniu fioletu.

Świetne uzupełnienie stroju. Sylwetka widziana od przodu w

pełni potwierdza wcześniejsze obserwacje. Podnoszę zatem wzrok

i… zamieram. Tam, gdzie powinna być twarz, czarna dziura.

Czarna dziura. Nie, nie mam odczucia obcowania z zasłoną, która

coś przysłania. Mój wzrok na niczym się nie zatrzymuje, jakby

przez owal w ścianie zanurzał się w ciemną, bezgwiezdną noc.

Pełna zasłona! Wiem, jak wygląda i wyglądać powinna, ostatnio

poznałem rozliczne jej odmiany i tajniki w znakomitej pracy

doktorskiej na temat muzułmańskiej zasłony właśnie. Ale takiego

efektu się nie spodziewałem. Oto intrygujący przed chwilą

człowiek zamienia się w mgnieniu oka w starannie i elegancko

przyodziany… manekin! To wrażenie nie może mnie przez dłuższy

czas opuścić. Narasta we mnie konfuzja i wściekłość. To jakieś

straszne, wielkie oszustwo! Ktoś ze mnie szydzi, ktoś mnie

poniża. Ktoś nie chce widzieć we mnie człowieka godnego samego

siebie i w tym celu przestaje być dla mnie w ogóle kimś, staje

30

się czymś, człekokształtnym manekinem. Pozbawia się twarzy. A

więc… przestaje być człowiekiem, znika. Jak gdyby go nie było.

Właśnie – jak gdyby go nie było. Ale przecież jest, i ja

wiem o tym. To jeszcze trudniejsze. Ona tylko udaje, że jej nie

ma. Przesłuchiwani wśród gołych ścian wiedzą, że to, co dla

nich jest ścianą lub lustrem, dla innych jest oknem, przez

które są obserwowani. Ja też wiem, że jestem widziany. Ale tym

razem nie widzę już nic, czego mogłaby uczepić się moja

wyobraźnia, aby utworzyć hipotetyczny wizerunek tego człowieka.

To już nie człowiek przypatrujący mi się uważnie przez

szczelinę w obelkowaniu. To martwa ściana. Ściana deprymująca i

groźna. Ściana patrząca. Bez oczu. Zupełnie więc inna sytuacja.

Dlaczego w opisach tak beztrosko umieszczana pod tym samym

szyldem „pełna zasłona”? To dopiero jest pełna zasłona!

Zastanawiam się, jak oni to tam wytrzymują. Żyją sobie na

luzie pośród wielu takich wędrownych ścian, które czasem ich

wręcz otaczają, np. na targowisku, a w ogóle, to gdzieś tam

krążą w ich pobliżu, raz w oddali, raz blisko. I nie peszy ich

to, nie deprymuje. Skoro wiedzą, że te ściany patrzą na ich

poczynania, i nie czują się z tym nieswojo, to przyjąć należy,

że właścicielek tych oczu po prostu nie traktują poważnie, nie

jak równych sobie ludzi. Czasem dorośli zachowują się bardzo

swobodnie wobec dzieci. I zupełnie nie są ciekawi, czy, a jeśli

tak, to co one myślą. A jeśli się odzywają, traktują to jako

niesubordynację lub przynajmniej słuchają ich z rozbawieniem.

Ale bardziej wrażliwi przy dzieciach czują się skrępowani.

Chyba że dzieci są bardzo, bardzo jeszcze małe. Widać mężczyźni

w krajach islamskich o kobietach myślą jako o dzieciach.

31

Lekceważą ich wzrok, bo lekceważą ich rozum. Lekceważą ich

człowieczeństwo. To jedna możliwość. A druga jest jeszcze

gorsza. To pogarda. Obecność owych udających nieobecność kobiet

jest im równie obojętna jak obecność istot w ogóle pozbawionych

rozumu, ptaków przyglądających im się z gałęzi drzew, kóz,

wielbłądów. Kiedy człowieka traktuje się jak nierozumne

zwierzę, można już tylko mówić o pogardzie.

Cóż, ja czuję się bardzo nieswojo. Tamten człowiek mnie

widzi, ja jego – nie. A jest dokładnie mi równy, tak sam godny

praw człowieka, nie bardziej i nie mniej. Czy jest w porządku,

że chce patrzeć na mnie z ukrycia? Jeśli zas nie chce, to mogę

mu tylko współczuć. Jeśli nie chce nade mną górować wskutek

owej totalnej asymetrii, jeśli wolałby nawiązać z drugim

człowiekiem ludzki dialog, ale mu tego zabraniają, to godzien

jest współczucia.

