Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci ...

201
Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci pełny dostęp do spisu treści książki. Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym LITERATURA.NET.PL kliknij na logo poniżej.

Transcript of Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci ...

Aby rozpocząć lekturę,

kliknij na taki przycisk ,

który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.

Jeśli chcesz połączyć się z Portem WydawniczymLITERATURA.NET.PL

kliknij na logo poniżej.

Projekt ok∏adki i opracowanie graficzne: Tomasz Bogus∏awski

Fotografie i dokumenty pochodzà ze zbiorów prywatnych Autora

Redakcja: El˝bieta SmolarzKorekta: Barbara Bukowska-PrzychodzeƒSk∏ad i ∏amanie: Pracownia graficzna „Linus”

©© AAnnttoonnii PPaawwllaakk && TToowweerr PPrreessss,, GGddaaƒƒsskk 11999999

ISBN 83-87342-14-9

Tower Press, Gdaƒsk 1999

Prolegomena do teorii pasjansa

Kiedy spoglàdam na plik maszynopisów, w którym zamkn´∏o si´ moje nie-omal trzydziestoletnie pisanie wierszy, robi mi si´ troch´ dziwnie i nieswo-jo. Wiem, ka˝da kolejna ksià˝ka jest przekroczeniem jakiejÊ granicy, jestczymÊ w rodzaju rachunku sumienia. Ale wybór z wszystkich dotychczasnapisanych wierszy jest bardzo swoistym rachunkiem sumienia. I nie tyleprzekroczeniem granicy, co raczej zamkni´ciem, podsumowaniem jakie-goÊ etapu ˝ycia. Ta ÊwiadomoÊç napawa mnie strachem.Uk∏adajàc wybór wierszy postawi∏em si´ w roli badacza. Tyle tylko, ˝eprzedmiotem badaƒ nie jest Êwinka morska, a ja sam sprzed lat trzydzie-stu, dwudziestu, dziesi´ciu... A wi´c same narzucajà si´ przeró˝ne pytania.Na przyk∏ad, czy ja w jakiÊ sposób si´ zmieni∏em, czy tylko Êwiat wokó∏jest dziÊ inny ni˝ ten z poczàtku lat siedemdziesiàtych. Czy zbuntowanym∏ody ch∏opak sta∏ si´ zgorzknia∏ym, pogodzonym ze Êwiatem starym re-pem? Albo - czy goràczkowe stawianie pytaƒ (bo przecie˝ tym przedewszystkim jest pisanie wierszy) doprowadzi∏o mnie do jakichÊ odpowie-dzi?Uk∏adajàc w jakàÊ w miar´ sensownà ca∏oÊç t´ stert´ maszynopisów, czu-∏em si´, jakbym oglàda∏ film od koƒca. Ludzie chodzà do ty∏u, doros∏y fa-cet z powrotem staje si´ m∏odym, puco∏owatym ch∏opcem. Ale, co niepo-kojàce, ró˝nià nas tylko zewn´trzne oznaki starzenia - g´stoÊç w∏osówi z´bów, iloÊç i wielkoÊç fa∏d t∏uszczu na brzuchu. Tak naprawd´ jesteÊmywcià˝ tacy sami, ja-dojrzewajàcy i ja-doros∏y. W dalszym ciàgu boj´ si´ciemnoÊci nieznanych bram, w dalszym ciàgu szukam bezpiecznychprzejÊç przez podwórka i w dalszym ciàgu mam g∏´bokà nadziej´, ˝eÊmierç (do której teraz mi zdecydowanie bli˝ej ni˝ wówczas) oka˝e si´ ko-bietà, która zaproponuje mi ostatnià, fascynujàcà przygod´. I tak napraw-d´ stawiamy (on i ja, Antek i Antoni) wcià˝ te same, podstawowe pytania,na które, jak dawniej, ˝adnej odpowiedzi. Na czym wi´c polega dojrza∏oÊç?Czy tylko na tym, ˝e w Êlad za tymi pytaniami idzie z czasem coraz mniejzdziwieƒ?Te wiersze to coÊ w rodzaju pasjansa z twarzy, dat i zdarzeƒ. Szukaniemw sobie dzisiejszym niegdysiejszych zdziwieƒ, zapomnianego smakupierwszego poca∏unku, dotyku czyjejÊ przyjaznej d∏oni, zapachu sieni do-mu we Wrzeszczu, przypomnieniem przyspieszonego bicia serca (ze stra-

5

chu? z mi∏oÊci?). Czytajàc je po latach, ∏api´ si´ na tym, ˝e rzeczà, z którànajtrudniej mi si´ by∏o (i jest nadal) pogodziç, to odejÊcia. Nie istnieje ju˝wiele miejsc, o których pisa∏em (a skoro o nich pisa∏em, to znaczy, ˝e by-∏y dla mnie wa˝ne), umar∏o tak wielu bohaterów moich wierszy, tak wielurozjecha∏o si´, pogubi∏o w czasie (a mo˝e to ja ich pogubi∏em?). Jednychnie potrafi∏em wyrwaç Êmierci i z tym, z bólem, musz´ si´ pogodziç. Alejak wielu jest ludzi niegdyÊ bardzo bliskich, których nieobecnoÊç w moimdzisiejszym ˝yciu wcale nie boli. I jeÊli ju˝ spotykamy si´ czasem, nie ma-my sobie nic do powiedzenia. A wi´c uk∏adanie tej ksià˝eczki, jest tak˝esentymentalnà podró˝à w ból i niemo˝noÊç zrozumienia najprostszych,wydawa∏oby si´, mechanizmów ˝ycia.A z tych wszystkich pytaƒ, które wracajà, wraca te˝ pytanie najwa˝niejsze,pytanie, które postawi∏ w wierszu przed laty Adam Zagajewski: „czy umia-∏em prze˝yç zrozumieç i zapami´taç rzeczy które mnie spotka∏y“. Co jakiÊczas próbowa∏em sobie na to pytanie odpowiedzieç. Ale dziÊ, podobnie jakw latach siedemdziesiàtych czy osiemdziesiàtych, staj´ wobec niego kom-pletnie bezradny. Nie wiem, czy umia∏em prze˝yç, prawdopodobnie umia-∏em zapami´taç. Ale zrozumieç?I jeszcze jedno. Nigdy nie traktowa∏em mojego pisania, jako próby otrzy-mania przepustki do nieÊmiertelnoÊci. Nigdy te˝ nie mia∏em z∏udzeƒ, ˝ewiersz jest w stanie zmieniç rzeczywistoÊç. Zarówno kiedyÊ, jak i terazka˝dy mój wiersz jest czymÊ w rodzaju histerycznego telegramu wys∏ane-go w pustk´. Telegramu, który obwieszcza: „s∏uchajcie, jestem tu, nazy-wam si´ Antek Pawlak, jestem...“. I - to tak˝e si´ nie zmieni∏o - po wys∏a-niu tego pliku telegramów z niepokojem b´d´ oczekiwa∏ odpowiedzi.

AAnnttoonnii PPaawwllaakk

Modlitwa polska

nasz chleb powszedni milczeniapopió∏ pokory strzàsany z w∏osówszaroÊç twarzy whaftowanychw poranny t∏umbunt który nigdy nie wyp∏yniez cichej przystani cia∏mi∏oÊç rozÊwietlajàcà chwilamimartwe oczynadziej´ rozbitào twardy korpus Êwituniemoc dnia i ja∏owoÊç nocyTobie Panie sk∏adamy w darze

1977

9

***

tobiedziewczyno z cudzego oknapoÊwi´cam mojejesienne masturbacje

1972

10

***

przez moje miastobez przerwy przeciàgajà pochody demonstrantówmijajàc si´ w ciszykiedy wychodz´ z domumusz´ bardzo uwa˝açaby nie przy∏àczyç si´do niew∏aÊciwej demonstracjijest to tym trudniejsze˝e dawno ju˝ wysz∏y z u˝ycia transparentyi nikt nie wznosi okrzyków

11

***

na przyk∏ad tamten wieczórkiedy mówi∏em cidzi´kuj´ ˝eÊ mi si´ odda∏ana tym sk∏adzie drewnanieopodal naszego browarui choç to by∏o tak szybkodzi´kuj´ ci za to przed chwilà

na przyk∏ad tamten dzieƒkiedy piliÊmy piwo w Akwariuma pod Êwiat∏ami zatrzyma∏a si´ odkryta ci´˝arówkawy∏adowana po brzegi trumnamii ten strach jakim Olo zareagowa∏na ten widok

na przyk∏ad ca∏e ˝ycieczas odmierzany niecierpliwymzerkaniem na zegareki ta szufladask∏ad moich wierszyi mojego strachu

na przyk∏ad nasza Êmierçdo której przygotowujemy si´ ju˝ terazaby nam nie wypad∏a Êmieszniea w miar´ mo˝liwoÊci tragicznie

12

Czynny ca∏à dob´

bezmyÊlnie krà˝ymy po tym najwi´kszym supersamie Êwiata przy placuAndrzeja Bursy

moja dziewczyna nie zgadza si´ ze mnà twierdzàc ˝e jest on najwy˝ej najwi´kszy na naszym kontynencie mówi ˝e Amerykanie majà napewno wi´ksze

ale zbywam jà czymkolwiek - bo czy to jest a˝ tak istotne - i dalej snuje-my si´ sennie wÊród prze∏adowanych stoisk

˝yletki trutki na szczury arszenik Êrodki nasenne i odpryski luster w któ-rych ona wcià˝ si´ przeglàda przystajàc

pieszczotliwie g∏aszcz´ solidne butle z gazem które nie wiem dlaczegoprzypominajà mi pociski które nie zdà˝y∏y wybuchnàç - spóênionebomby zegarowe

zatrzymuj´ si´ przy jednej z pó∏ek i bior´ do r´ki paczk´ torów kolejo-wych jednak odk∏adam je spiesznie gdy tylko mój wzrok napotyka nakarcàce spojrzenia stra˝ników sklepowych

mijajàcy mnie w∏aÊnie z prawa Rafa∏ Wojaczek (którego nie by∏o) szarpiemnie nagle za r´kaw koszuli

„te no gdzie sà te ostre no˝e” - krzyczy mi nerwowo do ucha i zaraz po-tem podbiega do migoczàcej w dali ekspedientki

„pani pozwoli jeden z tych wijàcych si´ sznurów od bielizny” ale ja ju˝dalej nie s∏ucham odwracam wzrok od niego

patrz´ ze zdziwieniem jak Witkacy o m´tnych oczach od godziny cierpli-wie przebiera w skrzyni z przecenionymi rewolwerami

i kiedy tak stoimy patrzàc tam mijajà nas brzydkie dziewczyny w wytar-tych spódniczkach których jeszcze nie unosi∏y na ˝adnej prywatce

potràcajà nas co chwila nieogoleni lecz wielcy wodzowie i ich adiutanciw eleganckich mundurkach

widz´ ma∏ego cz∏owieka który z niepokojem spoglàda w kierunku usta-wionych na horyzoncie kas chowajàc do r´kawa bardzo g∏´bokie jezioro

ale najbardziej niepokojàce sà puste stoiska na których - jak informujekartka szczelnie wype∏niona czytelnym pismem - brakuje tylko chwilo-wo mostów na rzece dziesiàtych dwunastych i czwartych pi´ter orazokruchów szkie∏ od okularów i od zegarków

i to nie màci wspania∏ej harmonii sklepu bowiem dowiozà je ju˝ nied∏ugo

13

puco∏owaci jak ja kierowcy wielkich ci´˝arówek które tak zgrabnieparkujà na przestronnych podjazdach zaplecza

zm´czony brakiem zdecydowania opuszczam jasne pomieszczenie su-persamu i wsparty na ramieniu dziewczyny rozplàtuj´ sup∏y ulic

zdajàc sobie spraw´ ˝e najtrudniej dotrzymaç s∏owa danego sobie wróc´tu dopiero jutro kiedy tylko nakarmi´ mojà maszyn´ do pisania Êwie-˝ym mi´sem wiersza

14

***

pewnego wieczoru gdy zm´czenile˝eliÊmy na ˝elaznym hotelowym ∏ó˝kuobserwujàc idàcych w dole ˝o∏nierzypowiedzia∏a mi na uchow tych plecakach nikt ju˝ nie nosi bu∏awya tylko rozpaczliwe listy do domuw tych plecakach które dêwigajà z takim trudem˝aden nie trzyma ju˝ serca najwy˝ej plik pornograficznych fotografii

15

***

z cytatem emigracyjnego poety w kieszeni p∏aszczapróbuj´ dotrzeç do g∏ównego skrzy˝owania tego miastatramwaje goràczkowo szukajà zajezdni za ka˝dymzakr´tem szyn kolorowe neony nawo∏ujà dowzmo˝onej czujnoÊci w imi´ odwiecznych idea∏ówBoga Honoru i Ojczyznypos∏uchaj Anno - trzecia wojna Êwiatowarozpocznie si´ w∏aÊnie teraz mamy jeszczetroch´ czasu aby podpisaç pakt o wzajemnejagresji w przeddzieƒ katastrofy któramo˝e si´ w ka˝dej chwili wydarzyç mówi´- ufa∏em tylko tobie w ˝yciui mojej szufladzie lecz ona mo˝e Êwiadczyçtylko na mojà niekorzyÊç pos∏uchaj Anno -jeszcze mamy czas na naszà modlitw´koÊcio∏y i hotele sà czynne...wkraczajmy ostro˝nie w er´ wyzwolonego ognia

16

Nastrójcie mnie jak najÊwiàteczniej

pierwszy maja to dzieƒ w którymca∏e rodziny odbywajà swój pierwszywiosenny spacer dzieci machajàchoràgiewkami a samotni m´˝czyêniidà napiç si´ piwa dzieƒ w którymdoskonale prosperuje strzelnicaWojciecha M. a w kawiarniach nie mo˝naznaleêç wolnego stolikamiasto obanda˝owane transparentamio treÊci zasadniczo s∏usznej i tylkoten rozwieszony na budynku sàdubrzmi jak sentencja wyrokujest to poza tym dzieƒ ludzi pracyi kie∏basek z ro˝naa liczniejsze ni˝ zwykle patrolemilicji podkreÊlajà tylkoradosnà atmosfer´ Êwi´ta

17

W pó∏ podj´ta, w pó∏ przerwana

Markowi Podgórczykowi

czy moja krew krew moich przyjació∏czy moje nasze ich cierpienia czywychudzeni ludzie Êcigani przez nas za swojemyÊli którymi chcieli wznieÊç si´ ponadciebie czy przez nas wznoszone i przez naszapalane wysokie stosy nad którymi ich duszeczy ksià˝ki które skazaliÊmy na milczenie z bólembo wiedzieliÊmy ˝e by∏y màdre by∏y prawdziwe˝e by∏y pi´kne czy okna które kazaliÊmy zamurowaçaby lepiej widzieç dany nam twój Êwiat czy to ˝enie tknà∏em w swoim ˝yciu ˝adnej kobiety a tak˝enie zrobili tego i ci i tamci czy chleb któregoodmawialiÊmy sobie czy bicze którym kazaliÊmyraniç nasze obola∏e cia∏a czy wojny w których mieczprzybiera∏ z wolna kszta∏t krzy˝a czy nasze stopyprzepocone i zdarte do krwi na pielgrzymkach procesjachi stacjach m´ki czy to wszystko i jeszcze par´ sprawo których nie pami´tam lub które pragnà∏emzapomnieç czy wszystkie te rzeczy które przerastajàmój ograniczony umys∏ czy

18

Mo˝e wystarczy zamieszkaç w ciszy

nie odpowiadaj na telefony pozwólw spokoju spoczywaç s∏uchawce nie odpowiadajna walenie w drzwi na deszczbez przerwy pukajàcy do okna postaraj si´nie widzieç ∏ez na twarzach przyjació∏ i takci´˝kie od liter listy wypadajà z ràkkiedy posuwamy si´ ostro˝nie po histerycznychmostach rozwieszonych pomi´dzyoddechami a nieprawdziwe myÊli odgadywanezanim zdà˝à si´ pojawiç nie sà ju˝wyzwaniem Êwiata radoÊç która przecie˝powinna byç gdzieÊ w nas skoƒczy∏a si´ z chwilàgdy powiedzieliÊmy sobie pierwsze s∏owa o mi∏oÊciale pos∏uchaj - mo˝e uda si´ jeszczeuratowaç coÊ z walàcego si´ Êwiata który chcieliÊmybudowaç od nowa mo˝e wystarczy tylko zamieszkaçw ciszy wi´c nie odpowiadaj na ˝adne telefony

19

***

˝aden ch∏opak nie jest wart twoich ∏ezjeszcze nie jest za póêno wi´c rzuç to wszystkozniszcz stary album z fotografiami którynie pozwala ci zapomnieç chodê ze mnài nie oglàdaj si´ za siebie co prawdanie jestem w stanie daç ci nic nowego oprócztych paru ulic i wierszy ale przecie˝ten Êwiat mo˝e si´ jeszcze okazaç najwspanialszymze Êwiatów a w s∏owach tych nie musibyç wcale ironii i chocia˝ dobrze wiem ˝e tomo˝e okazaç si´ naszà kolejnà pomy∏kài obudzimy si´ nagle w p´dzàcych pociàgachze ÊwiadomoÊcià ˝e dojedziemy tylko do M∏awymówi´ ci rzuç to wszystko i spróbuj pójÊç ze mnà

20

***

czy macie tu swoich zmar∏ych czy macie tukogo odwiedzaç nasza ojczyzna jest tamgdzie nasze groby - mówi stara kobietamijajàc nas w ciemnej alejce; ale my przecie˝jeszcze ˝yjemy - odpowiadasz jej kurczowoÊciskajàc mojà r´k´ - pójdêmy ju˝ stàd niechnie palà nam lampek my jeszcze ˝yjemy

naród który przesiaduje na cmentarzach nie mo˝ebyç zdrowym narodem mówi´ gdy wycofujemy si´w kierunku wyjÊcia na dziwnie puste o tejporze ulice ci wszyscy ludzie którzy spacerowalibytu ka˝dego innego dnia palà dziÊ swoje lampki -jeszcze nie dla nas s∏uchaj czy dla nas- jeszcze nie dla nas

czy macie tu swoich zmar∏ychnasza ojczyzna jest tam gdzie nasze grobypowtarza∏ pijany m´˝czyzna wymiotujàc na brudnàpod∏og´ tramwajumijany cmentarz wyglàda∏ jak lunapark

21

Zas∏oƒ mi oczy

dzieƒ dobry pani - powiedzia∏ do mnie umar∏yw szpitalnym szlafroku a zresztà mo˝eto wcale nie by∏ umar∏y lecz skorotak o nim pomyÊla∏em to umrze niebawemale nic nie mówiàc mu o tym szybko go wyminà∏emju˝ tyle godzin krà˝´ po tym szpitaluw poszukiwaniu przyjaciela czekajàcego pod drzwiamiswojej umierajàcej dziewczyny na ostatnie s∏owolekarza dy˝urnego i w∏aÊnie wtedypomi´dzy mlecznym oknem a wózkiem inwalidzkimnie mogàc ju˝ znieÊç wszechogarniajàcejatmosfery Êmierci okruchów Êmierci wirujàcychwokó∏ mnie obrazu szpitala wiecznie uÊmiechni´tychsióstr mi∏osierdzia czekajàcych na ch∏opcagodziny szesnastej i wieczorny seans kinowylekarzy wcià˝ biegnàcych po nieskoƒczonych korytarzachz sekcji zw∏ok na sekcj´ zw∏oki miasta b´dàcego moim jedynym ˝yciem i jedynàÊmiercià którà ju˝ dzisiaj wyczytuj´ z jego ulicw∏aÊnie wtedy tak bardzo chcia∏em si´ znaleêçnagle przy tobie i wpatrujàc si´ w przymkni´teoczy umierajàcej dziewczyny mojego przyjacielabiegn´ do ciebie mówiàc - zas∏oƒ mioczy zas∏oƒ mi miasto i szpital i Êmierçzas∏oƒ mi te˝ ˝ycie

22

***

intymnoÊç naszych rozmów nie by∏a nara˝onana niedyskrecj´ aparatów pods∏uchowych iwtedy nasza mi∏oÊç by∏a jeszcze pi´knaprzynajmniej tak mówili ci starzy ludziemieszkajàcy dwa pi´tra ni˝ej pami´tam ˝emówiliÊmy sobie s∏owa które mo˝na by spisaçw najpi´kniejsze poematy a terazw moim pokoju trzeba zachowaç cisz´je˝eli chce si´ ˝yç zresztà i taks∏owa powoli tracà swoje znaczenia i nagiekulà si´ w kàtach kuchni z tamtych czasówpozosta∏o nam tylko patrzenie sobie w oczyi mi∏oÊç uprawiana w Êmiertelnej ciszy

23

Emigranci polityczni wracajà do Grecji

przyjecha∏em do tego kraju prosto z górpe∏en goryczy nieudanego rewolucjonisty lecz tak˝ewiary ˝e pobyt tutaj b´dzie tylkookresem przejÊciowym nie zna∏em wtedy˝adnego s∏owa w waszym j´zyku dziÊ potrafi´ nawetpowtórzyç to przekl´te - chrzàszcz brzmi w trzcinie -zostawi∏em tu dwadzieÊcia kilka latmojego jedynego ˝ycia zdrowie i komunizmprzez który musia∏em opuÊciç mój krajteraz mog´ myÊleç ju˝ tylko o winnicachi s∏onecznych górach Grecji godzinami wystawaçna korytarzach ambasady staraç si´ namówiçmojà polskà ˝on´ i polskie dzieci które nie znajàani jednego s∏owa w moim j´zyku aby zechcia∏ywyjechaç ze mnà i mog´ jeszcze przypominajàc sobies∏owa dawno zapomnianej modlitwy ˝a∏owaç ˝e mój pociàgodchodzi o te dwadzieÊcia par´ lat za póêno

24

***

nie mo˝na si´ ciàgle cieszyç jak dzieckowi´c przyst´pujàc do mnie po kolejne s∏owo czypoca∏unek musisz mieç pe∏nà ÊwiadomoÊç tego ˝e ci´w koƒcu zabij´ ˝e jestem twoim powolnym mordercàktóry b´dzie ciebie zabija∏ przez te wszystkie dniczy lata kiedy b´dziemy razemmówi´ ci to wszystko gdy˝ jest ciàgle przed namifurtka niewypowiedzianych s∏ówprzez którà w ka˝dej chwili któreÊ z nasmo˝e si´ jeszcze wycofaç

25

Du˝ym krokiem przez sen

uszanuj sen ˝o∏nierzaw przedziale drugiej klasynocnego pociàgunad tym snem trzeba du˝ym krokiemnie p∏oszàc goto mi∏oÊç do ojczyzny pomieszana z piwemkupionym w WARSIE za grosze ˝o∏duwywo∏uje ten dziecinny uÊmiechna tle pomi´tego munduruuszanuj wi´c jego sen du˝ym krokiempomyÊl ˝e równie dobrzeto mog∏eÊ byç ty gdyby nieznajomy lekarz lub˝e dosta∏eÊ si´ na studiawe w∏aÊciwym czasie

