Drogi Panie Czesławie... O tęsknocie do antropologii bardziej pojemnej, [w:] G. Dąbrowski, B....

9
Kamil Pietrowiak Drogi Panie Czesławie... 0 tęsknocie do antropologii bardziej pojemnej Drogi Panie Czesławie Piszę do Pana nie znając adresu, co w tym wypadku nie stanowi tak wielkiej przeszkody, jeżeli na poważnie weźmie się Pana zapew- nienie, że „myśl - o ile jest naprawdę - nie zważa na granice w czasie 1 przestrzeni" 1 . Piszę do Pana nie kryjąc onieśmielenia, które właściwe jest uczniom stającym przed swymi mistrzami i pragnącym wypaść jak najlepiej, co zwykle kończy się jeszcze bardziej zawstydzającą poraż- ką. Mimo tych obaw, pragnę wyznać swą wdzięczność za to, że Pana książki od lat pielęgnują we mnie wiarę w Słowo, które - z gorszym lub lepszym skutkiem kieruje się ku Rzeczy, wiarę w celowość mówie- nia i realność świata. Zapewne z ich lektury wzięła się we mnie także ta naiwna tęsknota do wyrażenia całego zdziwienia własnym życiem „w jednym nieosiągalnym zdaniu, w którym, równocześnie, pojawiłaby się ziarnistość i zapach mojej skóry, cała zawartość pamięci, cala moja dzisiejsza zgoda i niezgoda" 2 . Co ciekawe, wraz z marzeniem o słowach zmieniających się w ciało, ożywiał Pan we mnie trwające do dziś prze- świadczenie o stałych skłonnościach języka do odklejania się od rzeczy- wistości i daremności naszych prób ich sklejenia, które mimo kolejnych niepowodzeń wciąż wydają nam się absolutnie konieczne 3 . Do kogo in- nego zatem, jeśli nie do Pana, miałbym się zwrócić w momencie, który wymaga ode mnie podsumowania pięciu lat studiów etnologicznych ' Zdanie wypowiedziane przez Czesława Miłosza, które przyśniło mi się nad ranem 18.03.2011 r. Notowanie zdań czy określeń usłyszanych we śnie, najczęściej nad ranem, praktykowane było przez samego Miłosza. Zob. Cz. Miłosz, Piesek przydrożny, Kraków 1999, s. 7, 83-85. 2 Tenże, Widzenia nad Zatoką San Francisco, Kraków 1989, s. 5. 3 Tenże, Piesek..., s. 267. 17

Transcript of Drogi Panie Czesławie... O tęsknocie do antropologii bardziej pojemnej, [w:] G. Dąbrowski, B....

Kamil Pietrowiak

Drogi Panie Czesławie... 0 tęsknocie do antropologii bardziej pojemnej

Drogi Panie Czesławie

Piszę do Pana nie znając adresu, co w tym wypadku nie stanowi aż tak wielkiej przeszkody, jeżeli na poważnie weźmie się Pana zapew­nienie, że „myśl - o ile jest naprawdę - nie zważa na granice w czasie 1 przestrzeni"1. Piszę do Pana nie kryjąc onieśmielenia, które właściwe jest uczniom stającym przed swymi mistrzami i pragnącym wypaść jak najlepiej, co zwykle kończy się jeszcze bardziej zawstydzającą poraż­ką. Mimo tych obaw, pragnę wyznać swą wdzięczność za to, że Pana książki od lat pielęgnują we mnie wiarę w Słowo, które - z gorszym lub lepszym skutkiem — kieruje się ku Rzeczy, wiarę w celowość mówie­nia i realność świata. Zapewne z ich lektury wzięła się we mnie także ta naiwna tęsknota do wyrażenia całego zdziwienia własnym życiem „w jednym nieosiągalnym zdaniu, w którym, równocześnie, pojawiłaby się ziarnistość i zapach mojej skóry, cała zawartość pamięci, cala moja dzisiejsza zgoda i niezgoda"2. Co ciekawe, wraz z marzeniem o słowach zmieniających się w ciało, ożywiał Pan we mnie trwające do dziś prze­świadczenie o stałych skłonnościach języka do odklejania się od rzeczy­wistości i daremności naszych prób ich sklejenia, które mimo kolejnych niepowodzeń wciąż wydają nam się absolutnie konieczne3. Do kogo in­nego zatem, jeśli nie do Pana, miałbym się zwrócić w momencie, który wymaga ode mnie podsumowania pięciu lat studiów etnologicznych

' Zdanie wypowiedziane przez Czesława Miłosza, które przyśniło mi się nad ranem 18.03.2011 r. Notowanie zdań czy określeń usłyszanych we śnie, najczęściej nad ranem, praktykowane było przez samego Miłosza. Zob. Cz. Miłosz, Piesek przydrożny, Kraków 1999, s. 7, 83-85.