Podejrzewam, że w tym wypadku zachodzi ta druga

okoliczność. Jakoś mi jej żal. Trzyma w ręce niewielką torebkę,

każdy człowiek w podróży potrzebuje mieć przy sobie parę

rzeczy. Manekin rzeczy nie potrzebuje. I jeszcze coś: jest

młoda. Nie wiem, skąd to wiem, ale na pewno jest młodą kobietą,

na pewno nie ubogą, na pewno inteligentną i chyba wykształconą.

Skąd o tym wiem?

Oto kiedy moje oczy przywykają do półmroku, jaki spowija

całą jej postać, i kiedy znów przyciąga mój wzrok miejsce,

gdzie normalnie bywa twarz, widzę, że jednak w tej pustce coś

jest. To, czego najbardziej szukam. Zza czarnej ściany muślinu

patrzą na mnie słabo rysujące się w ciemności oczy. Tak, patrzą

na mnie, gdyż gapię się bezczelnie jak człowiek gapi się w

32

ślepą, czarną otchłań. Uświadamiam sobie ze wstydem, dopiero

teraz, że choć dla mnie to czarna pustka, to dla niej jedynie

utrudnienie w widzeniu świata. Ja z nią nie mam kontaktu, ona

ze światem – ma. Ale ze światem odczłowieczonym. Gdyż obecni w

nim ludzie nie widzą w niej partnera, widzą tylko starannie

przyodziany i poruszający się zgrabnie ludzki cień. Przywołuję

się do porządku. Wydaje mi się – ale to na pewno pracuje

wyobraźnia – że mój widok i to moje gapienie nie sprawiają jej

przyjemności. Że czuje się jakoś dotknięta. Że to musi ją

boleć. Wydaje mi się, iż brak w niej tej dumy, może pychy,

które majaczyły w odsłoniętych oczach muzułmanki z Whitechapel.

Ta kobieta, myślę sobie, jest na pewno smutna. Nie nosi tej

zasłony z ochotą, jest do tego zmuszona. W rodzinach bogatych

Somalijczyków, a tam ją umieszczam, tradycja muzułmańska jest

bardzo konserwatywna. Ale gdy mieszkają tutaj, trudno im

uniknąć samotnego podróżowania kobiet. Bywa, że studiują, bywa,

że pracują, bywa, że muszą dokądś się udać. Przy tym wszystkim

muszą jednak stale pamiętać o swym statusie ontycznym istot

podporządkowanych. Zasłona ma im o tym zawsze przypominać.

Wszystko trwało bardzo krótko, krócej niż jestem w stanie

to opowiedzieć. Zaledwie dwie stacje dalej Somalijka wysiadła,

podobnie z eleganckim, wyważonym spokojem, przy innym dworcu

kolejowym, na Farringdon. Wiem, moje zainteresowanie musiało

być dla niej chlebem powszednim. Zresztą w jej wypadku musiała

przykuwać wzrok nie tylko naukowych eksploratorów. Owszem, nie

była do końca manekinem. Ale gdyby tych jej oczu nie było w

ogóle widać, nawet w czarnej mgle, to czy myślałbym jeszcze o

niej jako o człowieku? Myślałbym, myślałbym, oczywiście. Ale

33

bardziej jako o człowieku potencjalnym, którego aktualizacja

dokonała się w małym stopniu. Być tajemnicą, to może i

podniecające, ale czy te kobiety chcą tego? Czy chcą budzić

zainteresowanie? Niektóre może tak. Jakoś dziwnie jestem pewny,

że nie ta Somalijka. I, paradoksalnie, na pewno norma pełnego

zasłaniania twarzy w intencji jej nadzorców ma służyć czemuś

wręcz przeciwnemu. Czemu? Wdeptaniu człowieczeństwa kobiety w

ziemię. Publicznie ma funkcjonować jedynie jako… no, może nie

manekin, ale bardziej sensownie… jako robot. Robot

wielofunkcyjny, który potrafi chodzić na zakupy nie wpadając

przy tym pod samochód, wychodzić do parku z dziećmi, i… czy coś

jeszcze? Reszta – w domu, za zamkniętymi drzwiami.