26

Kilka s∏ów pod murem kliniki

tak po prostuda∏eÊ si´ zamknàç w szpitalu na szczycie stromej ulicychocia˝ mówiono abyÊ nigdy nie chroni∏ si´pod opiekuƒczymi skrzyd∏ami zak∏adów psychiatrycznychgdzie jedynà jaÊniejszà chwilà dnia jest dobry uÊmiechsiostry Teresy kiedy w po∏udnie przynosi plik listówa potem rozsy∏a do nas wszystkich rozpaczliwekomunikaty o stanie twojego zdrowia

nie pytaj dlaczego ona nie widzi w tobie m´˝czyznynie pytaj dlaczego wszyscy lekarze tutaj chcielibyabyÊ zapomnia∏ o alkoholu bia∏ych tabletkachniepokoju kobietach nie b´dàcych w stanie daç cinic wi´cej oprócz rozsuni´tych ud i o wierszu który móg∏ byçtwoim ostatnim wierszem nie pytaj o nic patrzàc bowiemna ciemnà Êcian´ kliniki mog´ ci tylko powiedzieç ˝e mojemiejsce jest obok ciebie ˝e sàsiednie ∏ó˝ko powinno byç moim∏ó˝kiem ˝e jesteÊ tam i za mnie aby zapomnieç ˝e Êmierçby∏a dla nas tylko przygodà w którà chcieliÊmy wyruszyçpo nowe wra˝enia które mo˝na potem opowiedzieçprzygodnie poznanej dziewczynie ˝e Êmierç by∏a dla nastylko modlitwà wyznaniem wiary z∏o˝eniem d∏oni i nieustannymruchem warg z którego nawet nie zdawaliÊmy sobie sprawy

moje miejsce jest przy tobie i powinniÊmy teraz spoglàdaçna siebie ze strachem z sàsiednich ∏ó˝ek zastanawiajàc si´który z nas ju˝ zwariowa∏ naprawd´ Êledziç na Êcianiecienie tych wszystkich którzy byli tu przed namii staraç si´ tylko dla siebie schwytaç najpi´kniejszy uÊmiechsiostry Teresy tak jak si´ chwyta motylelub jak tonàcy brzytwy

27

***

kiedy tak idziesz przez wrogie ci miastopieszczàc w chlebaku kupionà za ostatnie pieniàdzebutelk´ wina której nie masz z kim wypiçprzystajesz pod oknem dziewczyny którà kiedyÊobdarowa∏eÊ imieniem Akme chocia˝ dobrze wiedzia∏eÊ˝e nie ma takiego imienia a raczejjest to okreÊlenie pewnego stanu lecz s∏owo tonios∏o w sobie niewyt∏umaczalnà w tej chwilitajemniczoÊç Wschodu i niepokój nocy wi´ckiedy tak pieÊcisz w chlebaku butelk´ i stoiszpod oknem Akme wiedzàc ˝e kto inny ju˝ spija tamtwojà kaw´ i jej wargi (te i te) nie szukajgoràczkowo ostatnich groszy w kieszeni p∏aszczabo nie jest to sytuacja z której mo˝na wybrnàçtak po prostu jednym ci´ciem ˝yletki a tak˝enie pij samotnie w przygodnie napotkanej bramiezresztà i tak coraz trudniej je spotkaçw tych nowych dzielnicach szczelnie otaczajàcychmiasto przecie˝ wiesz ˝e moje okno p∏onieprzez ca∏à noc jest jak morska latarnia wi´ca ka˝dej porze dnia i nocy mo˝esz wp∏ynàç cichodo mojego pokoju i stawiajàc butelk´ wina na stolepowiedzieç - jestem tak samo samotny jak ty

28

***

wyrzucona przez okno p´dzàcego pociàgufiranka jak sztandar wiedzie nas ku nowym Êwiatomnowym làdom które równie dobrzemogà nazywaç si´ S∏upsk czy Inowroc∏awi tak ju˝ b´dzie zawszezawsze b´dziemy obijaç si´ o trzydziestoletnie granicez dokumentami gotowymi do okazaniaz biletami gotowymi do kontrolize s∏owami które z trudem torujà sobie drog´przez ÊciÊni´te gard∏ai zawsze b´dziemy wracaç z naszych nowych Êwiatówbogatsi o kolejne dworcowe bufetyspokojniejsi o ciche stacje codziennej m´ki przebudzeniai pewniejsi o wcià˝ rosnàcà liczb´ kilometrów

29

S∏owicza pieʃ zielonego magazynu

nazywasz si´ Andrzej Januszko nazywasz si´Marek S∏owikiewicz jesteÊ tylko zast´pcà magazynieraw zielonym magazynie jej oczuz wprawà poruszasz si´ mi´dzy woskowymi figuramiostatnich dni lata pierwszych dni jesienizagrzebany w stosach faktur z uchemwtulonym w tranzystorowe radio nadajàcetajne wydanie „Radiokuriera” potrafisz ju˝ tylkopisaç histeryczne listy jakbyÊ chcia∏ ˝yciewygraç znaczonymi kartami wspomnieƒ potembierzesz gitar´ i grasz stary motyw na jednej struniena cienkiej strunie litoÊci

nazywasz si´ Andrzej Januszko nazywasz si´ MarekS∏owikiewicz masz tysiàc innych imioni nazwisk masz wiele twarzy których nawetnie potrafi´ zliczyç jesteÊ tylkozast´pcà magazynieraw somnambulicznych wizjach biegniesz pustà pla˝àpieÊcisz zielony magazyn jej oczu ca∏ujeszwoskowe figury prze∏omu dwóch pór rokuw tym Ênie listonosz przynosi polecony list sercadajàcy ci upragniony awans na g∏ównego magazynieradotychczasowego magazyniera stawiasz pod mur którynagle wyrós∏ na tej pustej pla˝y i wznosisz d∏oƒ stojàcna czele podr´cznego plutonu egzekucyjnegokiedy jà opuÊcisz gruchnie karabinowa salwa oklasków

nazywasz si´ Andrzej Januszko nazywasz si´ Marek S∏owikiewiczprzecierasz oczy jednej ze swych stu twarzy˝a∏ujesz ˝e wszystko to jest tylko snemprzechadzajàc si´ po przestronnych halach nucisz smutnos∏owiczà pieʃ zielonego magazynu ∏udzàco przypominajàcàprzebój dyskotek ostatniej zimynosisz w sobie ostatnià kropl´ nadziei choç

30

twoja poczta polowa uparcie odmawia odpowiedzina rozpaczliwe proÊby o wy˝szà stawk´ zaszeregowaniajesteÊ tylko zast´pcà magazyniera

31

***

to co istnieje mi´dzy nami a co ty nazywasz mi∏oÊciàjest jak sp∏acany w nieustannych ratach d∏ugs∏owa gesty i mi∏oÊç którymi obdarowujemy si´po kàtach po bramach w wypo˝yczonych na par´ krótkichchwil mieszkaniach i ciàgle dr˝àc ze strachuprzed spóênionym przechodniem dzwonkiem u drzwicieniami m´˝czyzn z którymi kiedyÊ ty i kobietz którymi kiedyÊ ja przed dzieckiem które mog∏obyto wszystko jeszcze bardziej skomplikowaç w ciàg∏ejniepewnoÊci bo mo˝e drugie z nas tylko gra dlaosiàgni´cia tych paru chwil kiedy wydaje si´ nam˝e stanowimy jedno i ju˝ nawet trudno jest nam uwierzyç˝e inni po prostu gaszà Êwiat∏o w swoim pokoju

32

Jeszcze jesteÊmy razem

Wojtkowi Soko∏owskiemu

w nocnej taksówce gdy s∏uchamjak opowiadasz o swoim Êlubie który b´dzieju˝ nied∏ugo i pytam co b´dzie staryco b´dzie dalej czy nasze nast´pne spotkanianie b´dà ju˝ tylko jak listy w którychjest coraz mniej nas a corazwi´cej s∏ów o nas

na spakowanych walizkach poÊród dziwnie pustegoo tej porze peronu kiedy obaj jeszcze marzymyo bilecie do Auroville tego wspania∏ego miastaw Indiach gdzie podobno jest ju˝ prawdziwy komunizmi pytam czy pojedziemy tam jeszcze kiedyÊ czy dana namjest chwila ciszy i skupienia w olbrzymiejkuli Matrimandir

na tym samym dworcu w tej samejchwili na peronie z którego zarazodejdzie twój ostatni pociàg wy∏aniajàcy si´ju˝ teraz z nocy albo z tunelu gdymówisz - by∏eÊ wspólnikiem moich licznychobsesji teraz ju˝ tylko powracamy do ˝yciadocieramy si´ powoli jak nowy samochód alejeszcze jesteÊmy razem

33

***

leniwie przeglàdam list´ poleg∏ychw prasowych polemikach na temat roliliteratury przerzucam bia∏e stronytygodników i w pewnym momencie spostrzegam˝e jestem pusty jak ksià˝kistarych poetów chorujàcych naci´˝kà chorob´ wiejskich pejza˝yumierajàcych na przewlek∏epocztówki z Pary˝a i Rzymu wi´codk∏adam wszystkomoje cia∏o odmawia mi pos∏uszeƒstwai czuj´ si´ nagle jak go∏àbpe∏en l´ku przestrzenibyç mo˝e Êpi´ jeszcze lub tylko umar∏em

34

Wy

wy którzy nie potrzebujecie ˝adnego azyluoboj´tnie mijajàcy otwarte rany bram jakbyÊcie nigdynie pomyÊleli ˝e mogà tak˝e s∏u˝yçdo panicznej ucieczki nie znajàcy nocnych koszmarówi bezsennoÊci Êledzàcy z zapartym tchemkolejne etapy WyÊcigu Pokoju jakbyto by∏ jedyny wyÊcig jakby nie by∏owyÊcigu ze Êmierciàwalk zapaÊniczych z samym sobàg∏´boko wierzàcy ˝e nie b´dzie ju˝ wojnyjakbyÊcie nie zdawali sobie sprawy ˝e trwanieustajàca wojna we wn´trzu ka˝dego z nasw której co par´ sekund ginà bohaterowiewielkich myÊli i tchórzliwi dezerterzy spekulacjiwy którzy nie potrzebujecie ˝adnego azyluktórzy nigdy nie spoglàdacie z t´sknotà na oknazak∏adów psychiatrycznych ostatnich oaz spokojulub na ostrza ˝yletek jedynà realnà granic´nigdy te˝ nie zauwa˝ycie mojej zgarbionej sylwetkiprzemykajàcej pod Êcianami kamienic ku tej samej mgle

35

***

dziÊ w po∏udnie to miasto podci´∏o sobiepodmiejskie ulicetu ju˝ nie pomogà nawet opatrunki transparentów powiedzia∏pijany kierowca autobusu bioràc mnie za kobiet´mylàc ciàgle dêwigni´ zmiany biegów z moimlewym kolanem gdy mijaliÊmy plakat „LODREIPEINA -jedyny skuteczny lek przeciw cià˝y (zastosowanieczytaj wspak)” a tymczasem miasto umiera∏o w goràczcebiblioteka KUL-u p∏on´∏a wed∏ugnajlepszych wzorów biblioteki aleksandryjskiej gangrena dotar∏atrolejbusem linii numer w sam Êrodek Alei Rac∏awickichw chwili gdy jednà nog´ postawi∏em na stopniupociàgu poÊpiesznego relacji Zagórze-Warszawai zastanawia∏em si´ czy czasami nie wróciçdo willi na Morzyckiej i powiedzieç Majce ˝e i taknic nie poradzi wi´c mo˝e pojedzie ze mnà do Wojtka lubmóg∏bym spróbowaç dotrzeç do Anity która ma w ˝y∏ach krew˝ydowskà otrzymanà w spadku po babci od stronyi umówiç si´ z nià co do tego dziecka które mieliÊmy mieçaby z∏àczyç mnie z narodem wybranym lecz miastoju˝ wi∏o si´ w konwulsjach konduktor zatrzaskiwa∏ drzwiprzyciskajàc do piersi ˝ywoty wszystkich Êwi´tychwyrwane w ostatniej chwili z p∏onàcej biblioteki jakby tomog∏o nam pomóc wi´c tylko zdà˝y∏em napisaç pocztówk´ do Joliw tym du˝ym szpitalu skazanej na towarzystwo starej kobietyktóra wcià˝ opowiada ˝e jeszcze by chcia∏a lecz ju˝ nie mo˝ebo jej zaros∏o wi´c jak i stojàc na stopniach pociàgurzuci∏em ostatnie spojrzenie na miasto które odje˝d˝a∏omyÊlàc jak to dobrze ˝e wys∏a∏em pocztówk´ gdy˝ mówiono mi˝e w tym mieÊcie listy dochodzà otwarte a potem w przedzialem∏ody milicjant krzycza∏ do konduktora aby zatrzyma∏ tencholerny pociàg bo w∏aÊnie otrzyma∏ wiadomoÊç ˝e przyjecha∏okilka ci´˝arówek z ekipà Êledczà i musi wracaç pomyÊla∏emwtedy ˝e nie wszyscy jeszcze wierzà w samobójstwo Lublina

36

***

wiersze które wioz∏eÊ przez par´ granicdnia i nocy pod podszewkà kory mózgowejtak jak przemyca si´ czasamiw drugim dnie walizkilub pod podszewkà p∏aszczawiersze które napisa∏eÊ w du˝ym niepokojui których by∏eÊ jedynym czytelnikiemostatnie wiersze minionego roku którychmimo wysi∏ków nie potrafisz zrozumieçbo to co napiszesz jest cz´sto proste dla nicha be∏kotliwe dla ciebie lub odwrotniea wi´c te wszystkie maszynopisy przepisywane w poÊpiechujakbyÊ ba∏ si´ ˝e potem mo˝e ju˝ byçza póêno wr´czasz w tej chwili jedynemuprzyjacielowi który jest te˝ twojà ostatniàszansà na zrozumienie Êwiata

37

***

tutaj jest wszystko jak by∏omo˝e tylko spad∏ Ênieg i wcià˝ dalejod cz∏owieka do cz∏owiekana wieczorach autorskich zarzucajà mi pesymizmi fascynacj´ poezjà amerykaƒskà a przecie˝znam jà tylko z przek∏adów jak Ameryk´Los Angeles w którym przewijasz cudze dzieckojest dla mnie równie abstrakcyjnym poj´ciemjak piek∏o pi´kno i par´ innych mitówod przesz∏o pó∏ roku próbuj´ odnaleêç siebiew wynaj´tych mieszkaniach przy wcià˝ zmieniajàcych si´dekoracjach za oknem kobiety które czasem zapraszamwypytujà mnie o Boga jakbym by∏ jego dobrymznajomym i nawet nie próbujemy przejÊç tamgdzie nie potrzeba s∏ów przyjacielezostawiajà tu swoje ma∏˝eƒskiek∏opoty i ˝aden nie przychodzi po odbiórmoje cierpliwe uszy zarastajà powoli kratkami konfesjona∏u

tutaj jest wszystko jak by∏o mo˝e tylko spad∏ Êniegi b´d´ próbowa∏ wymyÊliç sobie jakàÊ mi∏oÊçparu przyjació∏ ciep∏y p∏aszcz

38

PrzejÊcie wzbronione

Leszkowi Szarudze

1.kilka lat temu w Berlinie Wschodnimoglàda∏em zachodnioniemieckà telewizj´- w tym mieÊcie dachy przebito podwójnymszpalerem anten a dzienniki telewizyjne obupaƒstw niemieckich nadawane sàbezpoÊrednio po sobie -tego dnia pokazywano dokumentalny filmna którym ludzie poruszajàcy si´ jak automatywznosili mur który rozorywa∏ miastom´˝czyêni o krzepkich d∏oniach i surowych twarzachp∏aczàcy mi´dzy ka˝dà k∏adzionà ceg∏à

2.Aksel B. pokazuje przez oknoswojego mieszkania blizn´ murumam trzydzieÊci lat - mówi - ˝on´ i psawkrótce b´d´ mia∏ tak˝e dzieckomoi rodzice nie ˝yjàmoi rodzice mieszkajà z tamtej strony prawdyktórej nie przeskocz´w tym kraju a przecie˝za granicànie widzia∏em ich od kilku lat i wiem˝e ju˝ nigdy nie zobacz´kiedyÊ Êni∏em ˝e jestem wielkim srebrnymbombowcem nadlatujàcym cicho nad cienkàwstà˝k´ biegnàcà w poprzek miasta

ostatnio ju˝ nawet snynie przychodzà do mnie

39

3.ta granica mog∏a równie dobrze przechodziç wzd∏u˝mojego cia∏a przeoraç twarz i piersi pozbawiçjednej z cz´Êci ˝yciodajnego wp∏ywupracy serca chocia˝ serce tak˝e mo˝napodzieliç a krew do prawej po∏owy cia∏aprzerzucaç drogà powietrznà lubprzez zielonà granic´ a mo˝e wstawi∏bymsobie serce zast´pcze równie dobre choçbijàce zbyt rytmicznie by prawdziwieprzez chwil´ zastanawiam si´ czy mojerozdwojone serce tak˝e przegrodzono by muremile tkanek zwalczajàc strachspróbuje udaç si´ na emigracj´ uciecz jednego mnie do drugiego ale to tylko spekulacjenie jest jeszcze tak êle rozglàdajàc si´po zat∏oczonych stolikach obcoj´zycznej kawiarniostro˝nie dotykam miejsc przez któremo˝e przebiegaç Êcigana historycznà koniecznoÊciàgranica ale nic si´ jeszcze nie rysujepo kolei sprawdzam dzia∏anie narzàdów wewn´trznychwszystko funkcjonuje normalnie sercejest tylko sercem a nie p´kni´tàstolicà jelita nie sàprzemytniczà Êcie˝kà krwi wàtroba jest tylkowàtrobà a wi´cnie jest jeszcze tak êle

4.niedzielny spacerowicz o prozaicznym nazwisku Braun(Volker) przechodzàc obok BramyBrandenburskiej ostro˝nie zerkana wielkà tablic´ ustawionà z tamtej stronynawet stàd mo˝e odczytaçile osób zastrzelono podczas próbyzmiany skóry

byç mo˝e w tej chwili zdaje sobie spraw´˝e wielka tablica powoli staje si´ tabliczkà

40

mno˝enia z której jutro b´dà przepytywa∏ydzieci bawiàce si´ dziÊ na Alexanderplatz

5.jeszcze raz z niepokojem dotykam w∏asnego cia∏apróbuj´ odwa˝nie spojrzeç w przysz∏oÊçczy b´dzie bola∏o gdy wbijà w me piersipierwsze s∏upy graniczne

sierpieƒ 1976

41

***

Êmierç jest czymÊ co nas nie dotyczyprzemyka tylko cicho obokotulajàc nas swym ciep∏ym ch∏odemÊmierç jest czymÊ co nas nie dotyczyprzebiega tylko nocà pod oknem na palcachszepcàc nam swoje imi´

samotni umarli jak skrzypcezamkni´ci w futera∏ach trumienpouk∏adani jak sztuçce umarliw szufladach masowych grobów- jeszcze i ju˝ daleko

Êmierç jest czymÊ co nas nie dotyczyjeszcze naszego czasu nie odmierzajàz zatkni´tymi krzy˝ami zas∏uggroby przyjació∏

42

Ukrzy˝owanie pod nieobecnoÊç kronikifilmowej

Odpowiedê panu Stanis∏awowi Stabrona wiersz „Ukrzy˝owanie”

w dwa lata póêniej daleko od Sydneynie by∏o ju˝ korwet dymiàcych w zatoce a tylkobrudny Ênieg na ulicach przykleja∏ si´do naszych butówtwarz mia∏em wtulonà w firank´ kiedystrzelano do tego ch∏opca którynie by∏ nigdy Chrystusem bo pewnienie mia∏ na to czasu w tramwaju do szko∏y

moje miasto nie odwróci∏o twarzymoje miasto nie przesta∏o istnieçmoje miasto mówi - przecie˝ móg∏ dzisiajnie wychodziç z domu

43

***

w chwilach ostatecznych sprzymierzajà si´z nami cmentarzewychodzà cicho na miastoaby zajàç strategiczne punktyparków ulic skrzy˝owaƒi cichych podwórek

jest to o tyle niebezpieczne ˝e trudnoje potem wycofaç za wysokie murypodmiejskich rezerwatówniektóre miasta poddajà si´ im bezwolnie

44

***

zaczynamy si´ ju˝ rozje˝d˝açspóênione pociàgi tylko odraczajàwydane wyrokicoraz cz´Êciej stajemy naprzeciw siebieskraj peronu - stopieƒ wagonujak Andrzej na walizce pe∏nej wierszyjak Marian z teatrem w kieszeni p∏aszczabanalne po˝egnania mo˝na zag∏uszyçje˝eli jest jeszcze piwo w WARSIEje˝eli jest jeszcze sen ci´˝kiw wagonie sypialnym lub przedzialena ramieniu nieznajomej dziewczynyktóra staje si´ matkà i ˝onà

pociàgi startujàc z tego samego dworcarozrzucajà nas po ca∏ym Êwieciea obiecane listy przychodzà dzielonecoraz szerszà smugà czasu

45

Olowi zamiast wiersza

krajobraz uporczywie ucieka∏ za oknemi czu∏em ˝e d∏u˝ej ju˝ nie usiedz´na tym goràcym grzejniku a nogi tak bolà˝e nie mog∏em zdecydowaç si´ wstaç gdy z nocywytrysn´∏o miasto i dworzec ze Êwietlnà tablicà„Warszawa - dawniej E. Wedel”

by∏a szósta czternaÊcie i wreszcie mog∏em uwolniç si´od ucià˝liwego towarzystwa ˝o∏nierzywspomnieƒ Tomasza Mannado których nie mog∏em si´ zabraçwyszed∏em na niepewnà p∏yt´ dworca gdzie przywita∏ mniejasno oÊwietlony kiosk - ˝ycie i sporty˝ycie sk∏adane nocà ogromnym drukiemmi´dzy wierszami donosi - „Strajkokupacyjny zegarów”

moje obola∏e nogi skazane sà na to miastoz powodu strajku dziewczyna nie przyjdzie na spotkaniez powodu strajku rozk∏ady jazdy nic ju˝ nie pomogàa o terminie odjazdu pociàgu informujetylko Wolna Europa

lecz ludzie sà tutaj dziwnie spokojnii tylko jutro gazety zamiast nowych informacjiprzyniosà bogaty serwis nekrologów gdy˝zegarmistrze rzucajà si´ z mostów do Wis∏yjak w latach wielkiego kryzysu

samotny na Marsza∏kowskiej mam nieodpartà ochot´poklepaç Warszaw´ po plecach lecz wiem˝e wÊród jej nieprawdziwych mieszkaƒców jestemtylko w∏asnym lustrzanym odbiciem

46

Najpi´kniejsze sà chwile naszychkl´sk

po tych wszystkich chwilach szcz´Êcia i niewàtpliwychsukcesów ˝yciowych które przychodzà tak ∏atwo lubzdobywa si´ je z trudem po zdawkowych pieszczotachkobiet i nieszczerych uÊmiechach losu wi´c po tych wszystkichkrótkotrwa∏ych upojeniach budzisz si´ znowu w czterechÊcianach swojego pokoju i dochodzisz do wniosku ˝enajpi´kniejsze sà chwile naszych kl´sk kiedy tak trudnosi´ podnieÊç lub gdy si´ nawet nie chce podnosiç widzàcjak najbli˝si przyjaciele na twój widok poÊpiesznieprzechodzà na drugà stron´ ulicy a kobiety z którymidzieli∏eÊ intymne wzruszenia podró˝y przez nocplujà ci w twarz najpi´kniejsze sà chwile naszych kl´sk -mówisz - bowiem to one sprowadzajà nas do w∏aÊciwego wymiaru

47

***

g∏oÊne procesy poezji nie docierajà do nasspoza zamkni´tych drzwi sal sàdowychwi´c na rozleg∏ych korytarzach sàdukoczujemy - palàc ogniskai chciwie ∏owimy docierajàce do nas czasemszepty wyroków chcàc dowiedzieç si´ ktoskazany dziÊ zosta∏ na nieÊmiertelnoÊç

48

By∏o to chyba w 1926

Krystynie Chalimoniuk (potem Janiszewskiej)

na wiszàcych ogrodach Wiedniazapad∏ zimowy wieczórlecz kwiaty na kawiarnianych stolikachnie umierajàz tak b∏ahych powodów

gazety roznoszone przez ch∏opcaw podartych r´kawiczkachdonoszà ˝e pewien cz∏owiekb´dàcy tak˝e poetàumar∏ od uk∏ucia ró˝à

oto Êmierç godna poety -powtórzy∏aÊ za rozmarzonà bufetowàpan mecenas ostro˝nie palàcy cygarorzuci∏ w naszym kierunku ˝e podobnoma wyjÊç ustawa regulujàcaspraw´ hodowli tych kwiatów

49

Czy jesteÊ godzien

czy kochasz stolic´ która jest bijàcym sercemOjczyzny czy pociàga ci´ ona tak jak na przyk∏adkobieta czy czujesz wzruszenie na widok tej dziewczynyz rybim ogonem i z mieczem a tak˝e tej drugiejco te˝ z mieczem nad g∏owà le˝y na placu a tak˝ena widok ptaka z rozpostartymi skrzyd∏ami czy czujeszzew krwi czy wyjesz patriotyczne pieÊni po wypiciuparu kieliszków wódki czy na pó∏ce z najwi´kszymidzie∏ami naszej poezji przechowujesz mi´dzy PanemTadeuszem a Grobem Agamemnona ten pi´kny wierszzaczynajàcy si´ od s∏ów kto ty jesteÊ lub mo˝ejaki znak twój i tak dalej lecz w∏aÊciwie nie bardzowiadomo co dalej wi´c - jak myÊlisz -czy jesteÊ godzien miana?