2 Tenże, Widzenia nad Zatoką San Francisco, Kraków 1989, s. 5. 3 Tenże, Piesek..., s. 267.

17

oraz określenia kierunku dalszej drogi, sprecyzowania celu, szans, do­stępnych środków. I owszem, mam wątpliwości, czy wykorzystywanie Pana słów do mówienia o antropologii nie przypomina czasami zabawy wypchanym niedźwiedziem, któremu już nic do tego, w jakich prze­braniach i pozach będą go fotografować4. Proszę mi jednak wierzyć, że nie potrafiłbym wybaczyć sobie niedbałej banalizacji zarówno Pana twórczości, jak również pracy oddanych swojej dyscyplinie antropolo­gów, tym bardziej, że kilku z nich ma dostęp do naszej korespondencji. Chcąc tego uniknąć, posłużę się pewnym uproszczeniem, które - mam nadzieję - pozwoli mi bez wygodnych nadużyć odnosić się do danych przez Pana lekcji. Chciałbym zatem, korzystając z najprostszych słów, zdefiniować antropologię jako formę poznawania i opisywania świa­ta. Formę jedną z wielu, obok poezji, psychologii czy teologii, poprzez którą konkretni ludzie dążą do wyrażenia zdumienia i zamyślenia nad własnym istnieniem, rozbicia na glosy i zdania dwóch elementarnych słów, które zawierają wszystko, co można powiedzieć: JESTEM TU5.

W tym rozumieniu poszczególne dyscypliny nauk humanistycznych i rodzaje literackie stają się równorzędnymi drogami dochodzenia czy też powracania do - jak to Pan określił - „Metafizycznego Poczucia Dziwności Istnienia"6, które często oznaczało u Pana „dziwność ist­nienia ludzkiego społeczeństwa"7. Jak sądzę, podobne poczucie leży również u podstaw uprawiania antropologii, która swym nadrzędnym zadaniem uczyniła poparty praktyką badawczą namysł nad kulturowo uwarunkowanym ludzkim życiem, nad sposobami jego nazywania, po­rządkowania, radzenia sobie z nim, stawania wobec jego niemożliwej do odgadnięcia tajemnicy. To nie zatem różnica celu, lecz stosowanych środków musiała sprowokować Pana do jednoznacznie krytycznej oce­ny socjologii, antropologii i psychologii, z których to dyscyplin - jak Pan mówi - nie wyciągnął Pan dla siebie większego pożytku. Więcej nawet, zdobywając się na bezczelność, stwierdza Pan, że „są one tym samym co krój sukni, upodobanie do takiego, a nie innego rodzaju kolczyków (...), przynależnością stylu"8, i że, gdyby miał Pan zamiłowania naukowe, być może zadowoliłby się Pan socjologią tej zadufanej w sobie socjologii.

4 Tenże, Po osiemdziesiątce, [w:] tenże, Wiersze, T. V, Kraków 2009, s. 37. 5 Tenże, Widzenia..., s. 5. 6 Tenże, Rok myśliwego, Kraków 1991, s. 265. 7 Tamże, s. 266. 8 Tenże, Widzenia..., s. 55.

18

Cieszy się Pan jednak z ich braku, bo używałby Pan „stroju naukowego szamana do ukrywania własnych preferencji i uprzedzeń"9.

Mocne słowa, Panie Czesławie, i trudno przejść mi obok nich obo­jętnie, co wynika z równoczesnego zrozumienia i sprzeciwu wobec sro-gości Pana opinii. Przyznaję, że i mnie marzy się przeczytać książkę 0 obyczajach zadufanych w sobie socjologów i antropologów, której autor, pogodzony z koniecznością upadku wraz z podcinaną pod sobą gałęzią, zawczasu spakuje swe rzeczy, gotowy podpisać czekające na biurku zwolnienie z pracy. Pozwoli Pan jednak, że - wspomagając się Pana słowami - postaram się obronić przed tak ostrą oceną dyscypli­ny, w której odnajduję szansę bycia w drodze, bycia coraz bardziej, 1 tępienia swej pychy, co chyba najtrudniejsze.