Uff, dość tego dramatyzowania. Nie u wszystkich

komentatorów sprawa zasłony urasta do rozmiarów i głębi

problemu antropologicznego. Można noszenie zasłony rozważać z

najrozmaitszych punktów widzenia, mniej lub bardziej ogólnych,

bardziej praktycznych lub bardziej teoretycznych. Można się

spierać o różne racje. Oczywiście można przyjąć najdalej idące

filozoficzne w istocie stanowisko, iż zasłona jest czymś

fundamentalnie zaprzeczającym człowieczeństwu w człowieku,

który ją nosi, czy to zmuszony do tego czy z własnej woli,

powodowany skromnością i uległością wobec tradycji czy jedynie

wobec pewnych ludzi tradycję reprezentujacych, a może nawet z

pychą i pogardą dla innych obyczajów i innych przekonań. I że

jest to jeszcze jedna, i to o szczególnie fundamentalnym

znaczeniu, krzywda wyrządzana w społeczeństwie kobietom jako

kobietom właśnie.. Tę krzywdę akurat powodują przekonania o

34

religijnym rodowodzie, a w każdym razie religijnie wystrojone.

I krzywda ma tu miejsce niezależnie od tego, czy owe kobiety

zasłaniają twarz będąc do tego zmuszane, czy powodowane

prostymi regułami życia wedle tradycji, czy też czynią to z

własnego wyboru określonej tradycji, do której ów zwyczaj

przynależy (choć tę tradycję mogą wybierać z innych względów).

---------- ----------

Poza zarzutem dehumanizującego oddziaływania tzw. „pełnej

zasłony” przypomnę na zakończenie jeszcze raz, iż istnieją

różne, bardziej specyficznie ugruntowane powody, dla których

można się domagać w społeczeństwie wielokulturowym zakazu

praktykowania akurat tego elementu kultury religijnej. Obyczaj

ten stwarza osobnikom zagrażającym bezpieczeństwu publicznemu

szczególnie dogodną okazję do maskowania. Nawiązywanie pełnego

ludzkiego kontaktu w życiu społecznym jest utrudnione. Ma tu

też miejsce pewien niczym nie uzasadniony (choć może rzadko

odgrywający rolę motywu) przywilej prowadzenia rozmowy z

ukrycia z kimś, kto ukryć się nie może.

Spójrzmy na sprawę realistycznie. Zwyczaj noszenia zasłon

nie zniknie nagle wskutek perswazji filozofek i filozofów, i

obrońców praw człowieka, i ludzi nie cierpiących dzielenia

społeczeństwa wedle płci i prywatyzowania jednej płci przez

drugą. To wymaga czasu. A i to pod warunkiem, że kontrofensywa

islamu w społeczeństwach zachodnich nie powstrzyma tego trendu.

W końcu można sobie wyobrazić sytuację, w której Europejki będą

musiały chodzić w czadorach, jeśli zechcą wyjść na ulicę.

Nie sądzę jednak, że nic nie da się zrobić. Brytyjczycy w

swym głębokim, wręcz głębinowym multikulturalizmie posunęli się

35

jako gospodarze najdalej, pozwalając imigrantom na

praktykowanie właściwie wszystkich ich religijnych obyczajów.

Stąd zapewne mają z tego tytułu, paradoksalnie, największe

kłopoty. To oni umożliwiają jak dotąd szczególnie sprawną

hodowlę terrorystów islamskich.

Istnieje możliwość skutecznego w pewnych granicach zakazu.

Można prawnie zakazać noszenia zasłon, a w każdym razie nakazać

zdejmowanie zasłon w pewnych określonych sytuacjach

społecznych. Są sytuacje zagrażające bezpieczeństwu

publicznemu. Bywają zawody (jak właśnie zawód nauczycielski), w

których zasłona utrudnia lub zgoła uniemożliwia właściwe

wykonywanie pracy. Być może – choć to bardziej dyskusyjne –

można by wprowadzić nakaz zdejmowania zasłon przy załatwianiu

wszelkich spraw urzędowych. To można by uznać za rozsądne pół-

środki, pozwalające uniknąć buntu całych wspólnot

muzułmańskich, oskarżających władze publiczne o

dyskryminowanie. Zapewne Brytyjczycy na razie nie posuną się

dalej, aż do całkowitego zakazu noszenia zasłon w miejscach

publicznych. Nie wykluczone, że inne państwa w Europie pójdą

przed nimi na całość.

Połowiczność tego rozwiązania może budzić niechęć, a nawet

obrzydzenie w krytyczkach i krytykach zasłony jako

fundamentalnie odczłowieczającego mechanizmu. Ale jeśli więcej

na razie osiągnąć nie można, lub jeśli całkowity zakaz noszenia

zasłony byłby odczuwany przez wielu islamskich obywateli państw

zachodnich za istotne naruszenie ich godności (a tak

paradoksalnie zapewne by było), trzeba by obecnie na tym

poprzestać. To i tak wiele. Można jedynie mieć nadzieję, iż

36

jest tylko kwestią czasu samorzutny zanik tego obyczaju

zwłaszcza w kolejnych pokoleniach zachodnich wyznawczyń i

wyznawców islamu.

37