W kręgu kultury popularnej

13
DWUMIESIĘCZNIK NAUKOWO-LITERACKI MAJ-CZERWIEC

Transcript of W kręgu kultury popularnej

DWUMIESIĘCZNIK NAUKOWO-LITERACKI MAJ-CZERWIEC

owa DWUMIESIĘCZNIK

NAUKOWO-LITERACKI

NR 3 CXXO MAJ-CZERWIEC 1977

WROCŁAW

POLSKIE TOWARZYSTWO LUDOZNAWCZE

czość kompozytorską i literacką" (s. 123). Warto nadmienić, że popularność i rozpowszechnienie tych pieśni wywo-łało zjawisko wtórnej recepcji pewnych utworów ludowych opracowanych arty-stycznie. Przykładem tego może być powszechnie znana pieśń Gdybym ci ja miała skrzydełka jak gąska.

Wszystkie są to pieśni-dokumenty epoki, w ¡których ¡można zaobserwować pewne prawidłowości w rozwoju treści. A więc występuje często spotykana w twórczości ludowej kontaminacja wąt-ków, ich mi-gracje i wzajemne przeni-kanie się, powstawanie nowych warian-tów słownych i melodycznych. Nato-miast socjologia folkloru to dziedzina w Polsce mało zbadana, a silnie zary-sowane- sprawy społeczne występują przedt wszystkim w pieśniach robotni-czych, -do których należy m. in. ludowa pieśń eornicza.

Aut i: kończy stwierdzeniem, że wy-prowadzone przez 'niego wnioski „są zgodni1 ze stanowiskiem nauki radziec-kiej l e j ą c e j w zakresie badań nad folkloi om robotniczym najpoważniejszy dorobek w skali światowej" (s. 143). Oczywiście, w każdym kraju będzie miał folklor inne zabarwienie i propor-cje, mimo ideowej wspólnoty klasowej. Pcd tym względem interesujące związ-ki wykazuje folklor narodów, które rozdziela bariera językowa. Można po-równać pieśni górnicze angielskie z polskimi, aby odnaleźć wspólne płasz-czyzny tematyczne lub podobne metody twórcze.

Książkę zamyka spis wykonawców ludowych, wielu dziś już nie żyjących i zestaw ważniejszych publikacji, który składa się ze 157 pozycji.

Henryka Romańska

W KRĘGU KULTURY POPULARNEJ Przegląd prasy (15 II - 20 IV 77}

Nie bez racji — zastanawiając się nad pewnymi trwałymi cechami kultu-ry popularnej i jej generalną właści-

wością, jaką jest strukturalizacja wy-obraźni — pisze w artykule Przyczynek do krytyki teorii kultury XX w. St. Żółkiewski, iż „nasza pamięć i wiedza o tej kulturze już sprzed stu lat jest prawie żadna. Historycy XX w. zbie-rali oraz interpretowali tylko dane o kulturze wysokiej, a jeśli zajmowali się kulturą ludową, to jako sferą nie zwią-zaną z kulturą uczoną". Do podobnych co Żółkiewski wniosków dochodzą w ostatnich latach przedstawiciele innych szczegółowych dyscyplin współczesnej teorii kultury. Kultura popularna po-woli zdobywa 'sobie równorzędne (?) miejsce w warsztatach badawczych uczonych. Nasza wiedza o historii kul-tury popularnej w Polsce jest rzeczy-wiście znikoma: kilka rozpraw, postu-lująco-metodologicznych (wielokrotnie cytowanych w tym miejscu), trochę prac podejmujących zagadnienia szcze-gółowe, prac niezwykle cennych, nie mniej jednak tylko przyczynków. Hi-storia polskiej kultury popularnej cze-ka dopiero na swoich autorów i nie-prędko zapewne powstanie, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że nie dysponujemy nowoczesną historią k u l t u r y p o l -s k i e j w ogóle, na co zresztą zwracał uwagę ostatnio B. Suchodolski (przy okazji zaanonsujmy kolejne szkice tego autora z serii poświęconej kulturze polskiej: Renesans — wielka epoka naszych dziejów; Barok — od manie-ryzmu do rokoka; Oświecenie — okres sprzeczności i Kultura okresu niewoli, które ukazały się kolejno w 1, 3, 5 i 8 numerze „Literatury"). Trwałe cechy, o których mówi Żółkiewski, a więc np. pewne struktury mityczne, baśniowe, legendowe, „czarno-biała" taksonomia świata ludzkiego lub też — jak mówi Panofsky — pewne „archetypowe" te-maty kultury, takie jak sentymenta-lizm, poczucie sprawiedliwości i mo-ralności, instynkt rozlewu krwi, okru-cieństwo, specyficzny humor, nawet pornografia etc. powtarzają się w kul-turach wszystkich chyba społeczeństw. Ich genezy szukać należy zapewne w •mitach społeczeństw pierwotnych, na nich opierał się i opiera folklor, po-jawiały się w rozmaitych formach kul-tury popularnej (ale przecież „opraco-wywane" były także i przez kultury

wysokie), w starszych i nowszych tek-stach iiteratury straganowo-brakowej, skąd przedostały się do kultury maso-wej i swobodnie — dzięki cudownym właściwościom adaptacyjnym — egzy-stują we współczesnym filmie, powieści (sensacyjnej, science-fiction), komiksie i in. gatunkach. Jung mówiąc o „sfe-rze nieświadomej mitologii, której pra-obrazy są wspólnym dobrem ludzkości" głosił, że „Pojawiają się one jedynie w uformowanym tworzywie jako zasady regulujące jego formowanie (...)" a „w każdym z tych obrazów zawarty jest fragment ludzkiej psychologii i ludz-kiego losu, fragment cierpienia i roz-koszy, które nieskończoną ilość razy przeżywali nasi przodkowie i które za-sadniczo miały ten sam przebieg". (Archetypy i symbole, 1976, s. 374—375). Nie wdając się w dyskusje na temat mocno metafizycznej Jungowskiej teorii archetypów „jako takich", istnienie o b r a z ó w „archetypowych" trudno kwestionować. Mamy tu do czynienia z tematami i strukturami ¡odwieczny-mi i bardzo żywotnymi, tymczasem, rzecz znamienna, większość problemów pojawiających się w dyskusjach na te-mat kultury popularnej i masowej uznaje się za problemy „specyficzne", „nowe", produkty cywilizacji XX w. wyrosłe niejako z wielkiej próżni. Kiedy więc przychodzi do rozstrzygania owych problemów brak po prostu — jak zauważa Żółkiewski — wiążących i pewnych danych z historii. Rozwią-zywaniu tych problemów nie służy skądinąd wybitna i postępująca specja-lizacja poszczególnych dyscyplin huma-nistycznych; mamy do czynienia z sy-tuacją, kiedy „ściśli" teoretycy kultury i kultury masowej głoszą swoje, filmo-lodzy swoje, teoretycy TV swoje, fol-kloryści (etc.) swoje racje, nie bacząc na to, że te racje czasem uzupełniają się, czasem zaś wykluczają wzajemnie. W badaniach sfery kultury popularnej i masowej koniecznością są poczynania interdyscyplinarne; postępująca specja-lizacja dyscyplin nie zwalnia od wy-siłków integracyjnych. Być może dys-cypliną (metodologią?) wiodącą mogły-by w tym wypadku stać się badania ,komunikacji" masowej, które postulu-je Żółkiewski w miejsce badań „kultu-

ry masowej", z tym jednak zastrzeże-niem, że objęłyby również typy popu-larnej „komunikacji" przeddwudziesto-wiecznej, na tyle przynajmniej, na ile jest to możliwe. Skądinąd jednak po-stulat odrzucenia pojęcia „kultury ma-sowej jako swoistej kultury XX w." zgłaszany przee autora Przyczynku jest może nieco pochopny i przedwczesny.