50

***

byç mo˝e to wszystko wyczyta∏em wÊród zabawnych notatek„Dooko∏a Êwiata” czy „Wieczoru Wybrze˝a”lub sà to zapami´tane problemy przewlek∏ych artyku∏ówz ró˝nych pism technicznychktóre czasem przeglàdam w MPiK-u kiedydo rozpocz´cia seansu w kinie brakuje jeszcze pó∏ godzinya inne pisma sà ju˝ zaj´tew ka˝dym razie wiem ˝e istniejà magnetofonyna które nagrywa si´ z du˝ych odleg∏oÊci bez pomocy kablawierz´ w aparaty do wykrywania k∏amstw którewyciàgajà z nas tajemnice o wiele szybciejni˝ spowiednik i obietnica zbawieniaa jeÊli nawet nie ka˝dego staç na to kosztowne urzàdzenieto jest jeszcze skopolamina która jak mówiàdaje podobne rezultatyi jeszcze wiem ˝e sztaby uczonych w ró˝nych krajachpracujà nad teoretycznie ju˝ mo˝liwym sposobemwywo∏ywania zdj´ç zrobionych przez promienie s∏onecznena Êcianach pokoi kamienic czy ubikacjiczyta∏em o grupie angielskich uczonych którzy skonstruowaliaparat powodujàcy u cz∏owieka uczucie panicznego l´kui ˝e na razie u˝ywa si´ go tylko do rozp´dzania demonstracjiwszystkie te wiadomoÊci - zlepki prawdy z pó∏prawdàmog∏yby we mnie wywo∏aç strach i bez tego angielskiego wynalazkujednak˝e moja skromnoÊç pozwala mi zachowaç optymizmpolegajàcy na nieuzasadnionej wierze˝e te urzàdzenia nie b´dà skierowane na mnie- a w ka˝dym razie nie wszystkie naraz

51

Wszystko jest pisaniem nazwiska du˝ymi literami

gdziekolwiek jesteÊ wszystko jest poezjà;

twarze ludzi z którymi tybrudne podwórka z tymi ichgazety w których czyta∏eÊ okobiety które ciebiea ty je

wszystko jest poezjà poczàtku tygodniakiedy kioski kneblowane sà najnowszyminumerami tygodników kulturalnychwszystko jest niecierpliwà poezjà wzruszeniana widok w∏asnego nazwiska z∏o˝onegorównà czcionkà

1974

52

***

wita ci´ ¸ódê Fabryczna Gdaƒsk G∏ównyWarszawa Centralna witajà ci´ wszystkie dworcemiast do których wracasz po roku liczàcymtylko pi´ç czy szeÊç dninic si´ nie zmieni∏o miastorozk∏ada przed tobà ulicektóre znasz na pami´ç jak cia∏opierwszej - ostatniej kobietypozdrawiajà ciemne schroniska bramgdzie poznawa∏eÊ cierpki smakwina i poca∏unkukawiarnie wybiegajà tarasami na ulicei nie ma w tobie zawiÊcio kilka nowych blokówrozrywajàcych niebo

telefon na rogu po∏yka z∏otówkiale przyjaciele nie podnoszà s∏uchawekw ich ˝yciu jest miejscena twoje listy nie ma ju˝ miejscana twoje ˝yciew miastach do których bez koƒca powracaszw nie podlegajàcych dzia∏aniu czasuArkadiach dzieciƒstwajesteÊ bardziej samotnyni˝ w pustym mieszkaniutylko telefon zaufania poÊwi´ci tobiechwil´ czasutylko kasy biletowe wielkiego dworcapowitajà twój powrót -ucieczk´

1975

53

Wielka rodzina

dziewczyna zbiera deszcz mi´dzy kartki zeszytub´d´ mia∏a zasuszone krople na staroÊç - mówiuÊmiechajàc si´ - nie myÊlmy o staroÊci niemyÊlmy o Êmierci nasz czasjeszcze nie nadszed∏

nasz czas - terazkilka lat przed kolejnym koƒcem wiekuprzed nadejÊciem dobrze od˝ywionych katastrofistówprzed notatkà w gazecie zapowiadajàcàkoniec Êwiata koniec naszego Êwiata którynastàpi ju˝ dziÊ lub po nast´pnych znakachna niebie i na ziemi którewyrwà nas z odwiecznego snu o jawiekiedy rozchylajàc bia∏e wargi gazet dowiemy si´˝e Yeti jest wys∏annikiem Ênie˝nych galaktykpróbujàcych nawiàzaç z nami kontaktza pomocà tajnego alfabetu stóp na Êniegukiedy latajàce talerze b´dà làdowaçna zaoranych bruzdach naszych mózgówz g∏´bin oceanów wy∏oni si´ nagle przykrytaszklanym kloszem tajemnicy Atlantyda - wyspatylekroç wskrzeszana przez filozofów i nurkówa kolejne pokolenie rodziny Matysiaków nie b´dziemia∏o ochoty na majówk´ w nizinnych okolicachwewn´trznej emigracjiwyrazi zdecydowane poparcieodcinajàc si´ od

wszyscy jesteÊmy dzieçmi dobrej matki Matysiakowej- mówi dziewczyna zamykajàc zeszyt pe∏en deszczujesteÊmy wielkà zgodnà rodzinàMatysiaków i ka˝dy dom w tym krajujest naszym domemka˝da fabryka naszà fabrykà

54

jak ten deszcz - wszystkie jego krople - jest naszi ka˝de s∏owo wyg∏oszone z mównicylub katedry wyg∏oszone z ambonyjest naszym s∏owem naszymostatnim ˝yczeniemstoimy na rogu dwóch ulic które znajdujà si´w ka˝dym twoim mieÊcie spoglàdam w twarzchcàcej odejÊç Anny Matysiakmojej siostry w wielkiej rodziniepe∏en myÊli o nie pope∏nionym kazirodztwieostro˝nie dobierajàc s∏owabowiem ka˝de s∏owo mo˝e byç moim ostatnim s∏owemjak ka˝da myÊl i gestostatnià myÊlà ostatnim gestem

nie dokoƒczone zdanie po˝egnaniarozbija si´ o zmarzni´ty brukobserwuj´ niknàcà sylwetk´ dziewczynyzbierajàcej deszcz cisz´ nocyzak∏óca rozgrywajàca si´ w eterzeostatnia wojna ideologicznas∏owa ró˝nych prawd odbijajà si´od strz´pów ˝elaznej kurtynyraniàc spóênionych przechodniówpróbuj´ dotrzeç do cienistej oazymojego pokoju gdzie nie ma radianie dochodzà gazetynie dochodzà listyha∏as dniaszepty sàsiadów zza Êcianyi gdzie nie dotrze koniec Êwiatazb∏àdziwszy wÊród cichych uliczek

55

Niech nie odp∏ywa

nie pami´tam;to mog∏o wydarzyç si´ wsz´dzieniewa˝ny czas ani miejsce akcji(to nie tragedia antyczna - tuliczà si´ fakty)

chcia∏em ci jak najszybciej opowiedzieç siebiezbyt pr´dko wypuszcza∏em s∏owaz klatki ustzderza∏y si´ gin´∏yw g´stej atmosferzetego popo∏udniarankawieczoru

tak - bi∏em ci´ sobàale wydawa∏o mi si´ ˝e mam do tego prawogdy˝ przeÊcierad∏o nie zakwit∏o krwiàgdy˝ moja twarz nak∏ada∏a si´ tobie na inne twarzegdy˝ twoja twarz nak∏ada∏a si´ mi na inne twarze

i kiedy w tym wszystkim próbujemyodzyskaç okruch spokoju mówiszprzerywajàc parawan ciszyprzybij chmury gwoêdziami ptakówocal t´ chwil´ na zawszeniech nie odp∏ywa

56

***

to noc dr˝àcymi opuszkami palcówzdj´∏a mi z twarzy lepkà gaz´ snupytajàc cicho; Antku - czy b´d´ ˝y∏a?chwytajàc si´ ró˝nych sposobówpróbowa∏em przekonaç jà ˝e taki gdy spokojnie wtula∏a si´ w senkàtem oka dostrzeg∏emnieuchronnie zbli˝ajàcy si´ Êwit

57

Czy wymyÊli∏em sobie to wszystko

znowu zabrnà∏em w Êlepà uliczk´ dworcagdzie pozdrawiajà si´ wszystkie pociàgiaby spotkaç przyjació∏ którzyrozjechali si´ w ró˝ne strony Êwiataaby spotkaç kobiety któretraci∏em z oczu i poznawa∏emna innych dworcachw innych pociàgach

lecz nikt ju˝ nie pyta „co s∏ychaç”nikt nie mówi „kocham”patrzàc w tarcz´ wybiegajàcego w przysz∏oÊçzegara - czy zabiç czas? - zastanawiam si´ czynie wymyÊli∏em sobie tego wszystkiegoczy nie wymyÊli∏em sobie dworców pociàgów i rozstaƒlecz nie poznam w t∏umie twarzykogoÊ bez kogo nie wyobra˝a∏em sobie˝ycia jeszcze wczoraj

moje dworce; Êwiàtynie rozstaƒmisteria wielkich i ma∏ych po˝egnaƒmodlitwy nie spe∏nionych obietnic

wczorajszy przyjaciel radziodwa˝nie spojrzeç w twarzprawdzie pogodziç si´ z nieodwracalnoÊciàpewnych mechanizmów ˝yciai uÊmiecha si´ widzàcjak odchodz´ w obce miastopró˝no szukajàc resztek Ênieguw szczelinach chodnika

1977

58

***

tych kilka poÊpiesznych i ciep∏ych s∏ówktóre chcia∏byÊ rzuciç choçby w przelocie tym wszystkimktórzy wychodzàc z domu nie sà w staniepowiedzieç kiedy wrócà i czy w ogólekiedykolwiek wrócà tym co ca∏e ˝ycie z uchemprzy trzeszczàcym radiu co zrywajà si´nocà ilekroç samochód zahamuje pod ich oknema tak˝e tym którzy z obawàspoglàdajà na drzwipodajàc sobie ksià˝ki pod blatem stolikaludziom o rozbieganych nieufnych oczachdr˝àcym g∏osie i trz´sàcych si´ r´kachwydrapujàcym chwiejne inicja∏yna spoconych Êcianach cel pracujàcym przywyr´bie wiecznie zielonych lasów lubprzy budowie wcià˝ pustych szosw ka˝dej sekundzie umierajàcychze strachu o siebie i swoich bliskich

tych kilka poÊpiesznych i ciep∏ych s∏ówktóre nigdy nie przejdàprzez twoje ÊciÊni´te strachem gard∏oa których trzymasz si´ tak kurczowo jakbyrzeczywiÊcie by∏y twoim jedynym usprawiedliwieniem

59

Zanim w∏o˝´ w twoje usta pieniàdz

od pewnego czasu zaczynam obserwowaç mojego ojcazadajàc samemu sobie pytanie od czego si´ zacznieczy tkanki b´dà umieraç równomierniea˝ do koƒca lub mo˝e co umrze pr´dzej czyprawa noga na której pogrzeb przyjdà pozosta∏ekoƒczyny zresztà mo˝e byç i tak˝e najpierw umrze g∏owa i ustanie nareszcieto denerwujàce nucenie wcià˝ tej samejmelodii lecz w zamian trzeba b´dziego karmiç wysadzaç podcieraçjednym s∏owem mieç w domu dzieckodrugim s∏owem myç po ka˝dej wizycie twarz lepkàod pe∏nych wspó∏czucia poca∏unków a jeÊlinajpierw umrze serce pozostawiajàc t´ trudnàdo wype∏nienia cisz´ czy to go w koƒcu zabijeczy tylko sprawi ˝e nas znienawidzi

d∏onià ogrzewam ma∏à monet´ z orze∏kiem d∏onià spoconà ogrzewam

60

Ludzie jak sp∏oszone go∏´bie

wchodz´ w to miejsce wymyÊlonepozorne jak ka˝de miejsce które staje si´ tylko ideàuczuciem lub czymÊ podobnymdomy rozsuwajà si´ przede mnà i czuj´˝e stàpam po papierowych ulicach planu miastaa pe∏ne ptaków linie kartograficznezwisajà lekko wsparte o najwy˝sze budynkiw miejskim parku zielonej plamie na mapierozkrzyczani emeryci zlatujà si´ t∏umnie do okruchów bu∏kina mojej wyciàgni´tej d∏oni i pytam ichpytam ka˝dego napotkanego w Alejach Jerozolimskich cz∏owiekaczy d∏ugo tak musz´ iÊç jeszcze aby dojÊçdo Jerozolimy tego kraju obiecanego nam wszystkimgdzie nie p∏onà sztuczne ognie uniesieƒgdzie nie ma nieprawdziwych miasti ludzi jak ci wyci´tych z popo∏udniowych gazetw których nie ma nawet miejsca na krótki wierszi mówià byç mo˝e istniejà takie wyspy szcz´Êliwegdzie kryszta∏owe pa∏acegdzie nasze kobiety sà kobietami w których krewa ksi´˝yc nie jest tylko jarzeniowà lampàna biurku oficera Êledczegolecz nikt nie chce mi udzieliç konkretnej odpowiedzijak sp∏oszone rzuconà r´kawiczkà go∏´bierozbiegajà si´ w zau∏ki do bram nieczuli na moje wo∏aniei czasem tylko któryÊ z nich odwróci si´czy jeszcze przez rami´ powie ty Êniszsrebrne w∏osy sennych wizji oplot∏y ci´ woko∏obo nie ma ju˝ krajów obiecanychkryszta∏owych ogrodówi nagle zostaj´ sam na tej ulicy w tym mieÊciektóre ju˝ dawno przesta∏o byç miastemdopiero wtedy zaczynam rozumieç˝e nie ma te˝ Jerozolimy zosta∏y tylko Aleje

61

Ponad si∏y

dla Macieja Grzywaczewskiego

co jest Ojczyzno co jest ˝e budzisz mnierano uporczywym stukaniem do drzwiprzesy∏ajàc przez niemrawego listonoszawezwanie do Dzielnicowego Sztabu Wojskowegoczy rzeczywiÊcie musz´ podarowaç Cijeszcze dwa latastrzec przez ten czas Twych granicprzed wojskami paƒstw imperialistycznychktóre tylko czekajà by zadaç druzgocàcy ciosi ju˝ teraz zbrojà si´ w najnowszeurzàdzenia techniczne s∏u˝àcedo obni˝ania zdolnoÊci wch∏anianiajedynej prawdziwej ideologiiurzàdzenia mogàce podwa˝yçnasze bezgraniczne zaufanie do Uniwersalnego Umys∏urzàdzàcego nami z szybkoÊciàkilku tysi´cy s∏usznych decyzjina minut´ z zasady nie pope∏niajàcegopowa˝niejszych b∏´dów a drobne pomy∏kisprawi∏y ˝e ludzie w tym kraju pami´tajà tylkonazwy trzech spoÊród dwunastu miesi´cy

czy pomyÊla∏aÊ ˝e coÊ jest nie takskoro m∏odzi ch∏opcy postawieniw mojej sytuacjipodcinajà sobie ˝y∏ygotowi sà p∏aciç oficerom sztabuza krótkoterminowe odroczenialub lekarzom za chorob´mogàcà ochroniç zbawczà otoczkàkategorii D lub jeszcze lepiej E

62

dlaczego chcesz abym ba∏ si´ listonoszaktóry by∏ dotychczas mojà jedynà szansànadziejà nitkà niepewnà ∏àczàcà ze Êwiatemczy musisz nas wszystkich wyrywaç z ˝yciana par´ latna poligonyjakby nie doÊç by∏o daninyjakà zap∏aciliÊmy Tobieofiary jakà co dnia sk∏adamy z naszych bliskichktórych tak s∏usznie skarci∏aÊwp´dzi∏aÊ w alkoholizm narkomani´i choroby nerwowe (przyjaciel zrywajàcy si´nocà ilekroç samochód zahamuje pod oknem)

czy nie sp∏aci∏em ju˝ Tobie d∏uguza Êrednie wykszta∏cenie i wyrok za czynnie figurujàcy w kodeksie karnymza kilka dni przed cierpliwym i dobrymoficerem Êledczym zapraszajàcymdo nieustajàcego pasjansaz twarzy dat i zdarzeƒobiecujàcym wieloletni wyrok i to˝e ju˝ nigdy nie b´d´ mia∏ przyjació∏i mój pe∏en tytoniowego dymuoraz przyciszonych rozmów pokójb´dzie przypomina∏ s∏awnà ska∏´ R.(patrz groêne sagi ludów pó∏nocy)na której wcià˝ gasnà Êwiecei b´dzie ich coraz mnieja˝ nie b´dzie ju˝ Êwieci ska∏´ otuli wieczny mrok ciemnoÊci

za tych kilka nocy w czasie którychnie chcia∏ przyjÊç do mnie sena móg∏ byç chwilà odpoczynkukolejnym koszmarem lub i jednym i drugimjak przyp∏yw i odp∏yw morza którymóg∏ przyjÊç lecz nie przyszed∏choç tak bardzo go pragnà∏em

63

w celi numer szesnaÊcie aresztu Êledczegoza misk´ wystyg∏ej kolacjii zabrane sznurowad∏aza to ˝e choç od tamtych chwilmin´∏o wiele lat wcià˝ jeszczespotykam ludzi przekonanych ˝e jestemkonfidentem skoro uda∏o mi si´uniknàç wi´zienia

czy nie podarowa∏em Ci w zamiannajbli˝szego przyjaciela któryprzepuszczony przez magiel zaledwie parogodzinnegoprzes∏uchania budzi ju˝ tylko mojà litoÊçbo nie jest nawet godny nienawiÊcialbo tego drugiegoktóry pragnà∏ wszystkich przekonaç˝e jedynà prawdà jest Jezus a po paru miesiàcachwi´zienia zastàpi∏ go potajemniewstrzykiwanà morfinà

*mówisz ˝e powinienem nauczyç si´strzelaçsalutowaçstaç w postawie zasadniczejz d∏oƒmi równo na szwach spodnii jeszcze paru rzeczy bez którychumia∏em si´ doskonale obejÊçczy nie pami´tasz ˝e dzi´ki Tobie nauczy∏em si´ju˝ bardzo wiele˝e nauczy∏em si´ rzeczy którychnikt inny by mnie nie nauczy∏ bo urodzi∏em si´w takim domu i takiej atmosferzegdzie to wszystko by∏o nie do pomyÊlenianauczy∏em si´ paliç przychodzàceka˝dego ranka listyodmierzajàc w ten sposób kolejne dnimojego strachunauczy∏em si´ nienawiÊci i czegoÊ

64

w rodzaju przekory (?) która - byç mo˝e - ju˝ nigdynie pozwoli mi stanàç na bacznoÊçgdy zagrajà znany motyw mazurkaz okresu wojen napoleoƒskicha przecie˝ sà jeszcze tacy którzyprzy pierwszych taktach tej starej melodiiczujà drapanie w gardlei bezwiednie powstajà z miejscaby przy∏àczyç swój g∏os do chóru innych g∏osównauczy∏em si´ niewiary w s∏owo drukowaneodkàd wiem ˝e wiadomoÊci trzeba wyszukiwaçmi´dzy wierszami komentarzatak˝e niewiary w sprawiedliwoÊçsàdowych wyroków odkàd zauwa˝y∏em˝e nie kierujà si´ kodeksem karnyma dowolnie interpretowanyminteresem spo∏ecznym˝e nie czuj´ ju˝ w sobie wzruszeniagdy s∏ysz´ s∏owo POLSKA a tylkocoÊ w rodzaju za˝enowania odkàdjako szesnastoletni ch∏opak widzia∏emkolumny czo∏gów zmierzajàcych na po∏udniei nie rozumiem znaczenia s∏owa PATRIOTYZMa je˝eli nawet czasami wydaje mi si´˝e zaczynam rozumieç je to wtedygdy trzymam w go∏ych d∏oniach wyci´tàz zachodniego magazynu ilustrowanegorozmazanà fotografi´ studenta filozofiize S∏onecznej Pragi który nazywa∏ si´Jan Palach - ˚ywa Pochodnia Jesienilub gdy w pokoju mojego ostatniego przyjacielawpatruj´ si´ w smutnà twarz Aleksandra So∏˝enicynapróbujàc dopatrzyç si´ w niej z∏ai po chwili poddaj´ si´widzàc ˝e jest to niemo˝liwea w ka˝dym razie ponad moje si∏y

sà to chwile kiedy przestaj´ rozumieç siebiei wiem ˝e znikàd nie mog´ oczekiwaç pomocy

65

*a wi´c co si´ z nami sta∏oz nami wszystkimi mi∏ujàcymi Ciebieod pierwszego podr´cznikado ostatniej gazetyod pierwszego dnia ˝yciado ostatniego westchnienia rozpaczyi co si´ sta∏o z Tobàd z i s i a jprzecie˝ to wszystko od niedawnaprzecie˝ przez ca∏e stulecia wszyscy marzylitylko o tym by przelaç za Ciebieca∏e pi´ç litrów krwiby wypluç dla Ciebie p∏ucazaprzeç si´ siebie i swoich bliskichpozostaç tylko nie odcyfrowanym inicja∏emna Êcianie celina Êcianie straceƒ

chwilami do mojej sko∏owanej g∏owyzakrada si´ najprostsze wyjaÊnienie -to wszystko jest tylko kolejnym wymys∏emszkolnych podr´czników - boco innegoco innego sta∏o si´ z Tobà˝e coraz trudniej jest si´ do Ciebie przyznaçi coraz mniej jest takichktórych napawa∏by dumà fakt ˝e urodzili si´w∏aÊnie tutajwÊród nieustannie szlochajàcych wierzb

co si´ sta∏o z nami˝e nie potrafimy uwierzyç w to odwieczneuczucie mi∏oÊci do Ciebiei ka˝dy patriotyczny wiersz przyjaciela

traktujemy jak ˝artlub zaprzedanie

66

i co si´ - w koƒcu - sta∏o ze mnà˝e siedzàc nad rozklekotanà maszynà do pisaniamno˝´ pytania w nieskoƒczonoÊç a oczymoje nie wilgotniejà

i znikàd odpowiedziodwracasz si´ do mnie plecami milczeniaods∏aniajàc uÊmiechni´tà twarzspikera dziennika telewizyjnego

*powiedziano mi -oddziel;Ojczyzn´ od PaƒstwaNaród od RzàduHistori´ od zmiennych jak pogodapodr´czników szkolnychRzeczywistoÊç od s∏odkich laurekw wielomilionowych nak∏adachkneblujàcych nam mózgiPrawd´ od pobo˝nych ˝yczeƒ˚yczenia od przysz∏oÊci

...............ale oddzieliç mo˝na tylko to -odpowiedzia∏em -co mo˝e byç oddzielonebez ci´ç skalpelabez gwa∏tulekkim muÊni´ciem nadzieiktórej ju˝ nie posiadam

1975-1976

67

Âni mi si´ spokój i Krzywy Zau∏ek

J.K.