Najbliższe mi rozumienie ogólnych założeń, a zarazem specyfiki an­tropologii kulturowej wyraził Grzegorz Godlewski, którego wypowiedź pozwolę sobie Panu zacytować:

Jestem przywiązany do takiej klasycznej definicji tożsamości antropo­loga. To jest ktoś, kto ma za sobą doświadczenie nieokazjonalnych ba­dań terenowych. (...) Specyfika antropologii według mojego rozeznania polega na tym, że w tej nauce przedmiotem poznania jest inny pod­miot. Jeżeli przedmiotem jest inny podmiot, to trudno sobie wyobrazić praktycznie uprawianie tej dyscypliny bez sytuacji spotkania. A sytuacja spotkania, która ma mieć konsekwencje dla wiedzy, to w odniesieniu do antropologii są badania terenowe. Antropolog musi mieć za sobą doświadczenie takiego intensywnego, celowego spotkania. Nie zasta­nawiania się nad nim, tylko spotkania. Ja nawet na podstawie swoich różnych krótkich, nieintensywnych doświadczeń przekonywałem się wielokrotnie, że spotkanie z innym rozbija w puch wiele uogólnień czy przeświadczeń na temat kultury i inności, które wywodzi się siedząc przy książkach. Doświadczenie jako zaplecze rodzi ostrożność i prze­zorność w formułowaniu tych uogólnień10.

Sądzę, że i Pana mogłyby przekonać te słowa, skoro sam Pan przyznaje, że stając na drabinie przeczytanych przez siebie książek, nie dodał Pan sobie ani centymetra wzrostu11. Całe szczęście zatem, że — jak powiada 9 Tamże. 1 0 G. Godlewski, Potężne zbiorniki znaczeń, za: http://www.opcit.pl/teksty/

potezne-zbiorniki-znaczen/ (dostęp: 15.04.2011). " Cz. Miłosz, Widzenia..., s. 6.

19

Michał Buchowski - to nie buszowanie po bibliotekach i podkradanie cudzych idei, lecz spotkania z innymi, zwykłymi ludźmi są podstawą badań antropologicznych12. Cóż bowiem równie skutecznie utrzymuje nas w rzeczywistości, jeśli nie spotkania z ludźmi, rozmowy z ludźmi, poznawanie ludzi? Czymże innym zaś jest antropologia, jeśli nie szansą ożywiania się historiami innych ludzi, zbierania ich wzruszeń, obaw i przemyśleń, i układania z nich swojej własnej opowieści? I Panu prze­cież znana jest ta głęboka potrzeba zanurzenia się w ten ludzki gąszcz, który nazywamy historią naszej współczesności. Niezwykle to widowi­sko i sam w nim uczestnicząc, zdumiewał się Pan przepełniającym go nadmiarem, „z wiekiem zamieniając się w dom otwarty dla kłębowi­ska spłatanych głosów, tragicznych i komicznych, kolorów, kształtów, dźwięków różnych języków i akcentów"13.1 ten dreszcz ekscytacji, kiedy uświadamiamy sobie, „że wystarczy mocno i wytrwale zastanowić się nad jednym życiem"14, nad jednym człowiekiem, by zobaczyć w nim „odbicie tysiącleci ludzkich, bogów, demonów, wiar, obrzędów (...), wszystkiego, co kiedyś było i co domaga się głosu"15. A zarazem jak trudne do pojęcia jest to, że każdy z nich osobny, tak bardzo istniejący, że nic tylko „krzyczeć, (...) skakać, rozdzierać sobie ubrania, powta­rzając to jedno: jest!"16. On jest! Ona jest! I zaraz potem te natarczywe pytania: No dobrze, lecz kim ja jestem? Kim jestem pośród innych? Kim byłem? Kim jestem teraz? Dlaczego piszę listy do zmarłych, mając dokoła twarze żywych ludzi?

Ten podwójny ruch myśli w spotkaniu i o spotkaniu, ruch od Ciebie do mnie i ode mnie do Ciebie, stanowi o wiarygodności i dynamice praktyki i teorii antropologicznej. Zapewnia on także ochronę przed czymś, co Anna Wyka trafnie nazwała „pułapką nierzeczywistości"17, a czego jednym z przejawów jest głoszenie niezwykle mądrych i for­malnie nienagannych wniosków, które w pełni dotyczą wziętych na warsztat zjawisk społecznych i kulturowych, w żaden jednak sposób nie dotyczą codziennego i prywatnego życia ich wyrazicieli. Bo prze-

1 2 M. Buchowski, Ku odpowiedzialnej antropologii, za: http://www.opcit.pl/ teksty/ku-odpowiedzialnej antropologii/ (dostęp: 15.04.2011).