Na użytek tego przeglądu przyjmij-my, że pojęcie kultury popularnej jest wielopłaszczyznowe, wieloaspektowe i że jest historycznie zmienne. Cechę cha-rakterystyczną, stałą i podstawową kul-tury popularnej wyznacza fakt, że zaw-sze stanowiła własność stosunkowo sze-rokich mas o proweniencji ludowej (dlatego zasadne wydaje się używanie wymienne terminów „kultura popular-na" i „kultura .ludowa", przy założeniu szerokiego rozumienia ludowości). W swych historycznych, jak i współczesnej postaciach rozwijała się w oparciu o rozmaite subkultury, niegdyś (np. XVII, XVIII w.) w oparciu o folklor, dziś w znacznej mierze — subkultury młodzie-żowe. Charakteryzuje ją powszechność, „komunikatywność" (a w związku z tym często pewna prymitywność) s.po-' soibów porozumiewania się. Inna cecha kultury popularnej: nie .istniały i .nie istnieją dla niej bariery socjologiczne (np. niegdyś stanowe, dziś związane z cenzusem wykształcenia), pokoleniowe (wiek ,yuczestników"), światopoglądowe, ideologiczne itd., co najwyraźniej wi-dać we współczesnej kulturze masowej. Zawsze w większym czy mniejszym stopniu była kulturą większości. Przyj-mijmy też, że współczesna kultura ma-sowa jest „wyspecjalizowaną", uzbrojo-ną w nowoczesne środki przekazu czy „komunikowania" formą kultury popu-larnej (sprowokowaną przez rozwój ka-pitalizmu jeszcze w XVIII w.), toteż pojęcie „kultury masowej" jako pojęcie porządkujące (i nie tylko zresztą dla-tego) ma rację bytu i raczej nie należy z niego rezygnować, jak i oczywiście nie należy rezygnować z badań nad kulturą masową. Niektórzy badacze (np. Van den Haag) stawiają znak równości między terminami „kultura popularna" i „kultura masowa"; z wielu względów, przede wszystkim historycznych, zasad-ne jest rozróżnianie tych terminów.

Historia polskiej kultury popularnej, gdyby ją nawet w najbliższym czasie napisano, zawierałaby dziesiątki pu-stych stronic. Droga do ich wypełnienia wiedzie ¡m. in. przez wspomniane bada-nia szczegółowe, poświęcone różnym aspektom tej kultury. Wiele tu niespo-dzianek czeka badacza. Okazuje się czasem, że ponowne — z innego punk-tu widzenia — rozpatrzenie pewnych u z n a n y c h danych historycznych (sądów z przeszłości), przyjęcie nowych kryteriów wpłynie na zmianę pewnych wartości. Sięgnijmy po ciekawy przy-kład, by to zilustrować: działalność pi-sarska i naukowa K. W. Wójcickiego, autora wznowionych niedawno Klechd, starożytnych podań i powieści ludu pol-skiego i Rusi oraz Pieśni ludu Biało-chrobatów, Mazurów i Rusi znad Bugu (obie w oprać. R. Wojciechowskiego). Folkloryści znają zarzuty, jakie wyta-czano niegdyś autorowi Klechd, mp. „że jako folklorysta inie rozumiał folkloru, mieszał teksty ludowe i nie ludowe, nie miał głębszego rozeznania celów, metod i założeń nowej nauki (B. Chlebowski), (...) był ignorantem w zakresie języka zwłaszcza staropolskiego (J. Krzyża-nowski), jako pisarz był dyskwalifiko-wany, uprawiał bowiem sztukę słowa bezkształtną (działalność ni naukowa, ni literacka) .(Chlebowski), a imał się różnych tematów, na których nie znał się głębiej, stąd i powierzchowność, i zamaszystość w rozstrzyganiu wątpli-wości. (...) A dodajmy (...) że także kradł. Pomysły. Teksty. ,(...). I książki (...)." Przytaczając owe zarzuty w omó-wieniu wydanych fotooffsetem Pieśni Ludu Białochrobatów powiada Czesław Hernas — i jest to sąd nowy i cieka-wy: „Warto by się Wójcickim zająć do-kładniej, ale inaczej niż dotąd, przyjąć inny kąt widzenia, zgodny z rzeczywi-stością. Był on jednym z wybitnych pol-skich p i s a r z y p o p u l a r n y c h , sięgających po różne tematy z dziejów kultury narodowej i próbującym róż-nych form wypowiedzi. Jako pisarz po-pularny umiał zdobyć czytelników i może nie sławę (twórcom literatury po-pularnej nie przysługuje ten zaszczyt), lecz rozgłos. W każdym bądź razie (...) w okresie szybko rozwijającego się po-

pytu ¡na literaturę popularną, w okresie kształtowania się rynku czasopiśmien-niczego i czytelniczego zalewu przekła-dów okazał się Wójcicki twórcą dobrze rozumiejącym nowe tendencje swoich czasów. Mówiło się, ze był człowiekiem obrotnym — nie lubimy ludzi obrot-nych, ale w nowej sytuacji, kiedy po-pularną literaturę określały prawa ryn-ku, obrotność była warunkiem obec-ności i sukcesów na tym rynku i nawet krytycy Wójcickiego przyznawali mu zasługi w popularyzowaniu narodowych dziejów, w organizacji życia umysło-wego, a także w budowie folklorysty-cznego warsztatu" (por. Cz. Hernas, Ni uczony, ni literat •— czyli Wójcicki, „Nowe Książki", 4). Pisał szybko, spie-szył się stale, rzucał z tematu na te-mat. Jak wielu nam współczesnych twórców literatury popularnej, od któ-rych odróżnia go być może jedynie ta sympatyczna cecha, jaką była niczym nie okiełznana miłość do cudzych ksią-żek. Z plagiatami i dziś bywa różnie.