Bia∏y Murzyn nie zna snu;

rozmawia ze starà maszynà do pisaniawystukujàc donos na rzeczywistoÊçw formie autobiograficznego poematu

przeglàda pisma z ostatniego tygodniabogato ilustrowane komiksy teraêniejszoÊci

zastanawia si´ dlaczego Wieczny Tu∏acz Rudi Dutschkenie mo˝e snuç sennego ˝yciorysuz córeczkà na kolanach

zastanawia si´ dlaczego Wolfgangowi Lefevretak bardzo zale˝y na etacie uniwersyteckim

nagle spostrzega ˝e tak˝e nie jest ju˝ m∏ody(choç toku myÊli nie przes∏ania siwizna)˝e coraz cz´Êciej parali˝uje go strachgdy ma nacisnàç spust d∏ugopisuw kolejnej batalii na bezkresnych polachpierwszych stron gazet

czyta listy W∏odzimierza Majakowskiego do Lili Brikpróbuje wyobraziç sobieMajakowskiego na emeryturze(jest coÊ kuszàcego w tej wizji)

wieczorem spaceruje po parkuprowadzàc na smyczyrozleg∏à korespondencj´z w∏asnymi myÊlami

1976

68

DaliÊmy si´ nabraç

grupie poetyckiej TERAZ

nad miastem zawis∏ krzyk syreny budzàc mniez ∏agodnego snu wszelkie oznaki paniki wskazywa∏y˝e wybuch∏ alarm w Muzeum Rewolucji do któregowdarli si´ znowu poeci by∏o to o tyle wiarygodne˝e obdrapane Êciany kamienic ju˝ od dawnaoblepiane by∏y ulotkami wierszy odrzuconych przezcenzur´ wewn´trznà pobieg∏em wi´c w stron´ Placuaby zdà˝yç na czas pod zwalisty gmach Muzeumw drodze mija∏em ostatni nocny tramwaj do któregodoczepiono zaplombowany wagon w którym wódz proletariatupodró˝owa∏ kiedyÊ przez Niemcyw drodze mija∏em stare kobiety chowajàce si´ po bramachz modlitwà strachu w dr˝àcych d∏oniachw drodze mija∏em samotnych milicjantów którzy widzàcgdzie biegn´ wo∏ali za mnà ˝e ze szklanychgablot Muzeum ktoÊ wykrad∏ kilka bardzo wa˝nych barykadi nie ma ju˝ w∏aÊciwych stron po których mo˝nasi´ by∏o opowiedzieç i nikt ju˝ nie zwraca uwagina rozpaczliwe j´ki instalacji alarmowejdobieg∏em do Placu w chwili gdy przed Muzeum ustawionoparowóz dziejów na którym okrakiem siedzia∏awoskowa kuk∏a Broniewskiego deklamujàc monotonnie„UÊcisk nasz bratni od Chin po Biegun. Bój to ostatniw jednym szeregu” kiedy przebrzmia∏y oklaski i z∏o˝onowieƒce pod pomnikiem obok poeci odczytali po kilkadeklaracji i manifestów i uroczyÊcie og∏oszonoodwo∏anie alarmu z trudem zrozumia∏em ˝e by∏ totylko próbny alarm i do∏àczy∏emdo licznej grupy tych co uwierzyli -NIE MIELIÂMY JU˚ DOKÑD WRACAå

69

***

Nie znajdziemy nigdy ciszy i przystani˚ydzi Êpiewajàcy, ˚ydzi ob∏àkani...

Julian Tuwim

jasne sklepy kuszà tym wszystkim czego tynie mo˝esz mi daç z bram wywo∏ujà mniepokàtni handlarze o wystraszonych twarzachoferujàc samozaspokojenie po przyst´pnych cenachgdzieÊ w drodze przyp´ta∏ si´ nagle chudy ˚ydz du˝ym znamieniem na lewym policzkuwiedzia∏em o nim tylko tyle ˝e sprzedawa∏bia∏o-czerwone goêdziki na wszystkich grobachnieznanego ˝o∏nierza w tym mieÊcieto nie jest imi´ z krainy czarów - powiedzia∏gdy pokaza∏em mu twoje zdj´cie (ono jest po toabym coÊ wiedzia∏ o twojej twarzy gdy jà zapomnàmoje r´ce) pami´tam ˝e piliÊmy wtedy kaw´z poobgryzanych fili˝anek w jakimÊ barzei rozmawialiÊmy o ¸odzi Gdaƒsku i jeszcze parumiastach do których nie mo˝na wróciç po latachale nie o to chodzi bo kiedy znów zosta∏em sami roz∏o˝y∏em r´ce jakbym chcia∏ wznosiç nowà modlitw´do nieistniejàcego boga sta∏em si´ tylkoczwartym krzy˝em na Placu Trzech Krzy˝y

70

I Êmierç, wiele Êmierci...

Death, many death I’ll singWalt Whitman

1.za chwil´ Êliski parapetodskoczy w ty∏

spoglàdam na ruinyktóre par´ dni temuby∏y miastemspoglàdam na cienkà listw´ ulicype∏nà porzuconych w panicesamochodów

próbuj´ przypomnieç sobieskàd si´ tutaj wzià∏emw∏aÊnie tukilka pi´ter nad zapomnianà ulicàw bezruchu powietrzaw przyt∏aczajàcej ciszy porankaco mnie do tego sk∏oni∏oco tutaj przynios∏oi dlaczego akurat mnieprzecie˝ mówiono ˝e jestemdzieckiem szcz´Êcia˝e moje ˝ycie to nieustajàcepasmo powodzenia a tukurczy si´ do odleg∏oÊcikilku pi´ter

dlaczego raptemopuÊci∏a mnie intuicja którapozwala∏a wyjÊç z ka˝dej opresjimog∏em przecie˝ niczym liÊçprzebity kolorem jesieni

71

daç si´ unieÊç pierwszej fali uciekinierówpierwszemu podmuchowi histerii i z niepokojemtropiç Êlady tragediina pustych p∏achtach gazetÊledziç katastroficzne reporta˝ena ciep∏ym ekranie telewizora

2.pami´tam jak podesz∏aÊ do mniebez s∏owa sprowadzajàc na brzeg morzauj´∏aÊ mojà d∏oƒ i szepn´∏aÊtak cicho ˝e s∏owa ledwie przebija∏y si´przez szczelny p∏aszcz nocy;B´d´ nazywa∏a ci´ Kefasbowiem znaczy to ska∏aa ja potrzebuj´ opoki na którejmog∏abym zbudowaç mojà mi∏oÊçpotrzebuj´ mocnego oparcia w∏aÊnie terazkiedy przestaj´ rozumieç to wszystkoco mnie otacza i nawetlitery dobrze znanych ksià˝ekzmieniajà si´ w nieczytelne hieroglify

zostawi∏em wszystkoi poszed∏em za tobàpe∏en Êlepej ufnoÊciwiary ˝e tak w∏aÊnie trzeba

a by∏o to gdy na naszych oczachtu˝ pod przykryciem powiekumiera∏ Sopot (drugie miasto którego Êmierçwidzia∏em z bliska) ludzieporzucali dobytek i uciekalido pobliskiego Gdaƒska lub dalejw g∏àb krajuskrzynki pocztowe odmawia∏ymodlitwy milczeniawstrzymane pociàgi blokowa∏y dworzecprzesta∏y dochodziç codzienne gazety

72

a nikt nie potrafi∏ ju˝samodzielnie myÊleç

ostatnie grupy uciekinierówopuszcza∏y miastow zastyg∏e okna kamieniczaglàda∏a Êmierç

snuliÊmy si´ sennie poÊródopustosza∏ych ulic których spokójzak∏óca∏y nieliczne stadka emerytówim jednym by∏o naprawd´ wszystko jednowiedzieli ˝e jest za póênoaby rozpoczynaç wszystko od nowawÊród oboj´tnych sàsiadówi obcych sklepów innego miasta

kiedy byliÊmy zm´czeniw´drówkà i Êcigajàcym w ciszy echemw∏asnych krokówzaproponowa∏aÊ by schroniç si´w jednym z porzuconych mieszkaƒ

- to mo˝e byç nasza jedyna szansa na mi∏oÊçw∏aÊnie tu i terazw majestacie koƒca j a k i e g o Ê Êwiatau kresu c z y j e j Ê drogikiedy wszystkie uczucia nabierajà kontrastustajà si´ g∏´bszeto szansa by prze˝yçnajwspanialszà rzecz na Êwieciei nie powinniÊmy si´ tego wyrzekaçchoçby przysz∏o zap∏aciçnajwy˝szà cen´

weszliÊmy ufnie w obce wn´trzenajbli˝szej kamienicypami´tam zagracony pokójpe∏en zniszczonych mebli

73

starych ubraƒi cudzego zapachu któryby∏ tak intensywny ˝e w pierwszych chwilachnasze s∏owa rozbija∏y si´o pulsujàcy w powietrzurytm czyjegoÊ ˝ycia

byliÊmy tam przez czterdzieÊci dnii czterdzieÊci nocykuszeni przez Êmierçczyhajàcà za oknamii z drugiej strony lustra

dopóki nie przesta∏a dzia∏aç elektrowniatowarzyszy∏o nam radioco dzieƒ podajàc komunikatyo stanie miastaserwis informacyjny ze Êwiatanotowanie tabeli ekstraklasyi listy przebojówpo jego nag∏ej agoniipo krótkim rz´˝eniu g∏oÊnikazostaliÊmy sami dla siebiew tym mieszkaniuw mieÊcie któremuz wolna zamiera∏ puls

na spokojnà toƒ nocyna leniwy strumieƒ dniawyp∏ywaliÊmy cicho arkà wielkiego ∏ó˝ka

3.stoisz przede mnà ubrana tylkow zwiewnà sukni´ s∏ów i gestówgodzinami g∏aszcz´ twoje ma∏e piersiz twardniejàcymi guzikami sutekaby potem zejÊç ni˝ejjeszcze ni˝ejw g´stw´ w∏osów a˝ do miejsca

74

niezg∏´bionej tajemnicyz którego kiedyÊ przyszed∏emgdzie wracam ilekroçpragn´ byç znowu szcz´Êliwym

oto mój penispowierzam ci go z ufnoÊciàwiem ˝e lubisz trzymaç go w d∏oniachpatrzeç jak budzi si´ w nichjak powoli dêwiga si´ w gór´w twoich ma∏ych palcach staje si´kwiatem rozkwitajàcym (gdyzrobisz kilka ruchów r´kàwyrzuci z siebiebia∏e ziarno ˝ycia) staje si´statkiem kosmicznymstartujàcym w bezkrestwojego kosmosu∏odzià podwodnà badajàcànieznane g∏´biemostem (w)zwodzonym pomi´dzyprzylàdkami dobrej nadzieinaszych cia∏

kiedy wchodz´ w ciebie najg∏´biejjak tylko mog´ i stajemy si´jednym cia∏emkiedy czuj´ woko∏o ∏àczàcego nas penisaciep∏o i mi´kkoÊç którychnie potrafi´ nazwaç a twoje nogioplatajà mnie mocnokiedy zamykasz oczy i coÊ w naszmusza uleg∏e cia∏ado coraz wi´kszego poÊpiechukiedy b´dàc u szczytu wlewam si´w ciebie ca∏y aby po chwilizsunàç si´ na bokkiedy zm´czeni patrzymy sobie w oczyuÊmiechajàc si´ na widokw∏asnych spoconych cia∏

75

albo

kiedy z g∏owà wtulonà w twoje udapróbuj´ si´gnàça˝ do bólu j´zyka w rozchylajàce si´przede mnà drugie wargii czuj´ ˝e zaczynasz si´ wiçwymawiajàc w j´ku moje nowe imi´a˝ po kilku drgni´ciachnieruchomiejesz

albo

kiedy trzymasz go lekko w palcachbawiàc si´ patrzyszjak p´cznieje i zmienia barw´z uÊmiechem bierzesz w szeroko rozchylone ustagdy czuj´ na nim delikatnydotyk j´zyka i lekkie ssaniegdy wchodzi g∏´biej a˝ do gard∏ai mam dreszcze w koniuszkach palcówkiedy potrafi´ ju˝ tylko wyszeptaç- szybciej szybciej -przy wcià˝ gwa∏towniejàcym oddechuby za chwil´ odczuç ulg´wielkie kojàce uspokojenie

popatrz masz na policzkubia∏e krople; to mog∏y byç nasze dzieci

albo

gdy Êpisz wtulona w moje rami´i na pró˝no oczekujàc snu wpatruj´ si´w twojà spokojnà twarzdotykam uszu i sutekg∏adz´ twoje cia∏o i w∏osyi to dopiero pozwala mi zasnàç

76

lub ka˝e zbudziç ci´ by raz jeszczeprze˝yç pe∏ni´ nag∏ego wy∏adowania

wtedy dopiero zaczynam rozumieçco kaza∏o mi iÊç za tobàbez s∏owa protestubez chwili wahania

4.dlaczego nie napisa∏eÊ dla mnie ˝adnego wierszaostatecznie to ja przypomnia∏am cidawno zapomniane s∏owa czu∏oÊci którychobiecywa∏eÊ sobie ju˝ nigdy nie wypowiedzieça teraz masz ich pe∏ne ustawylewajà si´ z ciebie jakbyÊposiada∏ je w nadmiarze przezzbyt d∏ugie milczenie

5.czterdziestego pierwszego dnia wczesnym rankiemobudzi∏em si´ samw pustym pokojuw opuszczonym mieÊcie

na topniejàcym Êniegu poÊcielile˝a∏ kwit z pralnijedyny mój tropmilczàca gwiazda za któràmusia∏em podà˝yç chcàcraz jeszcze przypomnieç sobiekolor twoich oczu

b∏àdzàc wÊród jednakowych bloków osiedlaz trudem odnalaz∏em budynek pralnipoda∏em kwit uÊmiechni´tej kobiecie której imi´tak˝e zaczyna∏o si´ na liter´ A- prosz´ za mnà - powiedzia∏abioràc mnie za r´k´mijaliÊmy sk∏ady brudnej bielizny

77

hangary gdzie wielkie pralkizmywa∏y z poÊcieli brud nógpot nerwowych nocykobiecà krew pierwszà i ostatniàkrople snów m∏odych m´˝czyznzasypiajàcych z penisem w d∏oni

(nie potrafi∏em wyt∏umaczyç sobie skàdczynna pralnia w dogorywajàcym mieÊcieco wprawia w ruch wielkie pralkiodkàd wy∏àczono pràdi co wreszcie tu robi ta kobietadlaczego co chwila zakwita uÊmiechemskoro dusi nas Êmierçktórej okruchy zamarzajàw naszych oddechachczy ten nierealny obraz jest jeszcze jawàwszak mog∏em niepostrze˝enieprzekroczyç szlaban snu mog∏embyç ju˝ po drugiej stronie lustra)

zeszliÊmy do podziemiakrà˝yliÊmy nie koƒczàcym si´ labiryntemkorytarzy wÊród stert Êwie˝o upranej bielizny

przera˝a∏y mnie nasze chybotliwe cienieciemne czeluÊcie tajemniczych odnóga tak˝e ÊwiadomoÊç ˝e nie potrafi´odnaleêç powrotnej drogiwidzàc to kobieta uÊmiechn´∏a si´dajàc do zrozumienia˝e zbli˝a si´ kres w´drówki

nagle zauwa˝y∏em w jej d∏oniachk∏´bek rozwijajàcych si´ nicico nasun´∏o mi skojarzeniaz mitologià greckà a tak˝eniepokojàcà myÊl ˝e za nast´pnymza∏omem korytarza

78

czeka mnie decydujàca próbasi∏ lub nerwów

i w∏aÊnie gdy nabiera∏em przekonania˝e nigdy nie wydostan´ si´ z podziemidotarliÊmy do wielkiego pomieszczeniagdzie wyrasta∏ ofiarny stosbielizny przykryty bia∏ym ca∏unemprzeÊcierad∏a moja przewodniczkaodrzuci∏a zas∏on´- oto paƒska bielizna -

na szczycie le˝a∏ trup nagiej dziewczynyto by∏aÊ ty - Anno

6.powietrzem targn´∏a seria detonacji

z litoÊciz obawy przed epidemiàpodano miastu zastrzykdobrej Êmierci: eutanazji

7.stoj´ na parapecie czwartego pi´trajedynej ocala∏ej kamienicy

miasto nie ˝yje od paru godzinobserwuj´ jego stygnàce cia∏orozrzucone koƒczyny ulicblizn´ po nieudanej operacji molakikuty domówpuste oczodo∏y okien

a wi´c tak wyglàda Êmierç

czy jeÊli pop∏yn´ w dó∏

79

albo

jeÊli ziemia zacznie zbli˝aç si´z niewiarygodnà szybkoÊciàspadajàcego cia∏ai mózg mój rozpryÊnietajemniczà mapà o deptanyniegdyÊ setkami stóp bruk

czy wyjdzie z zau∏kaz bramycienia drzewai znajomym g∏osem szepniepochylajàc si´ nad moim nieruchomym cia∏empochylajàc si´ nad zimnym cia∏em miasta„tobie mówi´ wstaƒ”

sierpieƒ - grudzieƒ 1976

80

Dojrzewanie

Op∏atkuktóry zgarniasz grzechy Êwiata∏am si´ razem z nami

Marek Bieƒkowski

1.byliÊmy jeszcze dzieçmi pierwszomajowych pochodów prowadzonymiprzez ˝ycie na smyczach czerwonych krawatówuczyliÊmy si´ papierosów alkoholu i mi∏oÊcibyliÊmy pe∏ni wiary w m∏odoÊç majàcàtrwaç a˝ do Êmierci która nas nie dotyczy∏aw miejsce jakie ju˝ dziÊmoÊci nam przysz∏oÊçw rzeczywistoÊç tak niewzruszonà jak nasze ˝ycie

byliÊmy jeszcze dzieçmipotrafiàcymi godziç w sobie sprzecznoÊciBóg i Marks podawali sobie d∏onie w purpurowych salachnaszych serc Lenin i Lennon przechadzali si´po bruzdach mózgównie nale˝eliÊmy do ÊwiataÊwiat nale˝a∏ do nas

byliÊmy jeszcze dzieçmigdy rozpoczà∏ si´ taniec Êmiercigdy bruk zaczà∏ p´kaç pod stopamia wàwozy ulic wali∏y si´ na barkinie potrafiliÊmy tego zrozumieç ani udêwignàçostry topór Êwiat∏a roztrzaska∏ nasze czaszkiw t´czówkach oczu zap∏on´∏y po˝ary strachuw kilka zimowych dni skoƒczy∏ si´ Êwiat

byliÊmy jeszcze dzieçmikiedy zdaliÊmy sobie spraw´ ˝e istnieje tylkoÊmierç i samotnoÊç które znaliÊmy z opowieÊciprzyduszeni ogromem odkryç

82

powoli uk∏adaliÊmy nowà mozaik´z ocala∏ych okruchów Êwiatacz´sto oglàdajàc si´ za siebieaby zrozumieç nas samychsprzed tygodnia

2.o czym mogliÊmy rozmawiaçczego mog∏y dotyczyç nasze s∏owas∏owa tak pr´dkiejak seria rozkrzyczanego automatus∏owa ci´˝kie i niespodziewanejak razy milicyjnej pa∏kis∏owa wydobywane z trudemjak pe∏ne ukojenia ostatnie tchnienies∏owa kàÊliwe jak rzuconyz t∏umu brukowiecs∏owa palàce jak po˝arj´k p´kajàcych szybwrzask umierajàcychs∏owa

o czym mogliÊmy rozmawiaçw∏aÊnie wtedyw kilka chwil po odwo∏aniupodwy˝ek i godzinymilicyjnej

o czym mogliÊmy rozmawiaçczego mog∏y dotyczyç nasze s∏owa

3.ktoÊ mówi∏: tylu ludzi

ktoÊ mówi∏: mordercy

chwilami mieliÊmy jeszcze nadziej´˝e uczestniczymy w czyimÊkoszmarnym Ênie jeszcze chwila