1 3 Cz. Miłosz, Abecadło, Kraków 2008, s. 6. 1 4 Tenże, Medytacja, [w:] tenże, Wiersze, T. IV, Kraków 2004, s. 274. 1 5 Tenże, Piesek..., s. 225. 1 6 Tenże, Esse, [w:] tenże, Antologia osobista, Kraków 1998, s. 40. 1 7 A. Wyka, Badacz społeczny wobec doświadczenia, Warszawa 1993, s. 6.

20

cież zakładając nawet najbardziej wyszukane maski, nie jestem nikim innym, niż jednym z wielu, jednym z nich, tak samo „poruszany bliżej nieznaną sobie siłą, niby prądem wielkiej rzeki"18. Świadomość ta z jed­nej strony podważa moje słodkie przekonanie o własnej wyjątkowo­ści19, z drugiej zaś pozwala upewnić się, jak bardzo jesteśmy do siebie podobni, przełamać moją samotność, i dostrzec w naszym gatunku coś zupełnie innego niż zbiór zamkniętych monad20.1 jakże złudne, jakże bezowocne jest przekonanie, że „zjawiska społeczne i tworzący je lu­dzie są jedynie zewnętrznymi wobec badacza obiektami - przedmio­tem »nad« którym socjolog (lub antropolog) prowadzi badania (...), unosząc się niejako »ponad« rzeczywistością, i co więcej, uważając się za wyposażonego w rodzaj szczególnej metaświadomości i kompe­tencji"21. Jakże jasna jest ta zależność, że będąc wyłącznie przejętym swą zawodową rolą antropologiem, spotykam jedynie informatorów i respondentów; będąc natomiast świadomą swych ograniczeń i moż­liwości osobą, spotykam ludzi. I nie jest to jedynie kwestia językowej kosmetyki, lecz raczej pielęgnacji szacunku wobec człowieka, którego obcość zmienia się w obecność, ślad na bezdrożach, odbicie w suną­cych wodach rzeki. Jak mogę go dostrzec, jeśli marzy mi się patrzeć „znikąd"22, nie zaś z danego mi miejsca i czasu, w którym „od poczucia przemijalności własnego ciała bronię się dotykając stołu"23? Jak mogę o nim mówić, uchylając się przed mówieniem o sobie, skoro jest on za­wsze kimś dla mnie, zawsze kimś przede mną, wobec kogo staję z całą przyniesioną przeze mnie przeszłością24?

I owszem, rozmawiając z napotkanymi w terenie ludźmi i analizując ich opowieści, zdaję sobie sprawę z przyjętej przez siebie roli. Nie ozna­cza to jednak, że jestem skazany na jej nieustanne odgrywanie, że dla dobra sprawy muszę bronić jej niby ostatniego bastionu naukowej bez­stronności. Czyż bowiem to nie właśnie świadomość przypisanej nam formy daje szansę na uczynienie jej bardziej pojemną, otwartą25? Czyż

1 8 Cz. Miłosz, Abecadło..., s. 249. 1 9 Tenże, Widzenia..., s. 54. 2 0 Tenże, Piesek..., s. 25. 2 1 A. Wyka, Badacz..., s. 47. 2 2 K. Hastrup, Droga do antropologii, przel. E. Klekot, Kraków 2008, s. 16. 2 3 Cz. Miłosz. Widzenia..., s. 5. 2 4 J . Tischner, Filozofia dramatu, Kraków 1998, s. 18. 2 5 Cz. Miłosz, Arspoetica?, [w:] tenże, Antologia..., s. 54.