Przejdźmy jednakowoż do współcze-snych debat na temat kultury i litera-tury popularnej. Dyskusje te, jak i ar-gumenty, które w nich padają, charak-teryzuje, jak już nadmieniliśmy, zazwy-czaj brak szerszej historycznej pers-pektywy. Brak zaś tak bardzo potrzeb-nego dystansu emocjonalnego, który charakteryzuje ponadto owe dyskusje, jest w dużej mierze wytłumaczainy i usprawiedliwony, rzecz bowiem w zja-wiskach, którym — chcąc nie chcąc — kibicujemy wszyscy. Co by się jednak nie powiedziało, kultura ¡masowa w Polsce daleka jest jeszcze od swego apogeum. Łatwiej o różnorakie oceny jej form wybitnie skomercjalizowanych, podporządkowanych ściśle rynkowi ka-pitalistycznemu (na Zachodzie), aniżeli 0 obiektywne sądy na temat polskiego komiksu, polskiej powieści kryminailnej etc. Razi zbyt częste przenoszenie pew-nych sądów (a w związku z tym i ar-gumentów: za i przeciw) sprawdzonych 1 zasadnych jedynie w warunkach sko-mercjalizowanej kultury masowej typu zachodniego na grunt polski.

Powiedzieliśmy, że historia polskiej kultury popularnej kryje wiele niespo-dzianek. Dostarcza ich również współ-

czesna polska kultura i literatura po-pularna. Toczy się boje o komiks. Czymże jest jednak nakład najpoczyt-niejszego nawet współczesnego komi-ksu wobec tego fenomenu naszej lite-ratury popularnej, jakim jest (bez wątpienia) od lat kalendarz ścienny do zrywania kartek. Jego nakład, baga-telka, cztery miliony + 350 egzempla-rzy. Dla porównania: „Playboy" — 5 milionów, „Der Spiegel" (ponoć naj-większy tygodnik w Europie) — tylko 900 tys.; przeciętny nakład tomiku po-etyckiego (nawet uznanego poety) — zazwyczaj 1000 egz., nakłady najpopu-larniejszego w Polsce poety popularne-go Jerzego Harasymowicza, tego Kra-szewskiego współczesnej poezji polskiej, nie przekraczają 10 tys. egz. Waldemar Chołodowski, który zajął się analizą treści popularnego Kalendarza (Na każ-dą okazję, „Kult.". 1 pisze, że ów nie-winny Kalendarz ma ponad 20 milio-nów odbiorców, ..a dla co najmniej mi-liona jest jedyną strawą duchową". Za-stanawiający jest dobór tematów w analizowanym wydawnictwie. Działa tu chyba stara wypróbowana zasada sprawdzona w popularnej prasie: dla każdego coś miłego w miarę (bez przesady) pożytecznego. Sporo miejsca zajmują w Kalendarzu krótkie ency-klopedyczne praktyczne hasła w rodza-ju „snobizującej" reklamy coca-coli. „Imponuje subtelność wywodu (...) — pisze Chołodowski. Nie jest to jedyny [chodzi o coca-colę — M. W.] zresztą przypadek delikatności : siły perswazji zarazem. [Kalendarza] zupełnie nie in-teresują takie dziedziny życia, jak TV, radio, prasa, film, umiejętność posługi-wania się nowoczesnym sprzętem gos-podarskim, mimo że wiele tu rad jesz-cze bardziej praktycznych niż powyż-sze, dotyczących wywabiania plam, od-świeżania chleba, ruskich pierogów... Nie udało mi się, niestety, zgłębić do końca zasad takiego, a nie innego roz-działu informacji, takich a nie innych wyborów tematów i osób". Znajdziemy tedy np. w Kalendarzu informacje o królikach, przepiórkach japońskich ' i owcach, brak takowych — dlaczego? — o zwierzętach priorytetowych. Są w Kalendarzu informacje z dziedziny

nauki, sztuk plastycznych i literatury (analizę treści politycznych pozostawił autor osobom kompetentnym). W dziale nauki i sztuki zdecydowana większość nazwisk polskich, co chyba należy tłu-maszyć tradycyjną megalomanią naro-dową. „Dużym sentymentem darzy lite-raturę — zauważa Chołodowski — szczególnie taką, ¡która daje się poka-wałkować, przekształcić w celny afo-ryzm, albo wierszyk â propos np. zimy, września czy jakiegoś miasta. (...) Li-teraturze, temu kochasiowi (...) poświę-ca blisko 200 pozycji (gdy nauka, wy-nalazki i odkrycia mają niespełna 65, polityka niewiele ponad 60, muzyka 20, plastyka 22, a resztę znamy — 0). (...) Na zdecydowane prowadzenie wychodzi autor 21 doskonałych aforyzmów (.Po-dziwiasz jej piękną obrożę, a ona wzgardliwym spojrzeniem daje ci do poznania, że nie wystroiła się w nią tylko dla ciebie) o nazwisku Fafik. Wyprzedza on o kilka długości takich aforystów, jak: Montaigne (5), La Ro-chefoucauld (5), Szekspir (4), Re-marque (3), Goethe (2) lub St. J. Lec (1)". Fafik prowadzi jednak tylko sta-tystycznie — oblicza autor. „Objęto-ściowo" prowadzą w „dziale" literatu-ry: Gałczyński (19 wierszy), przed Tu-wimem (8), Kasprowiczem (6 !! M.W.), T. Fangratem (6!!!M.W.); Kochanow-ski, Broniewski, Miciński (po 3), Paw-likowska-Jasnorzewska (2); dalej „dro-bnica": Iwaszkiewicz, Libert, Szymbor-ska i in. Brak Harasymowicza-Broniu-szyca. Z innych ciekawszych faktów: jest życiorys Krasińskiego, nie ma po-zostałych wieszczów. Literatury obce, czołówka: Francja (40), Niemcy (18), Anglia z Irlandią (17), Rosja i Związek Radziecki (15 naawisk). Co wynika z artykułu Chołodowskiego? Chyba wie-le, a przynajmniej konkluzja, że „poe-tyka" Kalendarza A. D. 1977 ¡niewiele się zmiieniła w porównaniu z tego typu wydawnictwami XVII i XVIII-wiecz-nyrni. Dokładniejsza analiza musiałaby wziąć także pod uwagę specyficzny sposób l e k t u r y kalendarza, narzu-cany przez upływający czas. Brak tu może „informacji o aspektach z księ-życem", wiadomości z życia świętych, „obserwacji około puszczania krwi",