83

a Êwit uderzy nas po oczach ˝e tosomnambuliczna w´drówkach po dniachpo dobrze znanych ulicach

wszystko wydawa∏o si´ niemo˝liwew kraju znanym od urodzeniaw mieÊcie nie majàcym dla nasukrytych przejÊç

strzelanie do ludzi znaliÊmytylko z kina i telewizji

ktoÊ mówi∏: wojsko by∏o z namito ubrani w zieleƒ milicjanci

ka˝dy coÊ widzia∏i nazywa∏ to prze˝yciem ka˝dycoÊ zdo∏a∏ us∏yszeçprzyszliÊmy tu z aby si´ podzieliçop∏atkiem i informacjamiwyciàgnàç d∏oƒi wnioski z wydarzeƒ

stàd tyle s∏ówwyrzucanych z siebiewe wzajemnym przekrzykiwanius∏ów które wystrzelone z ustkrà˝y∏y w pude∏ku pokojuzderza∏y si´pada∏y martweodarte ze znaczeƒ

s∏ów które oskar˝a∏ysàdzi∏yskazywa∏y

84

4.i niech to b´dzie Wieczerzaz miejscem pustym dla goÊciai niechaj wszyscy czekajàw skupionym milczeniu za sto∏emkto przyjdziezasiàdzieprze∏amie milczenieprze∏amie op∏atek

czy b´dzie cichy jak nocczy b´dzie krwawi∏ jak dzieƒczy b´dziekto b´dzie

5.podobno strzelano do kobietdo dziecido kobiet ci´˝arnych

ka˝dy coÊ widzia∏ ze swojego oknai bierze udzia∏ w licytacjiprzebija wcià˝ wy˝szà Êmierciàma∏y streetpokerkareta

ale nikt z nas nie bra∏udzia∏u w wielkiej obni˝ce cenna podstawowe artyku∏y spo˝ywczew wielkiej obni˝ce cenna krew i proch

nikt z nas nie bra∏udzia∏u w stwarzaniu grudnia o którymb´dzie si´ mówi∏o przez du˝e „G”(by∏ to jedyny ekwiwalent jaki za ˝ycieotrzymali zmarli)

85

6.nie ˝àdajcie ode mnie analizkrwawych opisóweposunie chodzi o to ˝e brukizmieni∏y barw´

byliÊmy wtedy dzieçmiod podawania kwiatów kombatantomna szkolnych akademiach

byliÊmy wtedy dzieçmi chocia˝mieliÊmy po osiemnaÊcie lat(czasami dojrza∏oÊç przychodzi spóênionajak na spotkanie kapryÊna dziewczyna)mieliÊmy za ma∏o tlenu w mózgachaby zrozumieç siebienasz czasd∏awiàce sup∏y ulicdusi∏ nas infantylizmi czerwone krawaty

7.ktoÊ w Gdyni postawi∏ mikrofon w otwartym oknietaÊma cierpliwie wch∏ania∏a ulic´kiedy Ryszard który przyjecha∏ za póênoby widzieç s∏ucha∏ strzelajàcej taÊmydr˝a∏ ognik papierosa w jego palcachkiedy rozmawialiÊmydr˝a∏ mu g∏os

to nie by∏ podk∏ad dêwi´kowy do filmupo tych strza∏ach padali ludziei nikt z nich nie powsta∏nie star∏ szminki

po tych strza∏ach p∏yn´∏a krewnie z rekwizytorni a z serca

86

8.butelka najtaƒszego wina mia∏a zastàpiçgwiazd´ betlejemskàprze˝ywaliÊmy kolejny cudwino przemienia∏o si´ w krewchleb który ˝uliÊmyz wolna stawa∏ si´ cia∏em

i tak wbrew namwyp∏yn´∏a z nas modlitwaktórej nie potrafiliÊmy zatrzymaçpowoli wype∏nia∏a pokójrozsadza∏a Êcianydusi∏a si´ ograniczonoÊcià przestrzeniwgniata∏a w krzes∏astawa∏a si´ bezwiednym ruchem wargledwie zauwa˝alnymi gestami ràknasza modlitwa spojrzeƒ

za osierocone miejsca w klasachktóre ju˝ nigdy nie wype∏nià si´ uczniami

za drugie Êniadania zawini´te w gazetyw znoszonych pozostawionych w Êniegu teczkach

za tych którzy czekali z obiademi dalej czekajà wbrew temuco wiedzà

za tych którzy strzelalii za tych którzy kule zbieraliw ruchome tarczestrzelnicze cia∏

za pogrzeby skrywanewstydliwie kurtynà nocy

za wiadukt nad torami kolejki elektrycznejktórego rany od kul przez lata

87

zakwitaç b´dà kwiatami za tychktórzy chy∏kiem wtykali kwiatyi za tych którym nieuchronnoÊç Êwitui wyraêne polecenie prze∏o˝onych kaza∏yje zbieraç

za uràgajàce miastucodzienne kneble gazet

za tych którzy na przekór swym oczomnigdy niczego nie widzà

za tych którzy zapominajà zbyt pr´dkoi za tych w których pami´çb´dzie ˝y∏a przez lata by w koƒcurozerwaç pancerz strachu

za to co straciliÊmy bezpowrotniei za to co jeszcze przed nami

za samotnoÊç przed któràstoimy bezradnie

za powoli nadciàgajàcà Êmierçktórej jeszcze nie rozumiemy

za nadziej´którà straciliÊmy

za wiar´której pró˝no szukamy

za mi∏oÊç której w nas nie machoç jej pragniemy

za przesz∏oÊçnagle zamordowanà

za teraêniejszoÊç

88

nierealnà jak sen

za przysz∏oÊçktórej byç mo˝e nie b´dzie

za koniec

za poczàtek

9.pró˝no nas szukaç na ulicachgdzie w∏aÊnie piszà si´ podr´czniki historiiwypuszczeni ze szkó∏siedzieliÊmy nad porysowanym blatemkawiarnianego stolikarozmawialiÊmy o po˝arachodbijajàcych si´ w szybach naszych mieszkaƒgdy uderzy∏ w nasg∏os radiowego spikeraktóry zazwyczaj zapowiada∏ prognoz´ pogodyna dzieƒ nast´pnylecz tym razemnie mia∏o to nic wspólnego z pogodàchocia˝ by∏o prognozàna kilka nast´pnych dni

wszyscy zachowali si´ jak na filmiewszyscy (nawet kelnerka w pó∏ obrotu)zastyglizamarlia my wstaliÊmyaby nie uroniçnie straciçni p∏atkaciep∏ych s∏ów

w nagle powsta∏ej ciszyw nagle powsta∏ym bezruchuzawiadomiono nas

89

w∏aÊnie naszgromadzonych w tej kawiarnio wprowadzeniu godziny milicyjnejdo odwo∏aniaz dniem dzisiejszymna podstawieod doprzezzgodnie z

10.to mia∏a byç Wigiliaop∏atek ∏amany na pó∏d∏onie wyciàgni´te w g∏odzie innych d∏oniprzebaczenia jakiego i mypragn´liÊmy dostàpiç

skàd w nas tyle nienawiÊciskàd ∏atwoÊç jednoznacznych sàdówbyliÊmy tacy m∏odzibyç mo˝e niewinnibyliÊmy tylko biernymi obserwatoramihistorii z chrz´stem gàsienicmia˝d˝àcej bruk dniapod oknem

niespodziewany trzask∏amanego op∏atkawbi∏ w nasze serca pierwszyod∏amek dojrza∏oÊci

11.ulica wsysa∏a w siebiejak wir rzeki

czujàc w ustach cienki smak op∏atkarzucaliÊmy gniewne spojrzeniana spalony gmach komitetuczuliÊmy coÊ na kszta∏t satysfakcji

90

chocia˝ pospieszna pracabrygad remontowych powinnauÊwiadomiç nam ˝e tylko myprze˝yliÊmy zmian´Êwiat powoli wraca∏ do normy

zapragnà∏em pozostaç samnigdy dotàd nie zna∏em tego uczuciachcia∏em przebiç bezpiecznykokon wspólnoÊci

widzia∏em jak puszczeni przodemprzyjaciele zanurzali si´w przejÊciu podziemnym gdzieod kilku dni utrzymywa∏ si´stan wyjàtkowygazu ∏zawiàcego

jutro narodzi si´ Bóg -pomyÊla∏em i zrozumia∏em˝e to mnie nie dotyczy˝e Bóg nie jest w stanie mi pomóc˝e zawsze b´d´ samz perspektywà ∏agodnienadp∏ywajàcej Êmierci

zrozumia∏em ˝e pozosta∏oniewiele czasuaby zmierzyç si´ z sobàzmierzyç si´ z miastema tak˝e z tym krajemktóry wrasta we mniewi´zieniem

wiedzia∏em tak˝e˝e z walki nie wyjd´ zwyci´skoa wszelkie nadziejepogrzebià wraz z cia∏em

dedykowane Bogdanowi Borusewiczowiw sierpniu 1980 roku

91

22 lipca 1980

i oto mamy Polsk´od mo˝e do mo˝epierwsze mo˝e to zwàtpieniedrugie - kl´ska

92

RzeczywistoÊç Êwieci odbitym Êwiat∏em wiersza

By∏ wieczór Deszcz obmywa∏ zastyg∏ew oczekiwaniu miasto SzliÊmyw kierunku stoczni z niemym pytaniem;jak d∏ugo jeszcze Ubrania stawa∏y si´coraz ci´˝sze Kieszenie by∏y pe∏nez∏owionych kropli deszczu

Przed nami brama ubrana w kwiatyLinia cichego frontu którejprzekroczenie staje si´ tak˝edoÊwiadczeniem mistycznym SpójrzMarian - powiedzia∏em - Z tej stronymniej pada

I by∏a to prawda

93

Feliks Dzier˝yƒski chce wyjechaç na wieÊ

zostawiç za sobà Moskw´choç na chwil´ z dala odg∏odu akt komisarzyi pocàcych si´ ze strachu wrogówzanurzyç si´ w ciszypo∏o˝yç d∏oƒ na g∏owie synawyciàgnàç si´ na mchupowiedzieç: spójrz JaÊkujak tu pi´kniejak tu cichoile tu drzewdo wieszania

94

Nocna wizyta w mieszkaniu Mistrza

pokój sprawia∏ wra˝enie Âwiàtyni Ksià˝kinie czu∏o si´ mijania czasu nawet kurztu nie zaglàda∏ w pewnym momencie czekania˝ona Poety powiedzia∏a - pannie ma prawa si´ ˝eniç - pachnia∏azm´czeniem i herbatà w sàsiednim pokojucisz´ zak∏óca∏ spokojny oddechÊpiàcego dziecka - wasza wyobraênia starczazaledwie na wiersz lecz zderzona z ˝yciemp´ka jak szklanka do której nalano ukropunie ma ju˝ kobiet opisywanych przez Harasymowiczaktóra zadowoli si´ okruchami z paƒskiego sto∏uktórej starczy cierpliwoÊci by s∏uchaç wierszyby koiç ∏zy ura˝onej dumy poeta powinienbyç samotnym wilkiem krà˝àcym nocàwokó∏ stada marynarzem stu portów czy mo˝esamotnym buntownikiem z tego znanego dekalogu

w takt jej s∏ów styg∏a herbatastyg∏a noczawstydzony obraca∏em na palcuÊwie˝à obràczk´

tej nocy Poeta nie nadszed∏

95

Najmniejsza elegia

mieliÊmy po czternaÊcie lat gdypod wp∏ywem filmu i kilku piosenekza∏o˝yliÊmy zespó∏ o nazwie The Beatlesby∏o nas trzech i cz´stoszukaliÊmy nowego perkusistykiedy nikogo nie by∏o w domupuszczaliÊmy pocztówki dêwi´kowena adapterze Bambino ustawialiÊmy si´w kàcie pokoju i wtedy byliÊmynaprawd´ Beatlesami

dziÊ Paul McCartney jest tokarzemGeorge Harrison ginekologiemnasz ostatni Ringo Starroficerem S∏u˝by Bezpieczeƒstwaa ja stoj´ przed tobà wychylamkolejnà setk´ - najmniejszà elegi´w∏asnej Êmierci - w jakimÊ sensiewcià˝ nazywam si´ John Lennoni umieram w drodze do szpitalaz siedmioma kulami w piersi

grudzieƒ 1980

96

Cia∏o wydane robactwu

Ojczyzna jak p∏ód poronionyskàpana we krwibez nadziei

Ojczyzna jak wczeÊniak w inkubatorzeizolowanabezbronna

Ojczyzna - chore dziecko któreju˝ tylko dobiç je˝elichcia∏oby si´ pomóc

97

Powtórka

wszystkiego si´ trzeba uczyç od nowajak liter rozsypanego alfabetuby zeƒ u∏o˝yç siebieten kraj nas wszystkich

raz jeszcze z∏apaç ptaka w locieraz jeszcze barwy stworzyçu∏o˝yç stare pieÊniodtworzyç nowe myÊli

przed nami ponowny egzaminz tych najostateczniejszychod nowa nauczyç si´ trzebaza kraj ten umieraç

98

Mo˝e ju˝ jutro

odbierz kule rozstrzelanymcierpienie um´czonymstrach zaszczutymwyrzuty sumienia tym cowydali przyjació∏zwróç imiona skazanym na wiecznà niepami´çrozum oddanym w r´ce psychiatrówgodnoÊç tym którym jà odebranoznaczenia abstrakcyjnym poj´ciom

Rosjo - liczy si´ ka˝da minutaktórejÊ s∏onecznej niedzieliumilknie najcichsza modlitwa -lud zapuka do bram Kremla

99

Nasta∏o Êwi´to dla swo∏oczy

którzy si´ k∏anialitrzymajà si´ prosto

którzy byli Êlepiwidzà najostrzej

którzy byli g∏usiws∏uchujà si´ pilnie

zatrzaÊnij drzwi samotnoÊcimilcz - s∏owa nic nie znaczàtwój czas si´ skoƒczy∏czy mo˝e - nie nadszed∏

100

Doniesienie

(PAP) Towarzystwo PrzyjaêniPolsko-Radzieckiej na swymWalnym Zjeêdzie postanowi∏oprzekszta∏ciç si´w Niezale˝ne i SamorzàdneTowarzystwo Przyjaêni Polsko-Radzieckiej

15.10.1980

101

Wirujàcy stolik w mieszkaniu paƒstwa K.w paêdzierniku 1980 roku

Na fali kolejnej odwil˝yrozgorza∏a najwi´ksza dyskusja literackaostatnich lat Pisarzezaniechali pisania ksià˝ek

Nie by∏o na to czasu Ârodowiskopodzieli∏o si´ na dwa obozy

Nie by∏o trzecich wyjÊç Nieby∏o mowy o kompromisieO co tyle krzyku? - zapyta∏ Stefan ˚eromskipodczas seansu spirytystycznegou paƒstwa K. - To spóro fundamentalne wartoÊci kulturypanie Stefanie - odpowiedzia∏gospodarz wieczoru - Chodzi o to czy cenzorpos∏ugiwa∏ si´ czerwonym o∏ówkiemczy no˝yczkami

102

Czy jesteÊ gotów

wróç do ksià˝ek które kartkowa∏eÊzaledwie by jak najpr´dzejsi´gnàç po nast´pnàmusia∏y byç w nich przynajmniej próbyobudzenia niewiary

przypomnij sobie skrzypienie kó∏katowskiego wózka któreostrym klinem wbija∏o si´w milczenie Saint-Justaprzypomnij b∏ysk kilofaspadajàcego wraz z niebemna wypuk∏e czo∏o Lwa Trockiegoten nag∏y Êwist w miejsce po˝egnania

i dopiero gdy twojego uporu nie prze∏amiàksià˝ki czajàce si´ w kàcie pó∏kiwyjdê na ulice i zbawiaj ludnaród klas´ ojczyzn´ lecz nie zapominajo niebie uwa˝nie wypatruj na nimznaków to wielcy zmarliwyciàgajà po ciebie swe d∏onie

103

Wieczór ku czci Paktu Warszawskiego

by∏a Warszawa paêdziernik 1980 rokusiedzieliÊmy w pustym pokojumagnetofon przekazywa∏ balladyKarela Kryla i nie wiem czy sta∏o si´ toza sprawà atmosfery czy mo˝e kilkukieliszków wódki lecz raptem wiatrzmiót∏ Warszaw´ i by∏a Praga schy∏eksierpnia 1968 roku polskie czo∏giwbija∏y si´ klinem w Êpiàce uliczkiHradec Kralove by∏o nam wstydchocia˝ to nie nasze buty przydepta∏yÊciÊni´tà krtaƒ Czechos∏owacji

historia powtarza si´ jako farsa -zacytowa∏ Tomek a ja ujrza∏emopas∏e brzuchy czo∏gów w perspektywiePlacu Konstytucji lecz obraz tennie wywo∏a∏ w nas strachu a tylkope∏ne napi´cia oczekiwanie

nad mokrà nawierzchnià ulic jak jaskó∏kikrà˝y∏y nie sprawdzone pog∏oskinoc nadchodzi∏a nieuchronnie

104

Zmierzch

1.nasi ojcowie nie mieli ochoty na Polsk´t∏umaczà si´ wojnà i czekaniemna CzterdzieÊci i Cztery któryzrobi wszystko za nich jesteÊmy skazani na siebiena wieczny kràg tych samych spraw siedzimyz za∏o˝onymi r´koma czekamy a˝ze sk∏´bionych chmur wy∏oni si´ NajÊwi´tsza Panienka

b´dziemy tak czekaç nie mamy ochotyna nic dyskoteki zabi∏y myÊlenie ten naródumiera jego przedÊmiertne podrygibierzemy za odrodzenie godzimy si´na Êwiat godzimy si´na siebiena wszystko

2.Europa kurczy si´ ze strachuEuropa nas nie rozumiemy nie rozumiemy Europypet marihuany popity setkà wódki -oto symbol przenikania si´kultur Wschodu i Zachodu

3.zapada zmierzch

Ryszard Krynicki wraca z planety Fantasmagorii∏agodnie làduje na szpaltach gazet

Stefan Olszowski dzwoni do Moskwypytajàc; czy ju˝ mo˝na...

105

Wiktor Woroszylski w Berlinie Zachodnimws∏uchuje si´ w nierówny puls kraju

szukam sklepu który zarejestrujekartki na mi´so kartki na cukier

Lech Wa∏´sa modli si´ do Matki BoskiejCz´stochowskiej w której ostatnia nadzieja

zapada zmierzch - tym razem ostateczny

2.04.1981

106

Brulion wojenny

1.nie ma ju˝ kobietktórych obecnoÊç przyprawia o dr˝enienie ma mi∏oÊciniecierpliwoÊci powitaƒzaciÊni´tej krtani rozstaƒ

2.by∏ jeszcze Grzegorzw mieÊcie gdzie tramwaj na wàskiej ulicyÊcina g∏owy przechodniomw prze∏adowanym mieszkaniuwÊród p∏yt Toli MankiewiczównyGrzegorz - ostatni dowód˝e Êwiat jeszcze nie zwariowa∏

wzi´li go o szóstej ranokultura zanurzy∏a si´ w oceanie dniab´dziemy do niej t´skniçszukaç na pró˝nojak Atlantydy

3.nie ma ju˝ kobiet przyprawiajàcycho dr˝enienie ma bezpiecznego szelestuprzewracanych stron ksià˝ki

sà karabiny których wystrza∏yzast´pujà j´zyk -ostry ton rozkazówi gwa∏towne potakiwaniasà cenzurowane listyktóre nie niosà myÊli -to tylko sygna∏y;

107

ja jeszcze ˝yj´a ty?pods∏uchiwane mieszkaniarozmowy bez s∏ówdyskusje spojrzeƒgrymasy ustgestynocne patroleidàce przez senrewizjewpadki

4.wszystko ju˝ by∏ood lat cenzurowano nasze listypods∏uchiwano rozmowyrewidowano mieszkaniazabierano z domów nad ranemi w koƒcu nie po raz pierwszysi´gni´to po nieodparteargumenty kul

jednak pami´ç jest selektywnawyrzuciliÊmy z niej wszystkoco przeszkadza∏o uwierzyç˝e tym razemb´dzie inaczeji znów daliÊmy si´ zaskoczyçktórejÊ nocyktóregoÊ ranka

5.nie ma kobietprzyprawiajàcych o dr˝eniesamà obecnoÊcià nie mami∏oÊci - tyle razychcia∏em zamknàç siebiew jednym s∏owie lecz

108

usta zaciskajà si´ szczelnie- rozmowa kontrolowana

stajemy si´ nawzajemcoraz bardziej obcy nie potrafimyz oddaniem patrzeç sobie w oczyby na ich dnienie wyczytaçzaczajonego pytania -czy z∏apià Janka Helen´Zbyszkaczy tamci zdà˝àna czas ulotki

6.mówià ˝e nie nale˝yniczego przy sobie nosiç

nocàkiedy wraca∏em od ciebiepatrol skonfiskowa∏ miulotk´ nadzieina której chcia∏emwszystko budowaç

7.ja ju˝ nie jestem jaswojà to˝samoÊçukry∏em u znajomychpozosta∏ tylko dowódto˝samoÊcina pocieszeniena okazanie

pozosta∏ tylko dowód osobistyostatni osobisty przedmiotjaki posiadama i onmo˝e mnie zdradziç

109

ja ju˝ nie jestem jaty ju˝ nie jesteÊ tyzaczynamy si´ przyzwyczajaç

8.wszystkie marzeniao których niedawnopotrafiliÊmy rozmawiaç godzinamiskurczy∏y si´ dziÊzbieg∏y do rozmiarówhas∏adr˝àcà r´kàmalowanego na murze

9.zabito w nas coÊczego uczyliÊmy si´ latamiby nigdy nie opanowaçdo koƒcaz uczuç zosta∏a tylko nienawiÊçod której wzrok staje si´ szklistya d∏onie niecierpliwieszukajà wokó∏ siebie

10.tak ju˝ nie mo˝na ˝yç -mówiszpo kolejnej porcjitelewizji po kolejnejporcji gazety

jesteÊmy w sytuacjibez wyjÊciajesteÊmy w sytuacjio dwóch wyjÊciachmo˝na przez drzwiuwa˝ajàc na s∏owatropiàc niepos∏usznegesty i spojrzenia

110

mo˝na przez drzwimo˝na tak˝e przez oknow przyspieszonym lociez któregoÊ pi´traszukaç ostatniej szansypozostania - choçna kilka sekund -sobà

11.coÊ w nas zabitomo˝e nas samych chocia˝tego nie wiemy - ˝ywe trupyprzemykajàcez ulicy w ulic´z mieszkania do mieszkania

1982

111

***

spójrzw rogu oknana kracieskórka s∏oninydla sikorek

dla sikorekstamtàd

Bia∏o∏´ka 16.12.1981

112

***

powitano naschlebem i solà

z chlebaulepiliÊmy szachysól sypaç b´dàna nasze rany

113

***

dosta∏em pismoz Centralnego ZarzàduZak∏adów Karnych -zgodnie z „art. 45 ust. 2dekretu o staniewojennym w zwiàzkuz art. 214 kkw”mo˝na mnie zastrzeliç(na przyk∏adpodczas próby ucieczki)

maj 1982

114

Widzenie

Dorocie

opowiadasz o przyjacio∏achktórzy pijà za moje zdrowiei mój powrótmówisz - dzi´ki nimnie jestem sama

wiem - oni widujà ci´ cz´Êciejuczestniczà w naszym rozstaniutwoich codziennych l´kachnadziejach i radoÊciachprzede mnà widzàtwoje nowe sukienki

moi przyjacielektórych tak kochamstajà si´ na chwil´Êmiertelnymi wrogamiwyrastajà muremna drodze naszych spojrzeƒprzez te kilka minutmóg∏bym ich zabiç