21

nie to umożliwia zmieszczenie w niej zarówno sumiennie notowanych znaków życia innych ludzi, jak również i mnie samego, ze wszystkim, co w sobie odkryłem, a co może się przydać, rzucić światło, przybli­żyć? Wszak wie Pan dobrze, że „zapożyczony język dostarcza wielu ułatwień, ale też niepostrzeżenie prowadzi w swój własny labirynt, aż budzimy się w obcych nam korytarzach, z których żadne wyjście nie jest nasze. Muszę więc opierać się, sprawdzając w każdej chwili, czy nie oddalam się od tego, co naprawdę przeżyłem sam, na własny rachunek, czego dotknąłem. Nie potrafię wynaleźć nowego języka i posługuję się takim, jakiego mnie nauczono, a przecież rozróżniam, mam nadzieję, co moje, a co tylko modne. Nie potrafię wyrzucić z pamięci przeczyta­nych książek, ich zwalczających się teorii i filozofii, tak żeby odzyskać nigdy i nigdzie nie spotykaną niewinność, ale wolno mi być podejrzli­wym i zamiast przyłączać się do chóru twierdzeń i przeczeń, zadawać pytania naiwne"26.1 może warto od czasu do czasu zrezygnować ze strojenia uczonych min i stając przed drugim człowiekiem przejrzeć się w swojej bezradności i niewiedzy. Może warto, korzystając z tej nie­możliwej do przecenienia okazji, „pozbyć się wstydu i zacząć mówić otwarcie o wszystkim, czego nie rozumiemy? Jeżeli nie jestem mądry, dlaczego mam udawać, że jestem mądry? (...) A może właśnie wartość komunikacji między ludźmi polega na przyznawaniu się do własnych ograniczeń, które w sposób tajemniczy są wspólnymi ograniczeniami wielu, i nie takimi samymi jak sto czy tysiąc lat temu?"27.

Jakimż szczęściem byłaby antropologia tak pojemna, że mieszcząca to wszystko, co we mnie ludzkie, a przez to tak bardzo obce. Także te chwile zwątpienia, kiedy paraliżuje mnie świadomość, że tak jak inni, jestem jedynie poddanym języka, który pozwala mi wyrazić tylko tyle, ile zawiera w sobie jego historycznie uwarunkowana odmiana. A sko­ro tak, to po co rozmawiać, poznawać innych, próbować pisać o ich świecie, jeśli nie ma sprawdzianu realności moich słów, który mógłby wyrwać mnie z tego zaklętego kręgu2 8? Albo chwile, kiedy wbrew gło­szonym przez siebie pochwałom empatii i ciekawości innych, ostatnią rzeczą, na jaką mam ochotę jest proszenie o rozmowę spotykanych w terenie ludzi, i kiedy z zazdrością słucham Andrzeja Stasiuka, który nie będąc ograniczonym akademickimi konwenansami, może powie-

2 6 Tenże, Widzenia..., s. 6. 2 7 Tamże, s. 5. 2 8 Tenże, Życie na wyspach, Kraków 1997, s. 17.

22

dzieć wprost, że nie czuje się zobowiązany do spotykania ludzi i że woli spotykać myśl drugiego człowieka w jego dziele niż osobiście29. Nie chciałbym jednak, aby mnie Pan źle zrozumiał. Nie marzy mi się epato­wanie własną ułomnością i „lamentowanie nad niewystarczalnością ję­zyka"30. Nie jestem także zwolennikiem etnograficznego autoerotyzmu i zasłaniania opisu poszczególnych ludzi natrętną i wypełniającą cały kadr autobiografią, tym bardziej, że mówiąc o sobie, „skazani jesteśmy na odsłanianie się zawsze cząstkowe, najwyżej z dobrą wolą uniknięcia fałszu"31. Chciałbym jedynie wyrazić dość oczywisty, a przez to bliski banalności pogląd: jakkolwiek próbowalibyśmy to ukryć, nie jesteśmy nikim innym, jak tylko żyjącymi swoim życiem ludźmi, posiadającymi własne sumienie, wiarę i niewiarę, pragnienia, interesy, kompleksy, poglądy, emocje, upadki, spełnienia... Mówiłem, że banalne. Cóż, nie chce być inaczej. Inaczej też nie będzie. I jeśli zbyt dalekim posunię­ciem byłoby uczynienie z tego faktu „punku archimedesowego" antro­pologii, warto przynajmniej mieć go na uwadze i nie sprowadzać auto­matycznym odruchem do poziomu spraw nieistotnych, nie mających związku, nie wartych zastanowienia. I choć ta tęsknota do wyjścia poza wymogi i sztywne ramy naukowej poprawności jest może śmieszna, „ale wydaje mi się czasem, że tylko ona potrafi zburzyć przegrody, zza których przez sekundę rzucamy spojrzenie na to, co nam umyka"32, a bez czego bezcelowe byłyby nasze pragnienia i wysiłki.