„relacji o remediach przeciw czarom", hrak rozbudowanego działu horosko-pów i wróżb, brak — co zrozumiałe — informacji o dworach „miłościwie pa-nujących", są jednak praktyczne i de-mokratyczne parady, przysłowia i sen-tencje i istnieje, co najważniejsze — wyraźna ciągłość tradycji. W ciągu ostatnich zwłaszcza dwustu lat nastąpił wybitny proces specjalizacji wydaw-nictw popularnych i kalendarz nie mu-si już spełniać roli encyklopedycznego i kulturalnego omnibusa. Horoskopy za-mieszcza kilkanaście co najmniej ga-zet i czasopism z lubelską „Kameną" włącznie. Jeśli o dwory chodzi, wyczer-pującą tygodniową kroniką z życia wyższych sfer europejskich i pozaeuro-pejskich prowadzi regularnie na ostat-niej kolumnie popularny tygodnik „Ko-bieta i Życie". W rubryce tej znajdzie-my stałe relacje z życia dworu Elżbie-ty angielskiej (codzienne troski i rado-ści królowej, wydatki, kłopoty jakich przysparza wątły budżet, królowa jako matka, zaradność i przedsiębiorczość królowej; wszystko to ma zapewne na celu przekonanie czytelniczek, iż maje-stat nie uwalnia automatycznie od trosk i kłopotów bądź też wzruszenie ich ciężkim losem królowej), z życia innych dworów (od momentu przyjścia na świat ulubienicą autorów rubryki jest córka księcia Monaco; jakże wdzię-cznie w obrazkach księżniczki łączą się w jedną całość młodość i jej prawa, uroda, wrodzona inteligencja, „błękitne geny" i stojąca za tym fortuna), infor-macje o ważnych skandalach towarzy-skich, kolejnych rozwodach Liz Taylor i mężach Jacqueline Kennedy, doniesie-nia o tym jak biedna Kennedy'ôwna dzielnie zarabia na życie dziennikarką, wymiary ważnych biustów, sielskie portrety gwiazd-matek, trudne dzie-ciństwa potomków idoli, szczegółowe relacje o spadkach, mnóstwo współ-czesnych autentycznych wersji Kopciu-szka (że jednak liczy się w życiu łut szczęścia i przypadek), mnóstwo wspa-niałych happy-end'ôw, jak i wiele krótkich, życiowych, wzruszających do łez historyjek komponowanych wedle schematu Love Story i innych praw-dziwych bajek, sprawozdania z kame-

ralnych (na 200 par) prywatek córek prezydentów w Białym Domu zazwy-czaj ilustrowane, portrety samych pre-zydentów jako głów rodzin, trochę wy-padków, katastrof i cudownych ocaleń — słowem, co tydzień jest się nad czym zastanowić, westchnąć, wzruszyć, uronić łezkę. Autorzy kolumny bez-błędnie opanowali schematy prasy ser-ca, umiejętnie operują zasadą projekcji i identyfikacji, apelują do odwiecz-nych uniwersalnych postaw i mo-tywacji psychologicznych i elemen-tarnych ludzkich (kobiecych) potrzeb, by zbliżyć możnych i pięknych prze-ciętnej zapracowanej czytelniczce. Ko-lumnę tę wypełnia się regularnie jakże niezbędnymi dla intelektualnego wy-posażenia współczesnej Polki informa-cjami typu „księżniczka Anna znów spadła z konia". Wracając na moment (po owej dygresji na temat specjaliza-cji wydawnictw popularnych) do Ka-lendarza: jest to przykład tylko pozor-nie błahy, niżej podpisany daleki jest od lekceważenia siły perswazji ukrytej w zrywanych codziennie kartkach, jak i lekceważenia owego miliona czytelni-ków, dla których kalendarz jest — w ocenie Chołodowskiego jedyną encyklo-pedią i literaturą. W przeciwieństwie do Radwańskiego, Kruszyńskiego, Poze-ra, Grolla, Dębskiego, Dubitkowskiego, Trojanowicza, Sucharzewskiego, Duń-czewiskiego i im. autorzy omawianego Kalendarza nie wejdą do historii pol-skiej kultury popularnej, ich dzieło wy-dano bowiem anonimowo.

Nowojorskie wydawnictwo „Chelsea Hause" wydało niedawno Światową en-cyklopedię komiksu, zawierającą 1200 haseł, reprodukcje 700 fragmentów opowieści obrazkowych i 64-stronicową wkładkę kolorystyczną. Jedyną poważ-niejszą próbą uporządkowania historii polskiego komiksu jest jak na razie odpowiedni rozdział cennej z wielu względów książki Janusza Dunina Pa-pierowy bandyta. O polskim komiksie mówi się jednak coraz głośniej, z te j prostej przyczyny, iż posiadamy — a jednak — coraz więcej własnego, na-zwijmy to w ten sposób, materiału do-wodowego. Wydaje się w Polsce liczne serie komiksów dydaktycznych (które

go śmiało wypuścić w postaci „dymka" z ust jakiegoś XVIII czy XIX-wieczne-go moralisty-pedagoga i to w dodatku księdza. Skądinąd w rozumowaniu po-wyższym tkwi łatwo zauważalna sprze-czność. W swoim czasie odnotowaliśmy artykuł z „Przekazów i Opinii" dowo-dzący zgubnego wpływu pewnych (wca-le nie porno) filmów na młodzież; w ostatnim (1) numerze tego kwartalnika pomieszczono sprawozdanie z semina-rium z Monachium zorganizowanego przez Międzynarodowy Instytut Badań Telewizyjnych Programów Dziecięco-Młodzieżowych i Oświatowych, z któ-rego dla odmiany wynika, że wyniki prac uczonych amerykańskich nad za-gadnieniem przemocy w programach TV „wcale nie są jednoznaczne", a jak wiadomo, w żadnym innym kraju dzie-ci nie oglądają tylu scen gwałtów i przemocy co w USA. Wracając do ko-miksu i argumentów przeciw; bardziej istotny kontrargument może stanowić zdolność komiksów (jak i niektórych innych gatunków pop) do ugruntowa-nia w świadomości odbiorców pewnych stereotypów społecznych, etnicznych, ideologicznych, politycznych. Warto pod tym kątem spojrzeć na komiks o „wca-le nie tak złym Popielu" i owej „szwab-skiej lady Macbeth" — wyrafinowanej sadystce Hilderyce, bądź na słynny (złą sławą) komiks o piłkarzach. Ste-reotypy ugruntowują się równie łatwo, jak brąz w wypadku naszej „srebrnej jedenastki" przemienił się w srebro.

Najrozsądniejszy z głosów o komiksie znajdziemy w 3 numerze „Kina", gdzie Sz. Bojko pisze: „Komiks, przynajmniej w te j postaci w jakiej występuje on obecnie na Zachodzie, nie znajduje uznania w europejskich krajach socja-listycznych". Autor omawia we wstępie wszelkie możliwe zarzuty, jakie stawia się temu gatunkowi i powiada: „Głosy obrońców, wprawdzie rzadsze, nie lek-ceważą stron ujemnych tego gatunku dda kultury literackiej, podnoszą wa-lory rozrywkowe, rekreacyjne i dydak-tyczne komiksów, co więcej, uznają ich zasadność w socjalistycznej kulturze masowej. Nie słabnące od lat powo-dzenie historyjek z obłoczkami, karie-ry komiksowych bohaterów i bohate-