115

Z drugiej strony (II)

z poczàtku myÊla∏em˝e to déj∫ vuz mocniejszà pointà - staliÊmy w okniezza p∏otupozdrowi∏a nas kobietaunieÊliÊmy d∏oniew odpowiedzi„ja wam kurwapomacham” - powiedzia∏˝o∏nierz WojskOchrony Pogranicza

116

***

zbieramy si´aby porozmawiaç o kobietachnie ma w tym niczegoniew∏aÊciwego mo˝etylko t´sknotakobiety o których mówimynie sà prawdziwymi kobietamia wypranymi z dwuznacznikówabstraktami

czasami rozmawiamy tak˝e o Polsceale rzadko i szeptemjak o umar∏ej

117

Chwila

Êni mi si´ d∏ugazielona alejapo której mo˝naiÊçprzed siebiea nie tylkow kó∏ko

26.06.1982

118

Drapie˝nik

cz∏owiek siedzàcy miedzy namiwy∏apuje ukryteznaczenia s∏ówpróbuje przechwyciç grypsw którym zapisa∏aÊpierwsze s∏owanaszego syna

jest m∏ody jak jajego du˝e spokojne d∏oniele˝à na blacie sto∏ujak leniwe zwierz´taprzyczajone do skoku

119

Fotografia

zwijaliÊmy za sobàulice GdyniÊwiat le˝a∏ u naszych stópw pewnym momencie Korzeƒwskaza∏ zak∏ad fotograficzny -damy zatrzymaç si´ w kadrzena wiecznoÊçi b´dzie to portret literatury polskiejkrytykprozaikpoeta

to by∏o kilka lat temule˝y przede mnàwymi´te zdj´cie i jest toportret literatury polskiejjeden w ukryciudrugi na emigracjia wokó∏ trzeciegowolnym krokiemprzechadza si´ stra˝nikobozu internowanych

wrzesieƒ 1982

120

Kaba∏a

postawi∏em wszystko na jednà kart´postawi∏em wszystko napi´çdziesiàt dwie karty˝ycie kruche jak szk∏omi∏oÊç kruchà jak szk∏oprzysz∏oÊç jak niepewnàk∏adk´

121

***

dziesi´cioosobowy patrol ZOMOw przededniu zapowiedzianych rozruchówz ufnoÊcià patrzy w przysz∏oÊçÊmia∏o zdajàc si´ na Êlepy losloterii paƒstwowejpodawany przez wystraszonàkioskark´

122

Koszulki

ale kiedyÊ zobaczyszkiedyÊ po latachwyciàgniemy z dna szafyza∏o˝ymy na siebie (je˝elipozwolà na to rosnàcewcià˝ brzuchy) starekoszulki z wyblak∏ym napisemSOLIDARNOÂåi byç mo˝e odwa˝ymy si´nawet wyjÊç w nich na miasto

12 listopada 1982

123

Litera

wokó∏ le˝a∏y zastrzelone zwierz´ta s∏ówpachnia∏o st´chliznà i trupim odorem kartektelefon ostrym dzwonkiem wwierca∏ si´ w uszyurz´dniczka cenzury zaciska∏a palcena maszynopisie moich umar∏ych wierszymusieliÊmy zdjàç osiemnaÊcie tekstówpan rozumie jest mi naprawd´ przykroale ma pan jeszcze szans´niech pan tylko zmieni S∏owo:„stocznia” na „zak∏ad”„przes∏uchanie” na „rozmowa”„grypsy” na „listy”„Bia∏o∏´ka” na „Czarnolas”a w wierszu o hipisachto niebo rozdzierane palcamiw kszta∏cie litery „V”na t´ liter´ - zacytowa∏a z pami´ci -nie zaczyna si´ ˝adne polskie s∏owo

przecie˝ to nieprawda - pomyÊla∏emstojàc w drzwiach urz´du cenzury w mieÊcie B.stojàc na progu wilgotnego cieniai nagrzanej ulicy widzàc jak patrolprowadzi ch∏opcaktóry smarowa∏ liter´ na murze

124

Konwencja

morderca wracana miejsce zbrodni(jak w kiepskiejpowieÊci kryminalnej)rozmawia z matkà ofiary„ta Êmierç - mówi -boli mnie tak˝eco mog´dla pani uczyni甄chcia∏abym spojrzeçpanu w oczy” -odpowiada kobietapodpierajàc si´cienkimi stru˝kami ∏ez

powoli unoszà si´ciemne szk∏a

125

Lato 1982

a wi´c jestempo kilku miesiàcach nieobecnoÊcijestemid´ ulicà t´tniàcà s∏oƒcemi echem kroków uzbrojonych patroliw Êrodku Europyz prawem do swobodnego przemieszczania si´w obr´bie paƒstwaz wy∏àczeniem terenów przygranicznycha tak˝e z prawem do pytaniao dziesi´ç milionów wspó∏uczestnikównagle minionych zdarzeƒo dziesi´ç milionów ludzi którzykilka miesi´cy temuna widok Êniegu i czo∏gówzamkn´li si´ w bunkrach mieszkaƒ

pytam w swoim imieniui to jest sfera mojej prywatnoÊcilecz po chwili wkraczam na ubity traktspraw publicznychi pytam o to samo w imieniubitych i zabitychwi´zionych i Êciganych

w waszych d∏oniach lekko dr˝ykieliszek wódkizw´˝ajà si´ siatkówki oczuodwracacie wzrokpytanie zawisa w pró˝nistaje si´ retoryczne

i tylko czasem któryÊ z waswyciàgnie d∏oƒ i powie -a deszczujak nie by∏o tak nie ma

126

***

daj zasnàç kobieciepo ci´˝kim dniuniech na ko∏drze u∏o˝yr´ce wyciàgni´tekilogramami zakupów

daj cisz´ m´˝czyêniepo godzinach zgie∏kuniechaj zajmie gorubryka sportowatelewizyjny serial

i jeÊli musi byç kropla goryczydaj jà tym którzy szukajàktórzy nie Êpià po nocachnad roz∏o˝onym pasjansem

127

Ka˝dy wieczór koƒczy si´ wierszem

jest wieczór nad pokojem unosi si´zapach kawy myÊli stajà si´ jasneteraz mo˝na podjàç wyzwanie kartki papierunapisaç wiersz o Êmierci ksi´dza Popie∏uszkiowinàç wokó∏ pióra wers szosypodkreÊliç mocnym rymem pi´Êci kapitana Piotrowskiegozamknàç metaforà cia∏a spadajàcegow wykrzyknik Wis∏ypotem z g∏owà opartà na d∏oni zapaliç papierosa

w ten sposób - panowie - przechodzi si´do literatury

128

Dzi´kuj´ ci Adolfie

rewizyjne procesy historii uniewa˝niajà sàdy wspó∏czesnychpo latach z∏o mo˝e okazaç si´ dobremi odwrotnie - boski Kaligula przemienia si´w wariata ze sk∏onnoÊciami do sadyzmua policyjny prowokator Jakub Szela w bojownikao sprawiedliwoÊç spo∏ecznàup∏yw czasu zmienia znakz ujemnego na dodatni i nic nie pomogàodwo∏ania tych co pami´tajà jak by∏o

oÊmielony tym faktem dzi´kuj´ Adolfowi Hitlerowiza drugà wojn´ Êwiatowà po którejmój ojciec pozna∏ mojà matk´w zapad∏ym kàcie kraju gdzie ich rzuci∏atak zwana historiarównie˝ dzi´ki niemu przybyli tuskoÊnoocy rycerze jutra z wizerunkiemJózefa Stalina wyrytym w sercachze starym marzeniem o podboju Europy

129

Chcia∏bym wiedzieç co mnie czeka

Ince i Jackowi

to mo˝e byç Kleparz ˚oliborz lub Wrzeszczto mo˝e byç ka˝de miejsce w kraju do któregonie powrócisz kiedyÊ nazywa∏o si´ to paleniemmostów jak b´dziemy nazywali to dzisiajto mo˝e byç Pary˝ Bruksela lub Monachiumka˝dy adres pod którym mo˝na ci´ zastaçpowiedz jak to jest kiedy si´ wie˝e nie mo˝na wróciç ˝e jest za póêno˝e nie ma do czego czy obraz dawnonie widzianych ulic nabiera ostroÊciczy niknie w mgle zapomnienia czy wracajàcwe Ênie ogarnia ci´ wzruszenie czy wzruszaszramionami a zostawieni starzy przyjacielepierwsza dziewczyna rodzice jak to jestnie pytam bez powodu nie chc´ rozdrapywaçbyç mo˝e istniejàcych ran lecz powiedz jak to jesttu mo˝na ju˝ tylko nienawidziçwi´c chcia∏bym wiedzieç co mnie czekajaki Êmiech jakie ∏zy

130

Wyrok Êmierci

panu Zdzis∏awowi Najderowi

rozmowa z cz∏owiekiem skazanym na Êmierçma w sobie coÊ z doÊwiadczenia mistycznegomimo woli wypatrujesz w jego twarzyoznak rozk∏adubystry wzrok i trafne uwagi nie pasujàdo prostych wyobra˝eƒ o sposobachzachowania si´ ludzi martwychi tylko opadajàca powiekatik którego nie potrafi opanowaçstaje si´ cienkà granicà˝ycia i Êmierci

wi´c siedzisz patrzysz mu w twarzi pozwalasz by styg∏a kawana stoliku mi´dzy wami

131

Mój monolog i zdziwiony rówieÊnik

Manfredowi

kazano mi ciebie nienawidziçz twoich d∏oni wyczytaç mo˝naczerwonà map´ krwiurodziliÊmy si´ jako wrogowieto naturalne jak parawydobywajàca si´ w ustpodczas rozmowy w zimowy wieczór

kazano mi ciebie nienawidziçpodajàc powód najprostszyi wystarczajàcy -jesteÊ Niemcemnatomiast ja jestem Polakiem

w moim j´zyku Polakznaczy niewinny

132

***

wzrusza si´ s∏uchajàcstarych ˝ydowskich pieÊnispaceruje po nie istniejàcych nitkachulic getta szukajàc Êladówzamordowanego narodu

gdy si´ upije bierze do ràk gitar´Rebeka Miasteczko Be∏zi p∏aczàc mówi do siebie - Dawidkubiedny Dawidku

gdyby by∏ Amerykaninem(co zdarza si´ w jego snach)z rozpaczà mówi∏byo zag∏adzie bizonów

133

Aleksander Ragtime Hall

to by∏o tu˝ nad ranemgdy z g´stej mg∏y snu wy∏oni∏ si´Aleksander Hallz okruchem ciastka na brodziez ksià˝kà na kolanachi perspektywà wi´zienia przed sobàzrobi∏o mi si´ go ˝altak zwyczajniejak czasem wspó∏czuje si´ludziom wierzàcym w fantomynie mów Aleksandrze˝e istnieje Polskarównie dobrze móg∏byÊ powiedzieç˝e istnieje BógBóg i Polskato poj´cia pustei tylko zbierajà w sobienasze nocne l´ki

podczas tej rozmowyza oknem zauwa˝y∏em statekprzygotowany do rejsumarynarze zwijali cumymorze wyciàga∏o po nichswe d∏onie

134

***

nie odtràcajcie nass∏abych poetówto prawdapiszemy kiepskie wierszeale mo˝e i onesà potrzebne

ludzie czytajà arcydzie∏aale czytajài nasze kalekie strofy

je˝eli poezja jestrzeczywiÊcie potrzebnato przecie˝ i taknikt nie pozna jej tajemnicy

135

Rozmowa z poetà

w milczenie wdar∏em si´ pytaniemktóre dawno powinno paÊç -co robiç przecie˝kiedyÊ nas puszczàco robiç

odpowiedzia∏ nie wprost;mam pi´çdziesiàt pi´ç latmo˝e uda mi si´ prze˝yçjeszcze pi´çmog´ pozwoliç sobie na luksusprze˝ycia ich godnieale ty jesteÊ m∏odyprzed tobà drogadopiero si´ rozwija

nie wyciàgnà∏ d∏oninie rzuci∏ratunkowego ko∏a s∏ówpowiedzia∏ coÊco nic nie u∏atwia

136

Powa˝ne ostrze˝enie

trzynastego lipca tysiàc dziewi´çsetosiemdziesiàtego drugiego roku w KomendzieSto∏ecznej t∏umaczono mi˝e powinienem byç grzecznyje˝eli nie chc´ wróciç tamskàd w∏aÊnie wyszed∏ema przede wszystkim powinienemzmieniç towarzystwo -wÊród moich przyjació∏jest zbyt wielu ˚ydów

to sà jeszcze ˚ydzi - pomyÊla∏emz ulgà witajàc nagrzanà ulic´ - cotrzyma ich w krajuktóry tak nienawidzi

137

Pociecha

mój dwuipó∏roczny synwyjada ziemi´ze skrzynek na balkoniepozwala mi to z ufnoÊciàspoglàdaç w przysz∏oÊç -byç mo˝e uda mu si´prze˝yç nast´pne trzydzieÊci par´lat socjalizmu

138

Na motywie z Cohena

ka˝de twoje przyjÊciejest jak otwarcie oknaw dusznym pokojua ona przy tobiezaczyna si´ czuç kobietà

nie uda∏o si´ nam byç razemchocia˝ chcia∏embyç mo˝e nie potrafi´byç mo˝e naprawd´to ja jà skrzywdzi∏em

dlatego wpadajnajlepiej jak dziÊ - pod wieczóra ja ukradkiemspod lampyb´d´ patrzy∏ jak moja ˝onaprzeobra˝a si´ w kobiet´

139

Kilka s∏ów o strachu

ja pochylony nad talerzem ruskich pierogówpozdrawiam ciebie jedzàcego ostrygii wiesz dobrze ˝e nie chodzi o ró˝nic´ kulturani o ró˝nic´ kuchni bowiem jedyneco nas naprawd´ dzieli to ró˝nica strachumój strach jest ma∏ym strachemjest realny jak echo nocnych krokówdzwonek u drzwi ma kszta∏t pa∏ki lub ∏omumój strach skazuje mnie na obracanie si´w kr´gu rzeczy ma∏ych i prymitywnychtwój strach to metafizyka wielka tajemnicaw której mieÊci si´ Bóg koniec Êwiatai twoja Êmierç

byç mo˝e zabrzmi to g∏upio ale czasami naprawd´chcia∏bym umieç baç si´ jak ty

140

List do m∏odego hydraulika z Hamburga

dziwi´ si´ ˝e mia∏eÊ ochot´poÊwi´ciç par´ mareki troch´ czasu aby wyszukaçwÊród prze∏adowanych pó∏eksklepu za rogiemtych kilka rzeczyz którymi potemposzed∏eÊ na poczt´by nadaç paczk´ do mnie - nieznajomegomyÊla∏em - i po có˝ tyletwojego zachodudla mojego wschodui tylko ostatnie gazetywychodzàce w moim umierajàcym krajupróbujà mnie przekonaç ˝e paczkaktórà w tej chwili niesiesz na poczt´jest kompensatàbo tak naprawd´to chcia∏byÊ mnie zabiç

141

Nie jestem poetà

wie pan dr˝´ o losy Êwiata -powiedzia∏ z uÊmiechem poeta- to mój obowiàzek -doda∏ po chwili

nigdy nie dr˝a∏em o losy Êwiatanie wiedzia∏em ˝e powinienemczasami tylko ba∏em si´ o Adamaczy da sobie rad´ ze sobào Ann´ czy znajdzie spokójz tamtym m´˝czyznào Andrzeja czy wyjdzie z koszmaruw który wpad∏

skromny uÊmiech poetyjasny pokójtysiàce ksià˝ekna pustym stole bia∏a kartkai czarny d∏ugopis

nie jestem poetàczasami tylko wierszmyÊli mnà

142

Trudno o lepsze wyt∏umaczenie

Sophie zm´czona sklepamiciàgnie Ew´ do najbli˝szej kawiarniz tarasuleniwie palàc papierosywpatrujà si´ w gwar Pary˝a

ten obrazek wyglàda realniea przecie˝ nie ma Pary˝akolorowe pocztówkiKrzysztofieto zwyk∏e oszustwohandlarzy marzeniami

a wi´c dwie kobiety jak widmaunoszà si´wÊród fantasmagorycznych ulic

a wi´c to sen zaledwiez którego si´ nie przebudzimy

143

Opis

1.znacie ten pokój pe∏en porozrzucanych ksià˝ekstert gazet pod Êcianami nigdy nie by∏emtu sam jak çmy zlatywaliÊcie si´do p∏onàcej Êwiecy okna zgarnialiÊcie papieryz biurka by zrobiç miejsce na szklankii rozmow´ wÊród niedopa∏kówna obt∏uczonym talerzyku wala∏y si´wasze zwàtpienia kobiety z innymiodchodzi∏y w mg∏y porankówupadki okazywa∏y si´ ostatecznymimój pokój stawa∏ si´ altanà zwierzeƒporastajàcà bluszczem chaotycznych s∏ówpoÊród tego ja - z kieszeniàpe∏nà chusteczek i dobrych rad

2.jest noc wasze mieszkania wabià jak witrynyzamkni´tych sklepów automat telefonicznycierpliwie przyjmuje monety s∏ówna wpó∏ zjedzona ksià˝ka telefonicznabezradnie rozk∏ada okaleczone stronice

to nie jest moje miastoto nie jest moja ulicachocia˝ od lat depcz´ jej brukz kieszeni wyciàgam pocztówk´z nie istniejàcego miasta Pary˝o jeden z budynków zaczepiam p´tl´ nadzieiu kresu nocy i u kresu ulicy p∏onie latarniajak brzytwa której trzeba si´ chwyciçw potrzebieprzytulam policzek do jej ch∏odnego s∏upabàdê mojà siostrà - mówi´ lecznie ma we mnie ani jednej ∏zy

144

3.wydawa∏o mi si´ ˝e jestem silniejszy˝e tylko wy potrzebujecie oparcia˝e potrafi´ iÊç bez protez cudzych s∏ówzbyt póêno zrozumia∏em ˝e to nieprawdanagle zmieni∏y si´ strony Êwiatazabrak∏o Êciany o którà mo˝na si´ oprzeçkiedy próbuj´ ubraç to w s∏owaprzerywacie by opowiedzieç o k∏opotachz za∏atwieniem lodówkikrztuszàcym si´ silniku samochodurzadkiej kupce dzieckawiemjedni sà od mówienia inni od s∏uchaniarole rozdano ju˝ dawno i ka˝da próba zmianyjest towarzyskim nietaktem

4.tej nocy nie spa∏emwiele godzin przy cienkiej Êcianie∏owi∏em jej Êmiech po raz pierwszy radosnyprzyt∏umiony g∏os przyjaciela

w∏aÊciwie powinienem si´ cieszyçnareszcie by∏a szcz´Êliwa

5.zjawi∏ si´ tutaj naglejak przyniesiony na skrzyd∏ach jaskó∏eksta∏ si´ jednym z nas choçby∏ nierealny jak sen bardziej motyl ni˝ cz∏owiekpewnej nocy z ujmujàcym uÊmiechempozbawi∏ mnie ˝ycia (naprawd´ by∏a ˝yciem)i wtedy zrozumia∏em to nag∏e pojawienienie zszed∏ ze szczebli jaskó∏czych skrzyde∏ leczz kart powieÊci przyjacielastàd w miejsce serca papier ze stygmatami czcionek

145

wi´c odejdê wczorajszy braciewracaj skàd przyszed∏eÊi nie zapomnij no˝ana którym Êwie˝y Êladmojej krwi

6.próbuj´ zrozumieç jak to si´ sta∏ospokojnie roz∏o˝yç win´ bowiemnic nie jest proste (wiemz nas dwojga jestem w lepszej sytuacjimój ból mog´ rozpisaç na wersyz∏apaç za serce pokazaç ˝e jestem cholernieobiektywny a w ka˝dym razie ˝e si´ staram)próbuj´ zrozumieç jak to si´ sta∏omo˝e by∏o za ma∏o s∏ów ale trudno je z siebiewydobyç wiedzàc ˝e i tak wszystko co wa˝nejest poza nimi albo odwrotnie mo˝e by∏oza wiele s∏ów ale trudno je w sobie dusiç wiedzàc˝e i tak wylejà si´ z si∏à wiosennej powodzipróbuj´ zrozumieç jak to si´ sta∏obyç mo˝e jej by∏o wszystko jedno z kimi mnie by∏o wszystko jedno z kimbyle tylko nie zostaç samemu gdy naglew pokoju zgaÊnie Êwiat∏o byle by∏o z kimrankiem kilka zdawkowych s∏ów zamieniçbyle czasami poczuç dotyk d∏oni na policzkuczyjeÊ palce we w∏osach

7.przede mnà prostokàt niebawpi´ty w bia∏e framugi nocychmary ptaków przywo∏ujà s∏oƒceciemnoÊç powoli zwija si´w k∏´bek snu

w oknie naprzeciwstara kobieta powierza swà nagoÊçÊwiadkowi zwierciad∏a

146

147

nie wie ˝e jestemjego cichym wspólnikiemjej ci´˝ko wiszàce piersisà krótkà historià gatunkuw której odczytuj´tak˝e swój losd∏onie spoczywajàna p´czniejàcym brzuchuktóry t´skni by znów byçczyjàÊ ko∏yskàmi´dzy nas cicho wkrada si´ Êwitwieczna u∏uda samotnychliczàcych na cudnadciàgajàcego dnia

wyciàgam r´ce ku kobieciestojàcej przed lustremw tym geÊciejest Êmieszny patos t´sknotyprzyjdê do mnielub ja przyjd´ do ciebieby wspólnie odmówiçmodlitw´ nagoÊci

148

Kto wygrywa - kto przegrywa

za „Bóg tak chcia∏”za „jakoÊ to b´dzie”za „przecie˝ to ˚yd”za „jeszcze nie zgin´∏a” kiedy zgin´∏aza stosy niedobrych wierszy przyjació∏za r´ce zaciÊni´te w kieszeniachza dzwonki porannych rewizjiza martwe twarze przed kapliczkami telewizorówza fanatyzm krzy˝yza codziennà porcj´ zapominaniaza cichà nienawiÊç sercza bezsilne ∏zy m´˝czyznza r´ce kobiet siatkami do kolan wyciàgni´teza odwag´ do ostatniej kropli wódkiza krótki sen w wi´zieniachza kobiety oczekujàce powrotówza nawóz gazet ka˝dego dniaza naszà i waszà ucieczk´ w senza bezkarnoÊç mordercówza s∏owa pozbawione znaczeƒza nag∏e nawrócenia pozbawionych nadzieiza ucieczki w azyle bramza dobrowolne odejÊcia w Êmierçza gesty w miejsce myÊleniaza histerycznà megalomani´za g∏upot´ uprzedzeƒza groby i przedmurzeza brak perspektyw na nast´pny dzieƒza tych którym si´ r´ki nie podajeza tych którzy ci´ jeszcze kochajàza to ˝e ciebie nie ma