Czas żegnać się, Panie Czesławie, już kończy się nasze spotkanie i każde z nas pójdzie w swoją, równie nieznaną drogę. Choć może zby­teczne pożegnania, jeśli spojrzeć na dzieje danego języka jak na prze­strzeń, w której spotykamy naszych poprzedników, tych, co w naszym języku pisali sto czy pięćset lat temu. Pański przyjaciel „Josif Brodski mawiał nawet, że pisze nie dla potomnych, ale żeby podobać się cie­niom swoich poetyckich przodków. Być może zatem zajmowanie się literaturą to nic innego, jak nieustanne odprawianie Dziadów, przywo­ływanie duchów w nadziei, że się na chwilę ucieleśnią"33. Jeśli jest tak rzeczywiście, to największą nadzieją, którą widzę w uprawianiu antro­pologii, jest szansa kontaktu z duchami jeszcze wcielonymi.

2 9 A. Stasiuk, Idę, będąc nieco gruby, „Gazeta Wyborcza" 2009, nr 213, s. 19. 3 0 Cz. Miłosz, Niewyrażone, [w:] tenże, Wiersze, T. IV..., s. 40. 3 1 Tenże, Rok..., s. 173. 3 2 Tenże, Życie..., s. 7. 3 3 Tenże, Abecadło..., s. 257-258.

23

S u m m a r y / Pe3K>iwe

D e a r M r Miłosz... A b o u t a n a s p i r a t i o n to m o r e s p a c i o u s a n t h r o p o l o g y

The paper is formed as a private letter to Czesław Miłosz - a letter to the Man, the Master, and the Poet, whose books have cultivated my belief in Words and their connection to Reality. A point of departure for my deliberations about chances and limitations of anthropological research, is Miłosz's skeptical opinion on social sciences which, accord-ing to him, are only an another form and style used by academics for hiding their own preferences and prejudices {A View ofSan Francisco Bay). I'd like to discuss this stern point of view and introduce a thesis suggesting that in fact it is anthropology that, understood as an empiri-cally gruounded reflection on meeting with another human being, is able to be a reliable and methodical way to find "a more spacious form" (Ars poetica?) - the form which would contain both voices of the met and described people, and truthful opinions of an author who doesn't hide himself behind "a dress of a scientific shaman" (A View...).

floporoń r o c n o A H H H e c j i a e . . . MeMTbi o 6ojiee coAepiKaTejibHOH U H i p o n o . i o i 1111

3TOT TeKCT 6bui 3aAyMaH KaK AHHHoe nncbMo K HecjiaE-y Miuionry -nncbMO K HejiOBeny, Macrepy, IiosTy, KHiirn KOToporo B3Jia/ieHJin BO

MHe Bepy B OiOBa, o6pam,eHHbie K BemaM, Bepy B u,ejiecoo6pa3HOCTb pe*m, B peanbHocTb Mupa. OrapaBHoń TOMKOM pjw paccy>KAeHHH Ha Teivry o npeAejiax H rpaHHuax amponojiornHecioDt HccjieAOBaHHH cra-JIO CKenranecKoe yTBep>KAeHHe Mmioma 0 6 o6mecTBeHHbix Hayicax, KOTopbie ynoAo6HJiHCb Kpoftice luiarbu, Bbi6opy onpeA&neHHoro rana ceper, cneAOBaTejibHO - 03a6oTHAHCb Bbi6opoM CTHJIH, K O T O P H H , no

ero cnoBaM, cnoco6cTByeT COKPWTHK) co6cTBeHHwx npeAnoHTeHnń H npeAy6en<ACHHH (Budenwi na 6epeaax 3anuea CaH-<t>pami,ucKÓ). OTHOcucb nojieMHnecKH K 3TOH oueHKe, xoTeji 6w BbiABHHyTb npeA-nanoHceHHe, MTO HMCHHO aHTponojioraH CTaBHT nepeA co6oń iiejib AaTb 3MnHpHHecKyio pecp/teKCHio o Bcrpene c ApyrHM nejioBeKOM. AHTponojior MOJKCT npoBecra Ao6pocoBecTHoe H MeroAH^ecKH Kop-

24

peKTHoe HccjieflOBaHHe, npeACTaBHTb «6ojiee eMKyio (popMy» (Ars poetica?), coxpaHHK)iiryio BnenaiTieHHfl o BCTpenax c JHOABMH, H npH 3TOM He pn^HTbCH B «o,ae>Kflbi HayHHoro uiaMaHa» (Budemui...).