rek, popularność równa sławie gwiazd ekranu (...) każe myśleć o g ł ę b -s z y c h m o t y w a c j a c h (podkr. M. W.) czytelniczych upodobań. Wszak niepodobna je tłumaczyć brakiem wyż-szych aspiracji. „Bohaterowie komi-ksów" zaludniają (...) także pejzaż świata dorosłych, stanowiąc dla wielu, nie wyłączając ludzi wykształconych, aktywnie intelektualnych i wrażliwych, stałą pożywkę wyobraźni. Jedni odnaj-dują w przygodach komiksowych im-pulsy poszerzające granice świata real-nego, wprowadzające do przedsionka fikcji i fantazmatów, drudzy poszukują tu inteligentnej intrygi wykorzystującej osiągnięcia nauki, techniki, futurołogii, spodziewają się podrażnienia zmysłu wynalazczego, zaspokojenia ciekawości przygodowej i erotycznej. Dla innych komiks bywa rzeczywiście substytutem kultury, a nawet niekiedy jedynym kontaktem z kulturą (...). Niekonwen-cjonalny w warstwie słownej i z talen-tem narysowany komiks nie musi ko-rzystać z taryfy ulgowej z racji swej masowości, może natomiast spełnić funkcję stacji przesiadkowej do kultu-ry wyższego lotu, bardziej złożonej i cieniowanej paletą form plastycznych. Jeśli spojrzeć na komiks bez uprze-dzeń, to rzecz cała sprowadza się do jego ¡specyficznego języka, pozornie prymitywnego, ale na tyle ukształto-wanego, że można nim wyrazić zarów-no rzeczy błahe, dziecinnie uproszczo-ne, jak też reprezentujące większy cię-żar gatunkowy". Dalej omawia Sz. Boj-ko najwartościowsze postacie komiksu: polityczny komiks w krajach skandy-nawskich i Holandii, komiks antyprzy-godowy, refleksyjno-dywagujący (Wo-liński, Reiser we Francji), antykomi-kJsowe historyjki dialogowe Copi i Felffera, poematy komiksowe (Dino Bu-zati), komiksy G. Crepaxa („erotyka bez hamulców", nie przekraczająca je-dnak „granicy wulgarności"; „wzboga-cił on narrację obrazkową techniką zainspirowaną filmem panoramicznym oraz mułtiiwizją"), amerykańską prasę underground z lat 60-tych i związane z nią Z ap-Comics odzwierciedlające młodzieżową kontestację i niepokoje społeczeństwa amerykańskiego, jak i

najlepsze dokonania polskie -— Mleczki i Dudzińskiego. A przecież — dodajmy — należałoby też w dyskusji wziąć pod uwagę wyraźny wpływ komiksu na sztukę współczesną (Warhol, Hamilton, Lichtenstein, Kauschanberg, Paolozzi), ale byłoby to zagadnienie bardziej zło-żone: presja, jaką kultura masowa wy-wiera na sztukę współczesną. Jest dużo racji w twierdzeniach, że cywilizacja druku kończy się (co bynajmniej nie oznacza końca książki) i że mamy do czynienia z nasilającą się ekspansją cy-wilizacji audiowizualnej. Sprawdza się to w dużej mierze także i w naszych rodzimych warunkach. Z komiksem, nieodrodnym dziecięciem cywilizacji „obrazkowej" walczyć prawdopodobnie rzeczywiście się nie da. Trzeba myśleć raczej o jego resocjalizacji. U czcijmy pewną rocznicę: Myszka Mickey — tak bliska technice komiksu — ukończyła 50 lat (por. TK, 13).

Cechą kultury popularnej jest noto-ryczna trwałość pewnych obrazów, te-matów i struktur, jak już powiedzie-liśmy. Np. książkowy, a później filmo-wy Dracula ma prehistorię tak odległą, jak wiara w wampiry, któ<rą badał w ub. stuleciu w Karpatach orientalista Vambrey. Irc Stoker, autor powieścio-wego Dracuii „wykorzystał wszystkie dostarczone mu przez Vambreya prze-kazy — pisze w «Poglądach» (6) Kora — ale Draculę wymyślił sam. W isto-cie był Dracula (...) wcielony w wiele innych podobnych wampirów, noszą-cych różne imiona i nazwiska, najczę-ściej jednak rezydujących w zamczy-skach o gotyckich kształtach (stąd i na-zwa gatunku: powieść gotycka). Za bardzo (...) pospieszył się Mr. Stoker z zakończeniem powieści. Gdyby nie był w jednym tomie uśmiercił krwio-żerczego hrabiego, mógłby ich napisać sto, mnożąc straszliwe przygody, a przez to samo mógłby żyć spokojnie do końca życia co najmniej tak długo, jak niedawno zmarła znana autorka po-wieści kryminalnych, Mrs. Agatha Christie. Czego nie przewidział Stoker (...), to czynią dzisiaj za niego inni — reżyserzy filmowi, autorzy opowieści komiksowych, kiczarze wszelkiego ro-dzaju, którzy zarabiają na potrzebie

grozy". Podobnie z King Kongiem, „Wydawałoby się — pisze B. Koper — że zginął już bezpowrotnie i że ame-rykańskie piekielne machiny zadały mu oios ostateczny. Ale King Kong, podob-nie jak Feniks czy Tarzan, należy do tych stworów mitycznych, których ilu-zja życia rodzi się na nowo z popio-łów wyczerpanej wyobraźni". („Stu-dent", 3). Istnieją ,na gruncie kultury popularnej dzieła — zróbmy kolejną dygresję — których autorom jakiekol-wiek wyczerpanie, nie mówiąc już o wyczerpaniu wyobraźni, nie jest w sta-nie zagrozić. Autorzy ci nie zawsze przy tym muszą odwoływać się do po-mocy wampirów. Przykładem rozpow-szechnionej w amerykańskiej TV i nad-zwyczaj tam popularne tzw. soap ope-ras (por. na ten temat wypowiedź U. Eco ¡dla „L'Espresso" przedrukowaną w „Tryb. Ludu" nr 16). Te amerykańskie mydlane dzieła projektują niezbyt bez-pieczne mitologie. Wracając do King Konga •— ciekawe i niezmiernie pobu-dzające intelektualnie są opinie znaw-ców, które podajemy za Koperem: „Reżyser fiilmu, John Guillermin, po-wiedział, że King Kong to po prostu historia 16-metrowej małpy zakochanej w półtorametrowej kobiecie, a Ado Ky-rou, teoretyk fantastyki w kinie dodał, że miłość króla Konga jest totalna i że scena, podczas której niezdarne palu-chy małpiszona rozbierają trzęsącą się z przerażenia bohaterkę jest jedną z najbardziej erotycznych sekwencji w historii kina. Ze swej strony Jessica Lange oznajmiła, że King Kong jest filmem, który pozwoli widzom zapo-mnieć przez 2 godziny ich życia o smu-tnej codzienności, o seksie i o kata-strofach. Historia King Konga to cu-downa bajka dla zgłodniałych fantazji ludzi". Poziom tych wypowiedzi zde-terminowany jest, można sądzić, przez prawa rynku i reklamy. Kultura popu-larna potrafi zaspokoić — i jest to ko-lejna jej cecha charakterystyczna — wszelkie wymagania i apetyty. Jednym wystarcza do szczęścia Czerwony Kap-turek, inni potrzebują King Konga. Jeszcze inni pełnię szczęścia osiągają słuchając piosenek Janusza Laskow-skiego, jako że „jest bardzo liryczny,

śpiewa rozczulająco o rozstaniach, po-żegnaniach, głosowo interpretuje wsczel-kie westchnienia zakochanych. I to je-go najważniejszy atut. Na każdej pry-watce gra się jego kawałki zapisane na pocztówkach plastykoiwych". (Z. Trzi-szka, Piosenkarz z taski ludu. „Argu-menty", 8). W przypadku Janusza Las-kowskiego i jego piosenek — jak w każdej dziedzinie kultury popularnej — mamy do czynienia z wyraźną ciągło-ścią tradycji. Ten daleki potomek tru-badurów, minstreli i wędrownych śpie-waków śpiewa i wzrusza właściwie dla samej idei; przekonany o własnym kunszcie i świadom wzięcia, walczy dzielnie z przeciwnościami losu, a głów-nie z rekinami polskiego businessu pocztówkowego. "Warto by się bliżej zająć twórczością Janusza Laskowskie-go — samotnego konkurenta scentra-lizowanych środków masowego prze-kazu.