- odpierdol si´ Polsko

1984

Kartka z ˝yciorysu

w kieszeni spodniwygrzebanych z dna szafyznalaz∏em kartk´ papieruna którejzanotowane by∏o moje ˝ycie„kup chlebw∏oszczyzn´rzodkiewkisa∏at´kilo jab∏ekdwa kilo kartoflii wyrzuç Êmieciobiad jest na patelni”

150

Do Piotra Bratkowskiego list goƒczynadziei

Nie bàdê zbyt pewien, czy nie jestem z tobàWalt Whitman

nasze wiersze sà po to by je rozdaçwÊród przyjació∏ - powiedzia∏eÊ

to by∏o dawno temu kiedynoszenie znaczka SolidarnoÊci nie by∏opowodem do wstydu a aktemodwagi

to by∏o dawno temu - Marcin Âwietlickinie by∏ jeszcze poetà gra∏w okr´ty pod ∏awkà na lekcji matematyki

to by∏o dawno - wypita wódkanie by∏a zapowiedziàkaca a wielkiej przygody

czytywaliÊmy màdre ksià˝kiumawialiÊmy si´ z dziewczynami do kinai z ch∏opakami na wódk´s∏uchaliÊmy nowych p∏yt i wydawa∏o si´ nam˝e Êwiat le˝y u naszych stóp

dziÊ zasypiamy nad ksià˝kàa kac odbiera ch´ç do ˝ycia

i tylko czasem budzi nasw Êrodku nocy t´sknota którejnie potrafimy nazwaçi bolà nas plecyjakby ros∏y skrzyd∏aa to tylko sztywnieje karkschylony nad biurkiem

151

lecz mo˝e nie wszystko straconeniech goni ci´ mój list goƒczyniech p´dzi p´dzony nadziejà

pos∏uchaj Piotrze spróbujmy raz jeszczewznieÊç w gór´ szklanki rozmowywzbiç si´ w niebooddaliç miasto skaczàce do oczutytu∏ami gazet miastoz którego wycieka krew chciwiewch∏aniana przez bruk

za nami miasto - przed nami Êmierç

i w tylu miejscach jednoczeÊnieodpowiedzi których nie udzieli∏y gazetyziemia obiecana nam wszystkims∏owa które znaczà co znaczài zwiastowana dzwonkiem u drzwidobra nowina

i to koniec - jedyny mo˝liwy poczàtek

152

Lekcja poetyki

doktor Tadeusz Komendant podczas zaj´ç z poetykina Uniwersytecie Warszawskim powiedzia∏wskazujàc na mnie - oto ˝ywy poeta - i poleci∏studentom zanalizowaç mój wiersz

ws∏uchiwa∏em si´ w cisz´ odwróci∏emwzrok ku oknu leniwep∏atki Êniegu przebija∏y si´ przez szaroÊçporanka wirujàc w powietrzu

nieÊmia∏y uÊmiech dziewczyny z czwartej∏awki kaza∏ mi rozstaç si´ z bielàczeka∏em na jej s∏owana wa˝kà analiz´zapisanych niegdyÊ snów- czy pan zawsze piszetakie smutne wiersze - zapyta∏a

a p∏atki Êniegudalej i dalejmiarowo i lekko

153

Pociàg

Ewie i Henrykowi

za oknem migota∏y op∏otki Polskigdy otar∏a si´ o mniekobieta to by∏ przypadekprzejÊcie tak wàskiei wagon ko∏yszeto trwa∏o tylko chwil´lecz pomyÊleliÊmy o tym samymw mgnieniu oka ˝yciemog∏o potoczyç si´ inaczej

nie sta∏o si´ nickobieta znikn´∏a w przedzialemo˝e to by∏o snema realny jest tylko pociàgi zbli˝ajàce si´wie˝e Krakowa

154

By nie obudziç

szczelnie zaciàgni´ta firankaÊwiat∏a przyt∏umiony kràgkrzyk który próbujemy wyraziç szeptemby nie zbudziç dzieciby nie zbudziç sàsiadówby nie zbudziç z∏ych mocyktóre te kilka chwil szcz´Êciamogà zamieniç w ból

155

***

Wojtkowi Cesarskiemu

z tego wzgórza miastoprzypomina∏o samobójc´z podci´tych ˝y∏ ulicwycieka∏y Êwiat∏a samochodówzesch∏e liÊcie jak myszyumyka∏y spod stópszelest za mnàprzede mnàpo bokach

jak d∏ugo jeszczeiÊç b´d´ musia∏by znaleêç drzwiktórych i tak niktprzede mnà nie otworzya wi´c iÊç nadaremnoi jakby bez celu (w ten sposóbproste czynnoÊci ˝yciowestajà si´ ∏atwà metaforà filozofii)

nagle mur kamienicyzaskoczy∏ napisem„kawa bez completyjest jak krzy˝ bez Chrystusa”pomyÊla∏em˝e profanacja by∏aby wi´kszagdyby to odwróciç

156

***

siedzia∏a na tapczaniez nieod∏àcznym papierosem w ustach- po tych schodach nie da si´znieÊç na noszach - powiedzia∏lekarz do mnie i do ojca - niechka˝dy z nas chwyciza jeden róg kocai tak spróbujemy

- nie dacie rady - wyszepta∏a mamado dziÊ nie wiemczy mia∏a na myÊlizniesienie do karetkiczy ˝ycie bez niej

157

Simon Wiesenthal odpowiada na pytanie dziennikarza

gdyby nie by∏o Hitleraby∏bym emerytowanym architektemwe Lwowiew niedzielne popo∏udniaprzechadza∏bym si´ po mieÊciez odrobinà dumy pokazujàc wnukomdomy które projektowa∏em

gdyby nie by∏o Hitlerawiedzia∏bym gdzie jestgrób mojej matki

158

Spacer

stara kobieta opar∏awzrok o witryn´ sklepuwiatr czesa∏ jej w∏osyoczy g∏adzi∏y stos cytrynna poskr´canych liczyd∏achpalcówmierzy∏a si´ z cenà

wystarczy chwila s∏aboÊci -plasterek cytrynycienki jak hostia

159

Przespa∏aÊ si´ z tamtym facetem - mówi´

- przespa∏aÊ si´ z tamtym facetem -mówi i zawiesza g∏osjakby nie wierzy∏ ˝e to prawda(to prawda)jakby pyta∏ dlaczegoa tamten facet by∏szansà byudowodniç sobie ˝e jestem wolna˝e nie czekam kiedy wreszcie przyjdzie(a czekam)a jak jest rzucamokiem na zegar wtulony mi´dzy ksià˝kiwidzàc ˝e zbli˝a si´ chwilakiedy odejdzie do ˝ony(zawsze odchodzi)

jestem skazana na samotnoÊçi czekanienie jest to rolaktóra zadowala kobiet´

- taƒczy∏aÊ nago przed lustrem - mówi - taƒczy∏amnago przed lustremw pustym mieszkaniuprzy zgaszonych Êwiat∏achobserwowa∏am podrygujàce sutkii k´pk´ w∏osów u zbiegu ud(chcia∏by mnie takà widzieç)z ka˝dà sztukà bieliznyzrzuca∏am z siebie bólsamotnoÊçi rozczarowanie

160

facet z którymsi´ przespa∏am poszed∏on jeszcze nie przyszed∏(chyba nie przyjdzie)

z ka˝dà sztukà zrzucanej bieliznystawa∏am si´ wolnastawa∏am si´ lekka

161

Ojczyzna Ob∏oków

po raz kolejny umiera∏o miastoulice zw´˝a∏y si´ jak ˝y∏y zawa∏owcawszyscy spali˝adne oknonie by∏o latarnià morskànicià Ariadny brzytwà którejchwytamy w rozpaczy

- tak dalej nie mo˝na - powiedzia∏ Janusztrzeba znaleêç punkt zaczepieniaport do którego mo˝na zawinàçmiejsce do którego si´ wraca

zapukaliÊmy tam w Êrodku nocydrzwi uchyli∏y si´ lekko skrzypiàcw progu sta∏a ciep∏a od snuOjczyzna Ob∏oków

stó∏ czeka∏ na nasze ∏okciew kubkach dymi∏a herbataprzez chwil´ wydawa∏o si´˝e nie potrzeba niczego wi´cej

162

***

pot oblepia∏ nasze cia∏astan´liÊmy w okniei unios∏em w gór´ p∏onàcà zapa∏k´- teraz chwila dla sàsiadów z przeciwka- niech tak b´dzie -powiedzia∏aÊ stojàc nagona tle migajàcego p∏omieniawzywajàc ulic´ na Êwiadka

jakbyÊ chcia∏a noc przygarnàçdo swych niewielkich piersi

163

Dojrza∏y m´˝czyzna budzi si´ w Êrodku snu

mam czterdzieÊci dwa latai wszystkoza sobà nie sàdz´ by czeka∏y mniewielkie uniesieniaa jednak nie potrafi´ przestaç myÊleço piersiach które móg∏bympieÊciç - spójrz jaktwardniejà sutkio k´pce w∏osów - spójrznadciàga wilgoç

mam czterdzieÊci dwa latachwilamijestem m∏odym ch∏opcemi budz´ si´ w Êrodku snuo kobietach

164

***

jej brzuchby∏ kiedyÊ twardy p∏askii spr´˝ystydziÊ t∏uszczznaczy na nimfa∏dy czasu

- nasze kobiety si´ starzejà -powiedzia∏eÊ wpatrzonyw pe∏nà s∏ów popielniczk´

to prawdalecz czy ma tojakiekolwiek znaczenie

165

***

kiedy zastrzelono Che Guevar´nie wzruszy∏o to tycho których walczy∏jedynie o stolik paryskiej kawiarnirozbi∏o si´ kilka ∏ez

kiedy my b´dziemy umieraçpozostanie po nas ciszajak po narodachktórych j´zykównikt nie pami´ta

166

Noc piersi

ta noc mia∏a si´ zmieniçw list do umar∏ejlub przyjaciela za morzemlecz nic z tego nie wysz∏orysowa∏em twoje piersinajpierw spod o∏ówka wy∏oni∏a si´prawanieÊmia∏o zerkajàcz rozpi´tej bluzkipotem lewawstrzàsanarytmem serca

167

Og∏oszenie

M∏ode ma∏˝eƒstwo (33, 39 lat)pozna pana do 40 lat, lubiàcego seks.

Fotooferty mile widziane. (z prasy)

odezwij si´to ciebie wo∏amyz otch∏ani miastaprzyÊlij fotografi´(je˝eli lubisz seks)przeczytaliÊmy ju˝ wszystkie ksià˝kitulàce si´ na regalewypróbowaliÊmy tyle pozycji˝e dziÊ nawet nasze rozmowy sà tylkoleniwym tenisemz pi∏eczkà s∏ów

odpowiedzb´dzie nas trojei tyle nowych mo˝liwoÊci

168

Rozmowa z kobietà

jestem jak papier Êciernychropawyszorstki

spójrz; telefon jak wà˝pr´˝y si´ do skokutelefon jest po to by powiedzieçtak - nieprzyjd´ - nie przyjd´nied∏ugo - jutroa nie po to by mówiçp∏akaçwzdychaçwyznawaç

jestem jak papier Êciernynie do przytulanianie do g∏askania

spójrz; za twym oknemlatarnie uk∏adajà si´w p∏onàcy bukietwi´c po co ci kwiatypos∏uchaj; miejsce kwiatówjest na ∏àcekwiaty w wazonie majà w sobiecoÊ z pornografii dzieci´cej

jestem jak papier Êciernynie do mruczenianie do wyznaƒ

spójrz; p∏atki Êniegujak pudle bia∏e∏aszà si´ do twoich stóp

169

wi´c po co ci moje pieszczotykanciasteniezgrabne

jestem jak papier Êciernyna twych palcachkropelek krwiwidz´ kilka

170

Meldunek o stanie wód

Wis∏a podesz∏a pod Wawelby∏ wieczór pali∏o s∏oƒcena si´gajàcych kolan workach z piaskiem siedzieliludzie patrzàc w rzek´

by∏o to coÊ w rodzaju piknikuw oczekiwaniu na katastrof´

lato 1997

171

***

samochód zanurza∏ si´ w nocznad asfaltuunosi∏a si´ lekka mg∏ajakby wstawali umarli

172

Dwoje pisarzy

z Raymonda Chandlera

ka˝de twoje s∏owo zatrzymuj´mi´dzy kartkami pami´ci

ka˝de twoje s∏owo jeszczesi´ przyda

ka˝de twoje s∏owo obróc´ na swà obron´w ksià˝ce którà pisz´ od lat

ka˝de twoje s∏owo ukradkiempopijam ∏ykiem whisky

a kiedy tych ∏ykówzbierze si´ na wielkà oboj´tnoÊçmyÊl´ ˝e ty robisz to samo i ˝enasze ˝ycie nasze k∏ótnie i pojednaniato tylko powieÊç grafomana

czasami wtedy p∏acz´

173

***

to lekkie pukanie w oknoto nie Êmierç jeszczeto tylko ga∏´zie drzew

brz´k naczyƒ w kuchninag∏y p∏acz telefonuw sàsiednim pokojuniespokojne szepty ksià˝ekpoza tym cisza

Êmierci nie ma - ˝eby napisaçtakie zdanietrzeba byç bardzo m∏odym chocia˝w jakimÊ sensie to prawdabo nie ma Êmiercijak ze Êredniowiecznych rycinw kapturze i z kosàÊmierç to m∏oda dziewczynaktóra idzie przez parkw zwiewnej sukience w grochybeztrosko machajàc torebkà

to lekkie pukanie w oknoto nie Êmierç jeszcze chocia˝jeÊli wyt´˝ysz wzrok zobaczyszjak zbli˝a si´tanecznym krokiem

jesieƒ 1996

174

Zapiski po wieczorze autorskim

1.

to prawdawiersze pisze si´dla siebie

ale czasami mi∏okiedy zatrzymasz si´nad którymÊ z nichzamyÊliszuÊmiechnieszlub coÊ w tym rodzaju

2.

nie rozumiem sieci pytaƒktórà zarzucacie na mniejakbyÊcie chcieli mnie oswoiç

tak naprawd´nie wiem czym jest poezjamo˝e tylko rozmowàz tobà(z ka˝dym tobà)

175

Vera Wollenberger czyta swojà teczk´w archiwach Stasi

Ewie Milewicz

jeszcze tylko lekkie muÊni´cie brwi kredkàwyd´cie ust rzut oka w lustrociep∏y poca∏unek na policzku m´˝a(z uÊmiechem powiedzia∏: powodzenia)i mo˝na iÊç na randk´ z przeznaczeniem

na progu dawnego gmachu tajnej policjiostatnie wahanie - czy rzeczywiÊcie chc´ czy powinnamwiedzieç to co tak skrz´tnie skrywano przede mnàczy udêwign´ swojà tajnà przesz∏oÊçswojà niejawnà mnie

po kilkunastu minutach by∏o za póênona wahania opas∏e tomy aktczekajà na plastikowym stolikudr˝àca r´ka odwracajàca stronykto by∏ przyjacielem kto wrogiemkomu s∏usznie ufa∏akto jej zaufanie przelewa∏ w donosy

na kolejnej stronie Vera Wollenbergerrozpozna∏a drobne pismo m´˝aprzyszpilone do akt motyle zwierzeƒ

pierwsza myÊl - przejÊç nad tym do porzàdku dziennegozapomnieç udawaç ˝e si´ nie czyta∏ona jednej szali z∏amane zaufaniena drugiej szali mi∏oÊç wià˝àcà przez latana jednej dzieci na drugiej gniew

176

lecz czy mo˝liwa jest mi∏oÊç bez zaufania- pomyÊla∏a idàc przez Normannenstrassew ∏zie jak w okruchu szk∏aza∏amywa∏ si´ promieƒ s∏oƒca

177

Zm´czona ziemia

nie opowiadaj mi o s∏owiaƒskiej duszypolskoÊci od pokoleƒ i czystoÊci rasy

przez t´ ziemi´ przez setki latw stukocie koƒskich kopyti szumie gàsienicprzewala∏y si´ obce wojskapalàc miasta i ognie przy drogacha nasze przera˝one babkirozk∏ada∏y przed nimi nogiw nadziei na uratowanie dobytku i ˝ycia

przez t´ ziemi´ przez setki latprzemieszcza∏y si´ tabory kupcówo dziwnym j´zyku i obyczajacha nasze chciwe babkirozk∏ada∏y przed nimi nogi by zdobyçchusteczk´ bi˝uteri´ pachnid∏a

i tylko czasem przera˝ony ptakzerwa∏ si´ z szuwarów do lotugdy kobiety z krzykiem rodzi∏y dziecitak niepodobne do m´˝ów

178

Pani jest taka pi´kna

kiedy zobaczy∏em panià w telewizorzeod razu wiedzia∏em˝e to jest to

pani jest pi´kna màdrai potrafi mówiçna ka˝dy temat

przesy∏am pani srebrny pierÊcionekpo matce i prosz´ przyjedêwrzuç w moje ˝yciekropl´ Êwiata

jest czwarta rano mo˝eczwarta pi´çzagracony pokóji samotnoÊç

moja siostra t´sknota∏udzi si´ ˝e przyjdziesz w∏aÊnie dziÊmyÊl´ ˝e to nieprawdachocia˝ i jamam prawo do szcz´Êcia

na stacj´ benzynowà podje˝d˝ajàpierwsze samochodyzzi´bni´ci kierowcy nie widzàsamotnej figury w oknie

wracam do ∏ó˝ka by przewracaç si´ z boku na bok

179

Zamenhofa róg Anielewicza

to miasto zbudowano na cmentarzuzmarli sk∏adajàwizyty w swoich dawnych domachk∏adà d∏oniena futrynie drzwi(choç pró˝no ju˝ szukaç mezuzy)mówià; d∏ugonas nie by∏o

czasami pojawiajà si´ tutak˝e wycieczki

180

Dwie cytryny

Adamowi Michnikowi

by∏a zima koniec lat siedemdziesiàtych Warszawamoje buty rozchlapujàce b∏otoulicy Marsza∏kowskiej zaczyna∏y powoliprzemakaç gdy Adam krzyknà∏ - spójrz -naprzeciw szed∏ ma∏yzasuszony staruszek w bràzowym kapeluszui wytartej jesionce w jode∏k´w trz´sàcej si´ r´ce trzyma∏ siatk´z dwiema osieroconymi cytrynami- nie poznajesz? to Kliszko

jeszcze par´ lat temu budzi∏ strachjednym gestem wywy˝sza∏lub skazywa∏ na nieistnieniezosta∏a mu staroÊçzniszczony p∏aszcz zapomnieniei dwie cytryny

idàc dalej w rozwarte wrota ulicyrozmawialiÊmy o z∏udnoÊci w∏adzysamotnoÊci strachu i Êmierciczyli o literaturze

181

Lekcja historii; Gdaƒsk, 1970

dwa lata temu dowiedzia∏em si´˝e istniejà ˚ydzi ˝e J´drek(siedzia∏ dwie ∏awki przede mnài podrzuca∏ Êciàgi z matmy) jest obcyw tej klasiew tej szkolew tym mieÊciew tym kraju

dziÊ pod moim oknemna lepkich resztkach Ênieguzaczai∏ si´ wielki owadczo∏gu

jak przyjdzie co do czegoegzamin z historiimojego krajuzdam celujàco

182

Powoli wszyscy wracajà

kilka lat temu w Pary˝u piliÊmynajtaƒsze wina odprawiliÊmy ostatniemisterium rozmowyto by∏o nad ranem dwadzieÊcia cztery godzinypo twoim nieudanym samobójstwie Antek - krzycza∏eÊw s∏uchawk´ - przyjedê umieram(wtedy jeszcze nie umar∏eÊ)

a wi´c sta∏o si´ to nad ranemkiedy zwalnia si´ takt s∏ówfiltrowanych winem i pierwszymipromieniami s∏oƒca kiedy s∏owawypowiadane sà wolniej

siedzia∏eÊ w oknie za którym budzi∏ si´ ze snubudynek centrali komunistycznych zwiàzków zawodowychmówi∏eÊ ˝e je˝eli chce si´ byç sobà je˝elichce si´ jeszcze kilkastrof napisaç to trzeba byç w Polscei niewa˝ne czy to b´dzie ¸ódê Warszawaczy Gdaƒsk - miasta by∏ych mi∏oÊcii by∏ych przyjaêni

s∏ucha∏em tych s∏ówspija∏em je z twoich warg jak resztki winaz butelki i nie mia∏em odwagipowiedzieç ˝e chc´ tu zostaçmieç za sobà Polsk´ innym zostawiç snyo jej zbawieniu zostawiç kobiety rankii wieczory zanurzyç si´ w otch∏aƒ obcego j´zykaniewiedzàc co znaczà s∏owawykrzykiwane przez kobiet´ w chwilirozkoszy co znaczà s∏owa wypowiadaneprzez m´˝czyzn´ patrzàcego z bólem

183

a potem sp∏yn´∏a na nas kotara snupachnàcego winem i gauloisami

pami´tam jeszcze jak mnie odprowadzi∏eÊna lotnisko jak sta∏eÊ w rozpi´tym prochowcuz kieliszkiem brandy w d∏oni - samotnym´˝czyzna bojàcy si´ powrotu - jawraca∏em do kryjówki swoich strachów

kilka miesi´cy póêniej Grzegorz zadzwoni∏ z Pary˝ai powiedzia∏ ˝e nie ˝yjeszpomyÊla∏em - ty skurwysynujednak wróci∏eÊ

184

185

Nowy Port ˝yje przepowiednià

czternastoletnie dziewczyny w cià˝yrozpychajà ulicenabrzmia∏ymi piersiamijednej z nich kilka dni temuukaza∏a si´ Matka Boska przepowiadajàcwojn´ ÊwiatowàÊmierç papie˝ai koniec Êwiata

po bramach kobietyoczekujà swych m´˝czyznz rozpalonego powietrzawy∏apujà ostatnie doniesieniao ruchach wojski stanie zdrowia Jana Paw∏a II

rozmawiajà o dzieciach i kiepskich zarobkachwpatrujà si´ w wylot ulicyi zmi´tà gazet´ze zdj´ciem zm´czonego papie˝a