Do panteonu nieśmiertelnych boha-terów kultury popularnej weszli — o-bok Myszki Mickey, Draeuli. King Konga, Stefci Rudeckiej — Arsen Łu-pin, Scherłock Holmes, Maigret, Poirot i in. Wspominając ich z wielkim sen-tymentem rozprawia się (słusznie zre-sztą) J. Rogoziński z telewizyjnym Trybunałem poświęconym powieści kryminalnej: „Oo się tyczy oskarżeń, widz odnosił nieodparte wrażenie, że ślepi z wielką pewnością siebie rozpra-wiają o kolorach (...). Spośród świad-ków obrony mądrze i ze znawstwem przedmiotu mówili tylko Marcin Czer-wiński i Jerzy Putrament: pierwszy ja-ko socjolog i badacz przejawów ludy-cznych; drugi jako pisarz, który nie bojąc się diabła dostrzega w nim spo-ro prawdziwych zalet", (ppr. „Strzał. Rajmunda nastawiła ucho..." „Lit.", 13). Powieść kryminalna miała mniej na swoją obronę od komiksu, telewizyjni augurzy zasądzili ją za rzekomo de-moralizujące wpływy. Sam Rogoziński, broniąc klasyków powieści dedektyw-nej, potępił jednak w czambuł amery-kańską tzw. „czarną powieść", owe .¿zbeletryzowane kroniki milicyjne — zaraza, którą Ameryka obdarzyła Eu-ropę. Obserwujemy tuta j ucieczkę od konstruktywnego fantazmatu między

antypatycznych gliniarzy i szubrawych prywatnych detektywów (...). Nie żą-dam, żeby taki Marlowe pijał tylko szampana i był bezinteresowny jak Łupin. Czasy się zmieniają, detektywi podleją. Rzecz w tym, że Marlowe i je-mu podobni nie mają żadnych zakotwi-czeń w historii ani w kulturze". Z po-wyższą oceną „czarnego kryminału" trudno się zgodzić. Chandler i paru in-nych to jednak — niezależnie od upo-dobań Rogozińskiego — klasyka. Naj-lepsze powieści „czarnego nurtu" mó-wią o współczesnej Ameryce może na-wet więcej od wielkiej „oficjalnej" lite-ratury. Marlowe ,4 jemu podobni" są — mimo Wszystko — bardzo głęboko zakotwiczeni i w kulturze, i w historii USA, i stosunkowo łatwo to uzasadnić. Wiele piisano na temat zdobyczy for-malnych „czarnej powieści" i jej wpły-wie na współczesną literaturę w ogóle i nie ma sensu tych sądów powtarzać w tym miejscu. Jeszcze jedina istotna uwaga: Marlowe jest jednym z najbar-dlziej bezinteresownych detektywów, jakich stworzyła literatura popularna. Jest to taki policyjny Judym w amery-kańskim wydaniu. Są rzecz jasna w amerykańskiej powieści kryminalnej detektywi, do których można by od-nieść oskarżenia Rogozińskiego, npi Mi-kę Hammer Spilla«ne'a — „ludowy bo-hater będący także morderczym mania-kiem lubującym 'się w zdzieraniu odzieży z kobiet i strzelaniu im w brzuch" — jak go charakteryzuje M. Cowley. Powieści Spillane'a i jemu po-dobnych nie tłumaczy się (na szczęście) na język polski, nie ma więc problemu. Odnotujmy jeszcze krótko, że proble-matykę fabuły sensacyjnej podejmuje także A. Zalewski w 2 numerze „Lit." (Od Pepe le Moko do Flic story), a w „NKs." (4) znajdziemy kolejną recenzję Poetyki powie&ci kryminalnej S. Łasica (W. P. Kwiatek), dzięki której to książ-ce W. Szymborska mogła napisać swój paszkwil na strukturalfetów.

Nie można wyobrazić sobie dyskusji o kulturze popularnej i masowej, w której nie padłyby, prędzej czy później, dwa słowa-klucze (ściślej: słowa-bicze): pornografia i kicz. Z konieczności skró-towo jedynie odnotujemy odpowiednie

pozycje. Norbert Honsza w artykule Seks-fala 10 literaturze zachodniej („Lit.", 10) pisze o tym szczególnym typie literatury masowej, jaki stanoiwdą powieści kobiet o kobietach dla kobiet: „Jest rzeczą zastanawiającą, iż owa fa-la rozdygotanej lubieżności ogarnęła tak tradycyjnie pruderyjne kraje jak Portugalia czy Hiszpania. Trzy Marie z Półwyspu Iberyjskiego, autorki już w Europie znane, mają ambicje obu-dzenia kobiet z zimowego snu seksu-alnego i rozsadzenia klauzury. Upaja-ją więc rozognione czytelniczki opisami długich kopulacji, przygotowujących głęboki orgazm, nie szczędzą frywol-nych czy wręcz pornograficznych opi-sów delikatnych jabłuszek jego genita-lii i zachwycają się zwisającym kwie-ciem jego śpiącego penisa. (...) Gdzie-kolwiek spojrzeć, pełno wypraw i eks-pedycji do stref tabu. Jest to mania-kalna i otwarta pogoń za orgazmem, która ogarnęła powieści dla kobiet (...). Chwila refleksji zmusza nas do okre-ślenia przynajmniej najogólniejszego kryterium wartościującego tej rozpow-szechnionej dziś literatury. Jeśli nazwę te powieści drugo- lub trzeciorzędnymi powieścidłami — pisze Honsza — to powielę jedynie istniejący od wielu lat w nauce o literaturze i krytyce literac-kiej nieobiektywny system wartościo-wania. Należy raczej mówić o drugo-i trzeciorzędnych obiegach literackich. Nie o analizę immanentną tu chodzi, a raczej o funkcje te j literatury w róż-nych obiegach kultury. Będą to po czę-ści kryteria poealiterackie, mieszczące się Wszakże w modelu komunikacji spo-łecznej. Bo na dobrą sprawę to nie wiadomo, czy sygnalizowane tu powie-ści są próbą przetarcia szlaków czy też wariantem współczesnej igraszki jar-marcznej". Artykuł Honszy sygnalizu-jemy głównie dlatego, że stał się on przedmiotem nagonki B. Maciejewskie-go (publicysty „Sztandaru Młodych"), który Honszę oskarża o demoralizację młodzieży, a „Literaturę" o skłonności do pornografii. Interweniował sam J. Putrament: „Nie zachwycam się meto-dą p. Honszy, ale przyznaję, że jeśli chciał udowodnić swoją tezę o zalewie pornografii, jakieś cytaty musiał przy-

toczyć. (...) Już nie piszę o tym, że kwiatuszki u p. Honszy wyirosły na łączce pełnej wszelakich małostraw-nych rozważań krytyczno-literackich, w felietonie zaś p. B. Maciejewskiego paradują wyrwane i wsadzane do szkla-nego wazonika, rzucając się wszystkim w oczy". („Lilt.", 13). Pisanie o porno-grafii jest sprawą niewdzięczną. Sztuka obłapiania pornografii, o której pisa-liśmy niedawno w związku z art. J. Ja-strzębskiego, kwitnie nadal. Aż dziw bierze, iż K. Kożniewski odważył się głośno i publicznie westchnąć: Boże, jakie cudne porno! („Lit.", 14) — tak bowiem brzmii tytuł recenzji pracy E. Kuryluk Salome albo o rozkoszy. O grotesce w twórczości Aubreya Beard-sleya (Kraków 1976). „Pornografia w eleganckim wydaniu (...): ta która nie razi naszego smaku artystycznego, któ-ra wabi nas swymi estetycznymi lub intelektualnymi walorami — ta porno-grafia nas cieszy i bawi. Inna nato-miast — chamska, wulgarna i brzyd-ka — odraża i złości" — pisze m. in. recenzent. Dalej m. in. wniosek, iż ele-gancka pornografia jest bardziej pod-niecająca i przyjemna, bardziej oddzia-łująca intelektualnie i estetycznie niż pornografia naturalistyczna. O bestse-llerze Kuryluk także nota w „Kult" (9). Oba czołowe tygodniki niemal równo-cześnie zamieściły specjalne korespon-dencje z Paryża (Francja) poświęcone głośnemu filmowi Nagisa Oshimy, w których sporo refleksji na temat por-nografii (por. B. Majewska, Królestwo zmysłów, „Lit", 52—53 i T. Łubieński, Rozkosze zmysłów, „Kult.", 2 — obiek-tywnie zauważmy, iż „Literatura" była pierwsza i w dodatku pomieściła bar-dziej akuratny fotos). O wydanie pew-nych pism Fredry, zdyskwalifikowanych niegdyś przez Pigonia, dopomina się na marginesie recenzji książki B. Zakrzew-skiego Fredro z paradyzu (Wrocław 1976) B. Bąk. Z pornografią równie trudno walczyć jak z komiksem. Wyplenić wul-garnie rozebraną, przywdzieje eleganc-ką (intelektualną?) woalkę i będzie to przypominać manewr pewnego dyrek -tora polskiej estrady który — ulegając głosom zwoleników czystości i cnoty zlikwidował strip-tease typu „cebulka"

na korzyść tańca artystycznego zbliżo-nego do nudyzmu (por. „Kult.", 1). A swoją drogą jeśli chodzi o West Sex Story, czytelnik prasy polskiej zawsze dysponuje najświeższą informacją i jest au courant. Od dziesięcioleci zresztą.

O k i c z u szeroko i ciekawie pisze Małgorzata Baranowska (TK, 11); tema-tyka ta ma wzięcie szczególnie po ostat-niej adaptacji Trędowatej. Por. A. Ta-tarkiewicz Kup pan kicz! („Kult.", 2) i B. Mruklik Trędowata w salonach pralniczych („Kino", 1). W „Kameinie" (1, O Mniszkównie spod Łukowa) nie-jaki IJK wzywa: „Szanujmy panią He-lenę Mniszek!) — artykuł ten jest swo-istą rehabilitacją dzieła p. Mniszek po-przez ukazanie walorów osobowościo-wych p. Mniszek. M. in. przeciw zdege-nerowanym formom kultury masowej i masowej konsumpcji rodzą się zjawi-ska kontrkultury, o których pisze au-torka znanej książki A. Jawłowska (Czym jest kontrkultura? TK, 3).

Problematykę k u l t u r y m a s o -w e j i śrcdków masowego przekazu podejmują artykuły Sł. Magali Od ka-rabinu do telewizora („Mies. Lit.", 2; jest to analiza teorii McLuhana), B. Sułkowskiego Zabawa per procura („Polit.", 4; ciekawa kulturowa inter-pretacja Studia-2), A. Gwoździa Wy-zwolenie materialnej osobowości („Ki-no", 1; refleksje na temat znanej książ-ki Sapaka o TV; recenzuje ją także L. Bugajski w „Mies. Lit.", 4), J. Wyskiel Telewizja, czyli nie spełnione marzenia (,*Przek. i Op.", 1; przymiarka koncep-cji stylów odbiorów Głowińskiego do programów TV) oraz K. Żyguiskiego Epigoni obrazoburstwa (tamże; o nie-adekwatności narzędzi badawczych li-teraturoznawstwa i językoznawstwa do analizy zjawisk implikowanych rozwo-jem kultury masowej, takich jak coraz wyraźniejsza „przewaga elementów wi-zualnych, widowiskowych, teatralnych w kulturze najszerszych mas ludzkich"). 0 Happeningu pisze obszernie St. Mo-rawski (TK, 15). Do problematyki ste-reotypu nawiązuje M. Szyrocki w „Odrze" (3, Stereotyp pięknej Polki).

Na temat k u l t u r y r o b o t n i c z e j 1 f o l k l o r u r o b o t n i c z e g o pi-szą: M. Jaworski w artykule Twórcza obecność (TK, 10) i R, Sulima w szkicu

Techne i Ars, czyli w kręgu kultury robotniczej („Regiony", 1; szkic z wielu względów godny uwagi). W tymże nu-merze recenzja książki Z. Bokszańskie-go Młodzi robotnicy a awans kultural-ny pióra W. Pawłowskiego oraz Spoj-rzenia na kulturę robotniczą w Anglii Hoggarta pióra Piotra Kowalskiego. Tę ostatnią pracę recenzuje także W. Ada-miecki („Lit.", 2).

Wokół problematyki współczesnego f o l k l o r y z m u oscyluje wypowiedź J. Lohmana Nic nie grozi malowanemu światu (ŻL, 14), R. Dzieszyńskiego Czy sztuka ludowa przeżyje? (TK, 6), E. Macha Twórczość ludowa w szkole (tamże) i M. Jaworskiego Czy kres sztu-ki ludowej? („Fakty", 11). A. Strońska kontynuuje zainteresowania współczes-nymi twórcami ludowymi artykułem Canzona wołomińska („Odra", 4).