***

niech dusza jegozwiàzana b´dziew w´ze∏ek ˝ycia

zmar∏ego trudno poklepaç po plecachobjàç serdecznie powiedzieç; poczekajAndrzej kawa∏ek ci´ odprowadz´bo nie odprowadzamy do taksówkia jednakidziemy za nim le˝àcymjakbyÊmy chcieli powiedzieç; starynie bój si´nie jesteÊ sam

potem ju˝ tylko trzy salwypiasku o trumn´

23 maja 1997

186

Cicha noc nad Berlinem

grudniowy zmrok powoli zapada∏ nad Alt Moabit Strassew Êwiat∏ach latarƒ krà˝y∏y p∏atki Ênieguzza nie domkni´tego okna starej kamienicydobiega∏o Stille Nacht heilige Nacht zdziwi∏em si´bo przez chwil´ myÊla∏em ˝e jestem w Gdaƒskua tu nagle niemiecka kol´da i poczu∏em si´ jeszcze bardziej samotnyby∏o coraz zimniej i da∏em si´ skusiç neonowi knajpki naprzeciw

wi´zieniaprzy barze zamówi∏em whisky mit colapowoli robi∏o mi si´ mi∏o ciep∏o i sympatyczniew przygaszonych Êwiat∏ach w zapachu tytoniowego dymu w smaku

alkoholuby∏o prawie pusto ledwie kilka stolików zaj´tychtulàca si´ para trzej robotnicy którzy wpadli w drodze do domukilku d∏ugow∏osych nagle kàtem oka dostrzeg∏emstarego m´˝czyzn´ w skórzanej kurtce i oficerkachwrzucajàcego drobnic´ fenigów do szafy grajàcejpo chwili rozleg∏ si´ ryk wojskowego marsza starzec wyprostowa∏ si´stuknà∏ obcasami wyciàgnà∏ r´k´ w hitlerowskim pozdrowieniui zaczà∏ coÊ wykrzykiwaç skromna znajomoÊç niemieckiegopozwoli∏a mi zrozumieç tylko ˝e jest samotny nieszcz´Êliwyi ˝e p∏acze nad swà m∏odoÊcià w SSd∏ugow∏osi ch∏opcy przy stoliku w rogu rykn´li Êmiechema mnie zrobi∏o si´ smutno najpierw pomyÊla∏em ˝e ˝al mi tego starego

cz∏owiekapotem pomyÊla∏em czy i ja za ileÊ tam lat b´d´ p∏aka∏ wspominajàc

m∏odoÊçbramy stoczni w kwiatach i SolidarnoÊçpotem pomyÊla∏em ˝e ten cz∏owiek prawdopodobnie jest mordercà˝e ma na sumieniu rozstrzelanych zakatowanych i poni˝onychna koniec dopi∏em whisky i pomyÊla∏em ˝e nie jestem dobrym Polakiemskoro nie ma we mnie gniewu ch´ci zemsty i marzenia sprawiedliwoÊci

dziejowejzap∏aci∏em i po chwili grudniowy ch∏ód ulicyznów wdar∏ si´ pod mojà kurtk´wi´zienie po drugiej stronie ulicy pogrà˝a∏o si´ we Ênie

187

Pomi´dzy

jeszcze gdzieÊ sà Êpiàcekobiety zostawione samotniew odm´tach poÊcielijeszcze wysokonak∏adowe tygodnikipodpowiadajà mi jak byçpi´knà kobietà i upiec ciastona stole przede mnà parujàca fili˝anka czarnej kawyi pude∏ko gauloisów zbli˝a si´ wieczórmiasto p∏onie pierwszymi ogniami okienza Êcianà Joe Cocker Êpiewa pieʃt´sknoty i samotnoÊci

jestem sampomi´dzy narodzinami a Êmierciàpomi´dzy zygotà a truch∏em∏o˝yskiem a trumnàpomi´dzy jednà a drugà nicoÊciàjak Êmiertelnie przera˝ony myÊlnikzawieszony w pustce

natr´tna myÊl co by∏o przedco b´dzie pokto wymyÊli∏ ko∏okto alfabetkto boga

188

Jej ˝ycie jest naszym ˝yciem

nie wiem czy Louise Woodward zabi∏a to niemowl´czy bi∏a je systematycznie dzieƒ w dzieƒ po g∏owieczy godzinami wstrzàsa∏a nim by uszkodziç mózgpatrz´ na jej puco∏owatà twarzobserwuj´ jak przygryza zbyt pe∏ne wargijak co chwila z obawà rzuca okiemna ∏aw´ przysi´g∏ych

kamera rejestruje ka˝de wahanieskrupulatnie liczy ∏zyzmieniajàc je w najÊwie˝sze wiadomoÊcidzienników telewizyjnychca∏ego Êwiata

kamera sprawia ˝e pulchna nastolatkaz prowincjonalnego miasteczka gdzieÊ w Angliistaje si´ na naszych oczachkole˝ankà Laury Palmerniewolnicy IsauryAlexisksi´˝nej Dianyi Michaela Jacksona

nagle zaciera si´ granica mi´dzy moim pokojema ekranem telewizorai jestem Louise Woodwardz niepokojem spoglàdam na ∏aw´ przysi´g∏ych∏ykam ∏zyi sam ju˝ nie wiem czy zabi∏em to dziecko

189

Papieros dla umar∏ego

coÊ mówi∏ ale s∏owanie przebija∏y si´ przez zawiesin´ dymuw knajpce o porankuwidzia∏em tylko˝e ju˝ nie ˝yje chocia˝ ontego jeszcze nie wiedzia∏

nagle szarpnà∏ mnie za r´kaw;dlaczego umierajà tylko profesorowiepolitycy artyÊci dlaczegotylko ich ostatni oddech znaczystrony gazeta co z naszà Êmierciàkto jej poÊwi´ci chwil´ uwagikto zmówi za nas ostatnià modlitw´

potem prosi∏ o papierosawyciàgnà∏em ku niemupaczk´ czerwonych gauloisów

190

Przeraêliwa prywatnoÊç Antoniego Pawlaka

Kiedy po raz pierwszy zobaczy∏em Antoniego Pawlaka, mieliÊmy wszyscyo dwadzieÊcia pi´ç (albo i wi´cej) lat mniej. Ostatnich dwadzieÊcia pi´ç,które same w sobie sà epokà, choç my zdà˝yliÊmy prze˝yç i uwewn´trz-niç - na nasze szcz´Êcie czy zgub´ - równie˝ epok´ wczeÊniejszà. MieliÊmy zatem o dwadzieÊcia pi´ç lat mniej. NosiliÊmy obowiàzkowed˝insy i kurtki, d∏ugie w∏osy z przepaskà, okràg∏e okularki, brody i wàsy,flanelowe kraciaste koszule i arcyobowiàzkowy zielony chlebak (móg∏ byç,a mo˝e nawet powinien by∏ byç - wojskowy). S∏uchaliÊmy Beatlesów i Rol-ling Stonesów, Hendrixa, Janis Joplin, Doorsów, Zeppelinów, Deep Purple,Jethro Tull, Ten Years After i Procol Harum. S∏uchaliÊmy Breakoutów. Nies∏uchaliÊmy festiwali w Opolu, Sopocie, Ko∏obrzegu i Zielonej Górze.CzytaliÊmy Cortazara i amerykaƒskich poetów, Lowry’ego i Celine’a, Llo-s´ i Marqueza, Burs´ i Wojaczka, Peipera, Trifonowa. Potem nasze lekturysi´ skomplikowa∏y.PiliÊmy be∏ty i czystà, ale krótko, póêniej g∏ównie czerwone wino. Niektó-rzy po cichu popalali, inni - jeszcze wówczas nieliczni - wymyÊlili kompot.StudiowaliÊmy po dziesi´ç lat i d∏u˝ej, nie zawsze do skutku, wcià˝ na wa-lizkach w wynaj´tych mieszkaniach, z materacami na pod∏odze, dzieçmiw drodze i czu∏à, choç starà kochankà - maszynà do pisania. OczywiÊcie zdawa∏o si´ nam, ˝e jesteÊmy wyjàtkowi (b∏àd doÊç pospolityw pewnym wieku), a los, spe∏niajàcy si´ ju˝ samà datà urodzenia, sprawi∏,i˝ niektórzy z nas rzeczywiÊcie byli wyjàtkowi. No i pisaliÊmy wiersze.˚adne tam scenariusze, powieÊci czy programy komputerowe. Tylko wier-sze (ewentualnie poematy). Ta dzieci´ca choroba by∏a wówczas równie po-wszechna co heglowskie ukàszenie. Na szcz´Êcie równie szybko mija∏a. Niektórzy jednak zapadali na d∏u˝ej. Ich wyjàtkowoÊç by∏a dla wszystkichoczywista, nawet jeÊli prawie nikt nie czyta∏ wierszy, które konsekwentniepisali. Te wiersze - same w sobie - nie nadawa∏y si´ na sprzeda˝, ale wyjàt-kowoÊç poetów mia∏a swojà cen´. Byli wi´c tacy poeci, co studiowaliw Moskwie i tacy - jak Pawlak - co przez trzy lata nosili najprawdziwszywojskowy chlebak.A potem wszystko - ju˝ nie tylko lektury - zacz´∏o si´ komplikowaç. Zmie-niliÊmy nie tylko ustrój, ale równie˝ ukochanych poetów, gatunki literac-kie, czasem przyjació∏. Raptem okaza∏o si´, ˝e potrafimy pisaç scenariu-

193

sze, powieÊci, a nawet programy komputerowe. Nie mogliÊmy tylko zmie-niç swoich doÊwiadczeƒ, choç wielu z nas uda∏o si´ o nich zapomnieç.Rok 1981 sta∏ si´ ostatecznà cezurà naszej m∏odoÊci. Odtàd mieliÊmy si´ju˝ wy∏àcznie starzeç w najpierw zniewolonej, potem rozkwitajàcej ojczyê-nie. Ale zapewne jeszcze przed tà granicznà datà zacz´liÊmy swojà panicz-nà ucieczk´. Jej kierunki by∏y ró˝ne, ale ja nale˝a∏em do tych, którzy wie-rzyli, ˝e ucieczka w prywatnoÊç i intymnoÊç tak˝e mo˝e byç manifestacjàniezale˝noÊci. (Niektórzy ochrzcili ten wybór mianem „nowej prywatno-Êci”). Stara∏em si´ przenieÊç t´ niezale˝noÊç przez wszystkie lata, w któ-rych Antoni Pawlak tworzy∏ swój „akt personalny”. Tyle, ˝e zap∏aci∏em zato w∏asnà cen´: przesta∏em pisaç wiersze. Antoni Pawlak nie przyznawa∏ si´ wówczas ani do prywatnoÊci nowej, aniw ogóle ˝adnej. Nie przyznawa∏ si´ z grubsza do niczego. Pami´tam go do-skonale - m´˝czyzn´ w rogowych okularach, który pisze wiersze - i w tensposób zmaga si´ ze Êwiatem.Tymczasem mija∏y lata i wi´kszoÊç z nas przesta∏a pisaç. Raptem okaza∏osi´, ˝e poezja - to najbardziej subtelne z narz´dzi nazywajàcych Êwiat - sta-∏a si´ bezu˝yteczna. Inne j´zyki spo∏ecznej komunikacji znalaz∏y si´w awangardzie, a poeta sta∏ si´ nieco Êmiesznà figurà z minionej epoki (na-wet jeÊli publikuje w Internecie). Moich kolegów-poetów sprzed dwudzie-stu pi´ciu lat spotykam dziÊ w najprzedziwniejszych miejscach, od poli-tycznych antyszambrów po telewizyjne salony (odwrotnie te˝).Antoni Pawlak nie przesta∏ pisaç wierszy; przyznam ze skruchà, ˝e zawszemu tego zazdroÊci∏em. Ale Pawlak zawsze wszystko robi∏ opacznie. Sie-dzia∏ za polityk´ w latach 70., kiedy bardzo ma∏o komu przychodzi∏o to dog∏owy. Zaraz potem wzià∏ si´ za rzeczy równie˝ niezbyt popularne: studio-wa∏ teologi´ i odbywa∏ s∏u˝b´ wojskowà (nie bez silnej zach´ty innychs∏u˝b mundurowych), napisa∏ ksià˝k´ o Wa∏´sie, jeszcze póêniej by∏wÊród za∏o˝ycieli „Gazety Wyborczej” i sta∏ si´ rasowym dziennikarzem.Typowe do znudzenia by∏o tylko jego internowanie i dzia∏alnoÊç w „Soli-darnoÊci”, gdzie równie typowo nie zajmowa∏ ˝adnego eksponowanegostanowiska. Lecz i po latach (mniej wi´cej dwudziestu pi´ciu) potrafi∏ naszaskoczyç, decydujàc si´ na powrót z Warszawy do rodzinnego Gdaƒska.Przez ca∏y ten czas Antoni Pawlak pisa∏ wiersze. Nie ˝adne tam powieÊciczy scenariusze telenoweli... Pisa∏ wiersze i to jest dzisiaj miarà jego nieza-le˝noÊci, tak jak dwadzieÊcia pi´ç lat temu by∏a nià s∏u˝ba wojskowa, d˝in-sy i d∏ugie w∏osy. Te wiersze Pawlaka sà przeraêliwie „prywatne”: zacho-wujà nieufnoÊç i dystans wobec rzeczywistoÊci, nikomu i niczemu - pozasamopoznaniem - nie s∏u˝à, nawet j´zyk - zmieniajàcy si´ tak jak rzeczy-

194

wistoÊç - traktujà z ironià, a nie z patosem. Sà najprawdziwszym, roz∏o˝o-nym na lata, lecz niezwykle konsekwentnym „aktem personalnym”. Bowiem w istocie Antoni Pawlak pisze takie same wiersze, jak te sprzeddwudziestu pi´ciu lat. Takie same, gdy˝ ich autor nie zmieni∏ swojegopunktu widzenia, co akurat w jego wypadku wymaga∏o niejakiego hero-izmu. Pozosta∏ w swojej „prywatnej” niszy, która pozwala na trudny luksuszachowania niezale˝noÊci, nawet jeÊli jest to „przeraêliwa prywatnoÊç”,a niezale˝noÊç trzeba okupiç samotnoÊcià. Zawsze lubi∏em wiersze Antoniego Pawlaka, nawet w czasach, gdy wyda-wa∏o si´ nam, ˝e piszemy zupe∏nie inaczej. Dzisiaj - wyznaj´ to z radoÊcià- lubi´ je jeszcze bardziej. I wówczas, i dzisiaj mia∏em bowiem poczucie, i˝Antoni Pawlak mówi równie˝ w moim imieniu. Za co mu - nie tylko pry-watnie - dzi´kuj´.

mmaajj 11999999 WW∏∏aaddyyss∏∏aaww ZZaawwiissttoowwsskkii

195

Spis treÊci

Prolegomena do teorii pasjansa .......................................................................... 5

PRZEJÂCIE WZBRONIONE

Modlitwa polska ..................................................................................................... 9*** (tobie) ............................................................................................................... 10*** (przez moje miasto) ........................................................................................ 11*** (na przyk∏ad tamten wieczór) ....................................................................... 12Czynny ca∏à dob´ ................................................................................................. 13*** (pewnego wieczoru gdy zm´czeni) .............................................................. 15*** (z cytatem emigracyjnego poety w kieszeni p∏aszcza) .............................. 16Nastrójcie mnie jak najÊwiàteczniej .................................................................. 17W pó∏ podj´ta, w pó∏ przerwana ........................................................................ 18Mo˝e wystarczy zamieszkaç w ciszy ................................................................ 19*** (˝aden ch∏opak nie jest wart twoich ∏ez) ..................................................... 20*** (czy macie tu swoich zmar∏ych czy macie tu) ............................................. 21Zas∏oƒ mi oczy ..................................................................................................... 22*** (intymnoÊç naszych rozmów nie by∏a nara˝ona) ...................................... 23Emigranci polityczni wracajà do Grecji ........................................................... 24*** (nie mo˝na si´ ciàgle cieszyç jak dziecko) .................................................. 25Du˝ym krokiem przez sen ................................................................................. 26Kilka s∏ów pod murem kliniki ............................................................................ 27*** (kiedy tak idziesz przez wrogie ci miasto) .................................................. 28*** (wyrzucona przez okno p´dzàcego pociàgu) .............................................. 29S∏owicza pieʃ zielonego magazynu ................................................................. 30*** (to co istnieje mi´dzy nami a co ty nazywasz mi∏oÊcià) ........................... 32Jeszcze jesteÊmy razem ..................................................................................... 33*** (leniwie przeglàdam list´ poleg∏ych) ............................................................ 34Wy .......................................................................................................................... 35*** (dziÊ w po∏udnie to miasto podci´∏o sobie) ................................................. 36*** (wiersze które wioz∏eÊ przez par´ granic) ................................................. 37*** (tutaj jest wszystko jak by∏o) ......................................................................... 38PrzejÊcie wzbronione .......................................................................................... 39*** (Êmierç jest czymÊ co nas nie dotyczy) ....................................................... 42Ukrzy˝owanie pod nieobecnoÊç kroniki filmowej ......................................... 43*** (w chwilach ostatecznych sprzymierzajà si´) ............................................ 44*** (zaczynamy si´ ju˝ rozje˝d˝aç) .................................................................... 45Olowi zamiast wiersza ........................................................................................ 46Najpi´kniejsze sà chwile naszych kl´sk .......................................................... 47

197

*** (g∏oÊne procesy poezji nie docierajà do nas) .............................................. 48By∏o to chyba w 1926 .......................................................................................... 49Czy jesteÊ godzien ............................................................................................... 50*** (byç mo˝e to wszystko wyczyta∏em wÊród zabawnych notatek) ........... 51Wszystko jest pisaniem nazwiska du˝ymi literami ........................................ 52*** (wita ci´ ¸ódê Fabryczna Gdaƒsk G∏ówny) ................................................. 53Wielka rodzina ..................................................................................................... 54Niech nie odp∏ywa ............................................................................................... 56*** (to noc dr˝àcymi opuszkami palców) .......................................................... 57Czy wymyÊli∏em sobie to wszystko .................................................................. 58*** (tych kilka poÊpiesznych i ciep∏ych s∏ów) ................................................... 59Zanim w∏o˝´ w twoje usta pieniàdz .................................................................. 60Ludzie jak sp∏oszone go∏´bie ............................................................................. 61Ponad si∏y .............................................................................................................. 62Âni mi si´ spokój i Krzywy Zau∏ek .................................................................... 68DaliÊmy si´ nabraç .............................................................................................. 69*** (jasne sklepy kuszà tym wszystkim czego ty) ............................................ 70I Êmierç, wiele Êmierci... ..................................................................................... 71

NAPIS NA MURZE

Dojrzewanie ......................................................................................................... 8222 lipca 1980 ......................................................................................................... 92RzeczywistoÊç Êwieci odbitym Êwiat∏em wiersza ........................................... 93Feliks Dzier˝yƒski chce wyjechaç na wieÊ ...................................................... 94Nocna wizyta w mieszkaniu Mistrza ................................................................ 95Najmniejsza elegia ............................................................................................... 96Cia∏o wydane robactwu ...................................................................................... 97Powtórka ............................................................................................................... 98Mo˝e ju˝ jutro ...................................................................................................... 99Nasta∏o Êwi´to dla swo∏oczy ............................................................................ 100Doniesienie ........................................................................................................ 101Wirujàcy stolik w mieszkaniu paƒstwa K. w paêdzierniku 1980 roku ..... 102Czy jesteÊ gotów ................................................................................................ 103Wieczór ku czci Paktu Warszawskiego .......................................................... 104Zmierzch ............................................................................................................. 105Brulion wojenny ................................................................................................ 107*** (spójrz) ........................................................................................................... 112*** (powitano nas) .............................................................................................. 113*** (dosta∏em pismo) .......................................................................................... 114Widzenie ............................................................................................................. 115Z drugiej strony (II) ........................................................................................... 116*** (zbieramy si´) ................................................................................................ 117

198

Chwila ................................................................................................................. 118Drapie˝nik .......................................................................................................... 119Fotografia ............................................................................................................ 120Kaba∏a ................................................................................................................. 121*** (dziesi´cioosobowy patrol ZOMO) ............................................................. 122Koszulki .............................................................................................................. 123Litera ................................................................................................................... 124Konwencja .......................................................................................................... 125Lato 1982 ............................................................................................................ 126*** (daj zasnàç kobiecie) .................................................................................... 127Ka˝dy wieczór koƒczy si´ wierszem .............................................................. 128Dzi´kuj´ ci Adolfie ............................................................................................. 129Chcia∏bym wiedzieç co mnie czeka ................................................................ 130Wyrok Êmierci .................................................................................................... 131Mój monolog i zdziwiony rówieÊnik ............................................................... 132*** (wzrusza si´ s∏uchajàc) ............................................................................... 133Aleksander Ragtime Hall ................................................................................. 134*** (nie odtràcajcie nas) ..................................................................................... 135Rozmowa z poetà ............................................................................................... 136Powa˝ne ostrze˝enie ......................................................................................... 137Pociecha .............................................................................................................. 138Na motywie z Cohena ....................................................................................... 139Kilka s∏ów o strachu .......................................................................................... 140List do m∏odego hydraulika z Hamburga ....................................................... 141Nie jestem poetà ................................................................................................ 142Trudno o lepsze wyt∏umaczenie ...................................................................... 143Opis ..................................................................................................................... 144Kto wygrywa - kto przegrywa .......................................................................... 148

TOM SPOKOJNEJ STAROÂCI

Kartka z ˝yciorysu ............................................................................................. 150Do Piotra Bratkowskiego list goƒczy nadziei ................................................. 151Lekcja poetyki .................................................................................................... 153Pociàg .................................................................................................................. 154By nie obudziç .................................................................................................... 155*** (z tego wzgórza miasto) ............................................................................... 156*** (siedzia∏a na tapczanie) ................................................................................ 157Simon Wiesenthal odpowiada na pytanie dziennikarza .............................. 158Spacer .................................................................................................................. 159Przespa∏aÊ si´ z tamtym facetem - mówi´ ...................................................... 160Ojczyzna Ob∏oków ............................................................................................ 162*** (pot oblepia∏ nasze cia∏a) ............................................................................. 163

199

Dojrza∏y m´˝czyzna budzi si´ w Êrodku snu ................................................ 164*** (jej brzuch) .................................................................................................... 165*** (kiedy zastrzelono Che Guevar´) ............................................................... 166Noc piersi ........................................................................................................... 167Og∏oszenie .......................................................................................................... 168Rozmowa z kobietà ........................................................................................... 169Meldunek o stanie wód .................................................................................... 171*** (samochód zanurza∏ si´ w noc) .................................................................. 172Dwoje pisarzy .................................................................................................... 173*** (to lekkie pukanie w okno) .......................................................................... 174Zapiski po wieczorze autorskim ..................................................................... 175Vera Wollenberger czyta swojà teczk´ w archiwach Stasi ........................... 176Zm´czona ziemia ............................................................................................... 178Pani jest taka pi´kna .......................................................................................... 179Zamenhofa róg Anielewicza ............................................................................ 180Dwie cytryny ...................................................................................................... 181Lekcja historii; Gdaƒsk, 1970 .......................................................................... 182Powoli wszyscy wracajà ................................................................................... 183Nowy Port ˝yje przepowiednià ........................................................................ 185*** (zmar∏ego trudno poklepaç po plecach) .................................................... 186Cicha noc nad Berlinem .................................................................................... 187Pomi´dzy ............................................................................................................ 188Jej ˝ycie jest naszym ˝yciem ........................................................................... 189Papieros dla umar∏ego ...................................................................................... 190Przeraêliwa prywatnoÊç Antoniego Pawlaka (W∏adys∏aw Zawistowski) ................................................................................... 193