N u r t w i e j s k i . Sporo omówień Półbaśni T. Nowaka. O książce tej pi-szą J. Z. Brudnicki („Lit.", 12), R. Sil („Opole", 3), E. Łubowicz („Odra", 2), J. Kwasowski („Regiony", 1) i najbar-dziej wnikliwie i krytycznie w szkicu Ethos kmiecy czyli pastisz A. Zawada (TK, 8). Interesujący esej twórczości Myśliwskiego poświęca I. Maciejewska (Rodowód, „Odra", 3). O Paroksyzmie J. Łozińskiego piszą F. Fornalczyk (TK, 6) i S. Bereś („Nadodrze", 3), o to-miku J. B. Ożoga Na święto Kaina M. Siwiec (taimże). M. Borni recenzuje Folklor i literaturę (1976) R. Sulimy („Lit.", 8). W TK (15) z M. Ziemtarą-Malewską rozmawia H. Murza-Stankie-wicz.

O m i c i e i tematyce pokrewnej piszą: K. Dybciak Obecność i nieobec-ność mitu (TK, 16), M. Stieblin-Ka-mieński Typy autorstwa i stawanie się indywidualności („Lit.", 15—16, tłum, S. Zapaśnik; bardzo to ważna pozycja dla folklorysty), R. Tomicki Stwórcy-Rywale. Świt kultury europejskiej („Argum.", 14; o mitologii słowiańskiej), E. Sarnowiska-Temeriusz Archetypy i literatura (TK, 10), M. Gumowski Psy-choanaliza (TK, 7).

M e t o d o l o g i e . W „Odrze" (2) szkic W. Osadnika Semiotyka i kultura i w jego tłum. praca J. M. Łotmana Z pro-blematyki typologii kultury. W „Zna-ku" (12, 1976) Prologomena do tematu

.,Semiotyka ikony" (obszerna rozmowa z B. Uspienskim). Semiotykę kultury (1975) omawia W. K. Janota w „Poglą-dach" (3). W „Lit." artykuły J. N. Da-wydowa Sztuka najnowsza a tradycja romantyczna. (4) i G. Margwelaszwilie-go Czas konstrukcji fabularnej i czas egzystencji (9, oba w tłum. S. Zapaśni-ka). Bachtinowski numer (4) „Mies. Lit." — por. E. Kasperski Marksizm-kultura-dialog, E. Czaple jewicz Lektura Bachtina, Michał Bachtin Dwie linie stylistyczne w powieści europejskiej (jest to ostatni rozdział teoretycznego traktatu Słowo w powieści, 1934—35, w tłum. M Grajewskiego). Tamże recen-zja Twórczości Franciszka Rabelais'go Bachtina pióra S. Sterna-Wachowiaka.

V a r i a . W „Kult." P. Witt pisze o Talii kart (10) a J. Tazbir o Procesach o czary w dawnej Polsce (14). W „Lit." A. Lam o Przysłowiach-przypowieś-ciach (5) i Poezji przysłów (3). O „Po-meranii" pisze w „Odrze" L. Bądkow-ski (3. Oficyna z własnej woli)] 1 nr „Pomeranii" wybitnie wspomnieniowy. J. Jastrzębski w szkicu Autentyzm upozowany analizuje serię wydawniczą Autentyki („Kontr." 3). W „Poflit." (9) wywiad z P. Brookiem Niziny i szczyty kultury. W nowym cyklu Zdarzenia Wł. Pawluczuk pisze w „Kontr." o Wspólnocie i zbiorowości (2), O kobie-tach (3), Iwanie Rylskim (4), ponadto omawia pracę F. W. Mleczki Oszczęd-ność i rozrzutność w kulturach rolni-czych (1976) w tymże piśmie (3). J. Po-morski omawia Chłopa polskiego Tho-masa-Znanieckiego (ŻL, 6). J. Szczepań-ski pisze o książce córki Znanieckiego Heleny Znaniecki-Lopata Polish Ameri-cans. Status Compétition in an Ethnie Community (New Yersey, 1976) w „Kult." (4). O cennych Znakach prze-szłości (1976) Fr. Kotuli pisze natomiast w TK (9) M. Pilot; J. Pomorski o Wspólnocie śmiechu K. Żygulskiego i tradycjach polskiego pisania o komiz-mie (ŻL, 12); A. Myszkowski o Oby-czajach S. Lewickiego (NK, 6), tamże J. Łojek o wznowionych Dziejach oby-czajów w dawnej Polsce J. St. Bystro-nia, a J. Slaski o Kategoriach kultury średniowiecznej (1976) A. Gurewicza.

Michał Waliński

Szanowny Panie Redaktorze!

Chciałbym podzielić się z czytelnika-mi waszego czasopisma skromnymi uwagami o cennej publikacji — Oskar Kolberg, Ruś Czerwona, cz. 1, Warsza-wa 1975. Z wielkim uznaniem witam pojawienie się 56 tomu Dzieł wszyst-kich O. Kolberga, właśnie pierwszej części — Rusi Czerwonej. Należy tu złożyć podziękowanie zespołowi opraco-wującemu publikację z rękopisów w osobach: Władysława Kuraszkiewicza, Bogusława Linette i Medarda Tarko, którzy nie tylko przygotowali do druku materiały zebrane przez O. Kolberga, ale napisali obszerny wstęp i objaśnie-nia. Z szacunku dla ich Wielkiej pracy niech mi wolno będzie zwrócić uwagę na kilka uchybień i potknięć z dziedzi-ny ukrainistyki, których w przyszłości można będzie łatwo uniknąć drogą kon-sultacji ze znawcami ukraińszczyzny. We wstępie na s. IX mylnie podano, że Naukowe Towarzystwo im. T. Szew-czenki zostało powołane w roku 1898, a nie 1893. Paweł (nie Piotr, jak czyta-my na s. XLII) Czubiński był uczonym ukraińskim, nie rosyjskim (s. XVII). Pawło Czubyński (1839—1884) urodził się na Kijowszczyźnie. Pod wpływem T. Szewczenki prowadził agitację wśród chłopów ukraińskich, za co został ze-słany do gubernii Archangielskiej, gdzie zaprzyjaźnił się z uczestnikiem po-wstania styczniowego, Bolesławem Li-manowskim. W swych Wspomnieniach Limanowski pisze, że Czubyński doma-gał się niepodległości Ukrainy. On wła-śnie zapoznał polskiego socjalistę z za-gadnieniami kultury ukraińskiej.

Na ss. XXVI—XXVII zakradły się pomyłki wynikające z odczytania z ro-syjska nazwisk i tytułów prac ukraiń-skich badaczy. Zamiast Gołowackij po-winno być Hołowaćkyj, zaś winok Ru-synam na obżynok, nie obżinok. Za-miast — zeszyty Zbirnika ukraińskich piseń Mikoli Łysenki powinno być Zbirnyka ukrajinśkych piseń Mykoły Łysenki. Lepiej jest pisać Jan Wahy-lewycz, a nie Wagilewicz. Zamiast ro-syjskiej formy Michaił Pawlik należa-ło użyć ukraińskiej — Mychajło Pa-włyk. W odsyłaczu dnuigkn na s. XXVII